Baśn jak gumowa kaczka – rozdział 1

Moi drodzy,

Przychylając się do licznych próśb w kwestii zamieszczenia na forum wszystkich istniejących odcinków mojej słynnej powieści „Baśna jak gumowa kaczka”, postanowiłem zadość uczynić życzeniom moich fanów i oto są – ponumerowane zgodnie z chronologią powstawania.
Niestety, muszą się również ukazać w głównym oknie dyskusji, bo nie ma innej możliwości. Zapraszam do lektury i oczywiście do komentowania tego wiekopomnego dzieła, dzięki któremu mam nadzieję przejść do historii literatury polskiej a może i światowej, jeśli znajdzie się jakiś tłumacz, który zechce za friko przetłumaczyć je na dowolny, znany sobie język.
Pod każdym z odcinków podana jest data pierwotnej publikacji, co ma pewne znaczenie w kontekście zawartych w powieści treści, gdyż niejednokrotnie pokazuje, jak trafnie potrafiłem przewidzieć przyszłość.

Rozdział Pierwszy

Spotkała go czekając na windę, w pięknym socrealistycznym pałacu, niegdyś imienia J.W. Stalina, a dziś już tylko Kultury i Nauki.

Stała ze spuszczoną głową i myślała o swoim podłym życiu. O braku perspektyw, o braku faceta i o braku ideałów. Ten ostatni brak dokuczał jej ostatnio najbardziej, bo rodzice zawsze jej powtarzali, że najważniejsze są ideały, a ona bardzo kochała i szanowała rodziców, choć byli to ludzie prości i niezbyt wiele mogli jej dać. Nie tylko w sensie materialnym, bo w rodzinie się nie przelewało, ale również osobowość musiała rozwijać sobie we własnym zakresie, co z pewnością doprowadziło do wielu patologii, a co najmniej do nieprawidłowości, które w dorosłym życiu odcisnęły swoje bolesne piętno. Nie ułożyło się jej z żadnym facetem, choć na szczęście żaden z tych z którymi jej się nie ułożyło nie zasiał w niej życia, co pozwoliło uniknąć najtrudniejszych w życiu kobiety wyborów, związanych z obowiązującą ustawą o aborcji. Miała małe, skromne mieszkanko, które kupiła za pieniądze zarobione ciężką pracą na zmiany, choć na żadnej z tych zmian nie zaszła zmiana w scenach jej widzenia.

Raz w roku jeździła na urlop i tego lata pomyślała sobie, że wreszcie wybierze się do Warszawy, w której była bodaj dwa razy : ze szkolną wycieczką pod koniec podstawówki i z rodzicami, w dzieciństwie. Chciała jeszcze raz wjechać na ostatnie piętro Pałacu Kultury i obejrzeć panoramę Stolicy, bo chodziły słuchy, że nowy premier ma wydać dyspozycję rozbiórki tego reliktu minionej epoki. Nie interesowała się w ogóle polityką, bo rodzice zawsze jej powtarzali, że polityka to bagno i trzeba się od niej trzymać jak najdalej. Co prawda spełniała swój obywatelski obowiązek i chodziła zawsze na wybory, ale decyzję na kogo ma głosować powierzała swojej papudze, która po prostu ciągnęła losy. Los tak chciał, że na ostatnich wyborach zagłosowała na tego, którego naród z wielkim hukiem wysadził ze stanowiska, kiedy okazało się, że zdradził. Miała mętne pojęcie o zdradzie, bo sama nigdy nikogo nie zdradziła, ponieważ rodzice zawsze jej powtarzali, że wierność jest podstawą każdego związku, niekoniecznie małżeńskiego, bo nie byli specjalnie religijni. Ona też rzadko chodziła do kościoła, bo tam było przeważnie chłodno, a ona należała do osób ciepłolubnych. Ulubionym jej relaksem była długa kąpiel w wannie, w trakcie której lubiła bawić się gumową kaczuszką, której dziobek zaskakująco pasował do pewnych miejsc na jej ciele, które rodzice określali jako wstydliwe, a rodzice zawsze byli dla niej największym autorytetem.

Spakowała więc małą walizeczkę, która pamiętała wczasy pracownicze w Juracie, gdzie rodzice zabierali ją jako małą dziewczynkę,  zanim ogrodzono ten teren i pojawiły się patrole z psami, których zawsze się bała, bo rodzice mówili jej, że w czasie wojny takie psy zagryzały Żydów i nie tylko, a ona nie była w najmniejszym stopniu rasistką, więc wydawało się to jej to co najmniej niesmaczne, choć siłą rzeczy nie mogła przecież wiedzieć co tak naprawdę smakuje psom, skoro miała tylko papugę.

Z walizeczką i płaszczem ortalionowym w reklamówce udała się na dworzec kolejowy, bo rodzice zawsze jej powtarzali, że kolej jest najbezpieczniejsza. Ona co prawda nabrała co do tego pewnych wątpliwości po kilku katastrofach za kadencji tego, którego naród odwołał, no ale na samolot nie było ją stać po tym, jak zbankrutowały te linie, którym doradzał syn tego, który został wyautowany.

Tak więc udała się w podróż, która – jak się przekonamy – miała wywrócić do góry nogami całe jej życie i sprawić, że nagle stała się sławna na całą Polskę i nie tylko. Nawet nie przypuszczała, że sącząca się przez pociągowy radiowęzeł muzyka będzie miała tak silny związek z tym, co wkrótce nastąpi. Nie przepadała za zespołem T.Love i za jego wokalistą, bo rodzice słuchali w domu głównie Mieczysława Fogga i Połomskiego, a poza tym w tamtych czasach nie do pomyślenia było, żeby ktoś śpiewał o pieprzonym Żoliborzu. Tym bardziej w pociągu. No ale czasy się zmieniły i ona starała się iść z ich duchem, więc udawała, że nie rażą jej grube słowa i uśmiechała się do współpasażerów i cieszyła na myśl o tym, że za niecałe 10 godzin wjedzie na Dworzec Centralny, z którego Pałac Kultury był o rzut beretem. Co prawda nie nosiła beretu, bo rodzice zawsze jej powtarzali, że to nakrycie głowy plebsu, ale rodzice zmarli na długo przedtem, zanim beret stał się symbolem postępu i patriotyzmu. Ta sytuacja wprowadziła w jej umyśle pewien zamęt, jak to czasem bywa, gdy wpajane za młodu ideały zostają po latach skonfrontowane z zupełnie inną rzeczywistością. No ale na szczęście pogoda była słoneczna i ciepła, więc mogła nieprzejmować się takimi drobiazgami i oddać się marzeniom, które wzmacniał regularny stuk kół pociągu. Dawno nie jechała pociągiem, więc ze zdumieniem odkryła w pewnym momencie, że ten regularny odgłos i wibracje wywołują pewne zaskakujące reakcje w miejscach topologicznie bliskich tym, które odwiedzał dziobek wspomnianej już, gumowej kaczuszki. Poczuła się tym faktem lekko skonsternowana, bo rodzice zawsze powtarzali jej, że na wszystko jest właściwy czas i miejsce, a miała duże wątpliwości, czy takim miejscem jest właśnie przedział pociągu lekko opóźnionego już na starcie, z powodu tłumu rozentuzjazmowanych zwolenników cyfrowego multipleksu, którzy spontanicznie demonstrowali na torach, z okazji przyznania 3 kolejnych koncesji ich ulubionemu ojcu. Ojciec zawsze jej powtarzał, że ojciec jest tylko jeden, co oczywiście nie ogranicza w żaden sposób ilości posiadanych przez niego dzieci. Czasem było jej przykro, że jest jedynaczką, ale 9 aborcji mamy spowodowało, że potem nie mogła już mieć więcej dzieci, nawet gdyby chciała. A raczej nie chciała, bo nie przepadała za wrzeszczącymi bachorami i wolała oglądać telewizję, niż przewijać pieluchy.

Kiedy przez głośniki w pociągu podano, że nowy parlament przez aklamację uchwalił ustawę o wprowadzeniu kary śmierci za aborcję zarówno dla matki, jak i dla wykonującego ten zabieg, to pomyślała sobie, że urodziła się trochę za wcześnie. Mogła mieć przecież liczną rodzinę, a zawsze marzyła o starszym bracie, który mógłby pomóc jej wejść w relacje męsko-damskie lub każde inne. Ale niestety – los sprawił, że jedyny związek jakim mogła się cieszyć, to przyjaźń z papugą. Co prawda kiedyś miała też kota, ale kot zjadł papugę i musiała kupić drugą, a kota oddała do schroniska. Rodzice zawsze jej powtarzali, że miłość do zwierząt jest miarą człowieczeństwa, ale podejrzewała, że gdzieś musieli o tym po prostu przeczytać, bo takie określenia w ich ustach wydawały się jej trochę nienaturalne.

13.10.2012

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Pantryjota jako pisarz (9)

Dodaj komentarz