Baśn jak gumowa kaczka – rozdział 2

Rozdział drugi

Pociąg wjechał na stację W-wa Centralna z niewielkim, bo zaledwie 40-to minutowym opóźnieniem. Rodzice opowiadali Danusi, że przed wojną można było regulować zegarki według kursujących pociągów, ale ona uważała te opowieści za przejaw tęsknot do czasów, które nigdy już nie wrócą. Coś, jak tęsknota za Marszałkiem, którego naród uhonorował pochówkiem na Wawelu, a potem ten sam naród „dogęścił” mu kwaterę pośmiertną, jakby nie widząc niestosowności takiego postępowania. Miała nadzieję, że miejsce na cmentarzu (które przezornie też sobie wykupiła jakiś czas po tym, jak weszła w posiadanie własnego mieszkania), będzie tylko dla niej i nikt, nigdy, nikogo jej nie dokwateruje, co zresztą wyraźnie zastrzegła, podpisując umowę z zarządem nekropolii.

Fakt, że pociąg nieznacznie się spóźnił, nie zrobił na niej większego wrażenia. Może dlatego, że od dawna nie nosiła zegarka. A zrezygnowała z niego nie tylko dlatego, że nie opłacało się już naprawiać pamiątkowego chronometru odziedziczonego po mamie, ale głównie z tego powodu, że kupiła telefon komórkowy z wbudowanym czasomierzem, kalendarzem i kilkoma innymi pożytecznymi dodatkami. Żałowała tylko, że nie posiadał aparatu fotograficznego, bo zawsze chciała mieć aparat. W dzieciństwie rodzice nawet zamierzali jej kupić prosty model z okazji promocji do 4 klasy, ale pilniejszą potrzebą okazał się aparat na zęby. Po latach była im nawet wdzięczna za ten wybór, bo dzięki temu uzębienie nie było jej kompleksem, czego nie można powiedzieć o nogach, piersiach, pośladkach i nawet twarzy, która czasem wydawała się jej twarzą do bólu banalną, która w żaden sposób nie mogłaby zainteresować żadnego mężczyzny.

Dlatego nie używała w zasadzie lustra, bo nawet się nie malowała. Rodzice zawsze powtarzali jej, że malują się głównie dziwki, a porządne dziewczyny tylko się myją, bo żadna z nich nie zna dnia ani godziny. Podobnie podchodziła do kwestii modnej w ostatnich czasach depilacji. Zupełnie nie rozumiała potrzeby usuwania owłosienia z miejsc swych pachwin, a włosy na nogach i piersiach nie rosły jej na tyle obficie, żeby stanowiło to poważny problem estetyczny. Miała jednak coś, czego zazdrościły jej chyba wszystkie koleżanki. Tym czymś były piękne, niemal kruczoczarne włosy, które kiedyś zaplatała w warkocze, a w ostatnich latach pozwalała im rosnąć mniej więcej do ramion i kiedy na ulicy zrywał się wiatr, pięknie falowały wokół jej twarzy i sprawiały, że niektórzy faceci śledzili ją wzrokiem i raz nawet jeden wpadł z tego powodu na latarnię, co wzbudziło w niej uczucia z jednej strony opiekuńcze, a z drugiej chciało jej się śmiać do rozpuku. Z tymi włosami wiązał się jednak pewien problem, bo nie lubiła nosić czapki, nawet zimą, a rodzice zawsze powtarzali jej, że jak nie będzie miała nakrycia głowy, to odmrozi sobie uszy. Kiedyś zrobiła im na złość i wyszła bez czapki na trzaskający mróz. Jedno ucho przetrwało, ale część drugiego trzeba było amputować i oczywiście rodzice triumfowali, bo nie byli ludźmi obdarzonymi szczególną empatią. Na szczeście stosowała się do wskazówek mamy, która zawsze radziła jej, żeby zimą nosiła ciepłe, bawełniane majtki, zwane w tamtych czasach reformami. Kiedy nastał Balcerowicz, od razu skojarzył się jej z tymi majtkami i dlatego postanowiła studiować ekonomię. Niestety, jak już wspominaliśmy, sytuacja materialna w rodzinie nie była zbyt dobra i nie pozwoliła na podjęcie studiów dziennych. Ba, nie pozwoliła w ogóle na podjęcie studiów i nie tylko ekonomia pozostała jedynie w sferze marzeń. Podobnie bowiem przez długi czas, w jedynie w sferze Danusiowych marzeń pozostawał seks.

Rodzice zawsze powtarzali jej, że porządne dziewczyny nie uprawiają seksu ot tak sobie, a ponieważ nie wiedziała dokładnie co miało oznaczać to „ot tak sobie”, to na wszelki wypadek nie uprawiała go w ogóle. Tzn. z chłopakami i dziewczynami, bo rzecz jasna libido dawało o sobie znać i trzeba było sobie jakoś radzić we własnym zakresie. To mniej więcej w tym czasie odnalazła w starym pudle z zabawkami gumową kaczkę, którą ktoś podarował jej, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. O ile dobrze sobie przypominała, to był to brat mamy, przystojny mężczyzna, w którym podkochiwało się wiele dzierlatek. Miały o tyle ułatwione zadanie, że pracował w szkole jako woźny, więc z właściwą młodym panienkom figlarnością zdejmowały przy nim odzież wierzchnią i przebierały się w regulaminowe fartuszki jakie obowiązwyły u sióstr, bo było to liceum prowadzone przez zakonnice . Kiedy więc trafiła na to stare pudło, które leżało zakurzone pod szafą, to kaczuszka od razu skojarzyła się jej z wujkiem i dość szybko odkryła, że takie asocjacje są całkiem przyjemne mimo, że wujka już od dobrych kilku lat nie było na świecie, bo przegrał walkę z galopującymi suchotami. Mieszkała wtedy jeszcze z rodzicami i czasem dobijali się do zamkniętej łazienki, czemu zresztą trudno się dziwić, bo w łazience był również sedes i ojciec, który dość często musiał korzystać z toalety, miał prawo być wkurzony, kiedy ona wylegiwała się w wannie, a on czuł coraz większe parcie. Czasem miała nawet coś w rodzaju wyrzutów sumienia, kiedy sprawiała sobie egoistyczną przyjemność, a rodzic przebierał nogami i szarpał za klamkę. Ale w takich momentach tłumaczyła sobie, że jej też coś należy się od życia i trudno się z nią nie zgodzić. Oczywiście starała się dyskretnie przymycać to niewielkie, gumowe zwierzątko do łazienki, ale kiedyś zapomniała się tak bardzo, że zostawiła je na półce obok wanny i poszła spać. Rano z przerażeniem zauważyła, że zapomniała je zabrać i szybko pomknęła do łazienki. Niestety, był tam już ojciec, który skończył się golić i właśnie wychodził. Ich wzrok spotkał się i była pewna, że to „dzień dobry” którym odpowiedział na jej powitanie, zabrzmiało zupełnie inaczej niż zwykle. Wydawało się jej, że w jego głosie słyszy lubieżność starego satyra i że w tym momenie stała przed nim jakby była naga, a on odkrył jej głęboko skrywaną tajemnicę i triumfalnie choć w milczeniu obwieszczał, że o wszystkim wie. Utwierdziły ją w tym przekonaniu odgłosy, ktore następnej nocy dobiegały z sypialni rodziców. Słyszała skrzypienie łóżka i głos matki, która początkowo mówiła coś o starym, obleśnym capie, ale potem ich oddechy zlały się w jednym rytmie i w pewnym momencie ojciec zaryczał jak król zwierząt, a szloch matki jeszcze długo wibrował w jej zdeformowanym uchu, które przyłożyła do ściany, żeby lepiej słyszeć. Zresztą przykładanie ucha pozbawionego części małżowiny było o wiele prostsze, co pozwało jej czasem śledzić odgłosy z sąsiednich mieszkań, bo betonowe ściany bloku z wielkiej płyty charakteryzowało małe tłumienie dźwięków. W takich momentach pojawiała się w jej głowie myśl, że może mogłaby zostać akustykiem, czy może akustyczką, ale rodzice wybili jej ten pomysł z głowy twierdząc, że jako akustyk bez ucha wzbudzałaby śmiech, a w najlepszym razie politowanie, więc wyparła ten pomysł tak, jak kilka innych odnośnie swojej przyszłości, o czym jeszcze nie raz będziemy mieli okazję wspomnieć.

Kiedy wyszła z pociągu i próbowała wydostać się na powierzchnię, to początkowo czuła się trochę zdezorientowana ogromem dworca. Stała trochę niepewna w którą stronę ma iść i wtedy podszedł do niej jakiś mężczyzna, który okazał się taksówkarzem. Od razu poznał, że pasażerka jest nietutejsza i zaoferował niedrogi kurs w dowolne miejsce. Kiedy powiedziała mu, że dojdzie piechotą, spytał jaki jest cel jej podróży. Odpowiedziała zgodnie z prawdą, że Pałac Kultury. Wtedy obrzucił ją stekiem brzydkich wyrazów, na co ona zareagowała unosząc środkowy palec w geście, jaki zaobserwowała na pewnym filmie, którego tytułu w tym momencie nie potrafiła sobie przypomnieć. Zresztą generalnie nie miała pamięci do nazwisk, tytułów filmów, do twarzy znanych celebrytów i wcale jej to nie przeszkadzało. Jej rodzice zawsze za największe gwiazdy uważali Irenę Dziedzic i Wicherka, a ten ostatni nawet w swoim czasie sprawił, że pomyślała o możliwości zostania meteorologiem. Ale okazało się, że jedyna szkoła ucząca tego zawodu była pod W-wą, więc zdecydowanie za daleko. Co prawda miała internat, ale rodzice nigdy by się nie zgodzili, żeby ich piętnastoletnia córk zamieszkała w internacie. Tym bardziej, że wówczas nie było jeszcze oczywiście internetu i nie można było włączyć kamerki, żeby sprawdzić, czy dziecko dobrze się prowadzi.

Weszła nieczynnymi schodami ruchomymi na górę i postanowiła, że kupi sobie kawę i coś przekąsi, bo co prawda zabrała ze sobą termos i kanapki, ale wszystko skonsumowała w czasie podróży i zaczynało jej burczeć w żołądku. Podeszła do niewielkiego dworcowego baru i zamówiła kanapę z szynką i kawę. Kawy w zasadzie nie piła, bo rodzice uważali ją za burżuazyjny napój, który na domiar złego szkodzi na serce. Ale pomyślała sobie, że raz od wielkiego święta może sobie pozwolić na rozpustę – tym bardziej, że czuła się lekko senna. Kaw było do wyboru kilka rodzajów, ale poprosiła o zwykłą z mleczkiem i cukrem, bo w przeciwieństwie do wielu swoich znajomych. nie snobowała się na picie napojów bez cukru. Kiedy posilała się niespiesznie choć na stojąco, dworcowe megafony co i rusz informowaly o przyjazdach i odjazdach pociągów z różnych stron nie tylko Polski, ale i Europy. Pomyślała sobie wtedy, że może kiedyś uda się jej pojechać gdzieś za granicę. Nigdy nie była w innym kraju, ale licząc się teoretycznie z taką możliwością, od dawna starała się opanować język niemiecki. Co prawda myślała też o angielskim, ale nie było ją stać na dwa komplety podręczników, a poza tym, do nauki tego języka namawiał ją już w dzieciństwie ojciec, który twierdził, że w razie czego taka umiejętność dogadania się będzie nie do przecenienia. Co prawda uważała, że równie nie do przecenienia byłaby w tej sytuacji znajomość rosyjskiego, ale nie chciała ojcu robić przykrości ani tym bardziej robić na złość, bo przecież pamiętała, jak skończyła się próba chodzenia bez czapki po siarczystym mrozie.

I kiedy tak posilała się zamówioną kanapką i popijała ją smaczną kawą z mlekiem prosto od krowy, to oczywiście nawet przez myśl jej nie przeszło, że już za kilka godzin będzie konsumowała wyrafinowany posiłek w ekskluzywnej restauracji w Pałacu Kultury i że w pewnej odległości od stolika krążyć będą rośli panowie z kabelkami wystającymi zza ucha, a na jej kolanach będzie mruczał kot, jakby wyczuwając, że jest właścicielką dorodnej papugi.

5.10.2012

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Pantryjota jako pisarz (9)

Dodaj komentarz