Niemal dokładnie miesiąc temu zamieścilem pierwszy odcinek z cyklu mojego muzycznego alfabetu, a kto nie czytał, temu nieustająco polecam:
https://pantryjota.pl/after-all-czyli-jeszcze-nie-jest-po-wszystkim-z-okazji-22-listopada/
I przypominam, że wpisy o sztukach wszelakich, a więc i o muzyce, zamieszczamy w zakładce nr 2, zgodnie z jej przeznaczeniem.
Dziś przyszedł czas na kolejną literę alfabetu, czyli B, ale zanim zacznę, jeszcze kilka uwag „technicznych”. Staram się linkować materiały muzyczne w postaci całych płyt, a nie pojedyńczych utworów danego wykonawcy, aby osoby zainteresowane miały większą możliwość zapoznania się z osiągnięciami prezentowanego artysty. Staram się również wklejać materiały o wykonawcy odnalezione w sieci i zwracam uwagę na możliwość wykorzystania tłumacza google, który całkiem nieźle sobie czasem radzi, co ma szczególne znaczenie dla osób, które nie znają angielskiego.
A teraz już Birtha, czyli powalająca i wyjątkowo ekscytująca jak dla mnie mieszanka żywiołu, inwencji, energii, doskonałego opanowania rzemiosła muzycznego i generalnie tego wszystkiego, co decyduje o występowaniu gęsiej skórki w trakcie słuchania:
O gęsiej skórce wspomniałem nie bez powodu, gdyż okazuje się, że Ci, którzy doświadczają tego zjawiska, mają bardziej rozwinięty mózg:
Birtha to zjawisko wyjątkowe – fascynujące połączenie rocka, soulu, klimatów balladowych i jeszcze kilku innych, a pierwsze co się rzuca w uszy w niektórych utworach, to podobieństwo głównego wokalu do Janis Joplin. Zarówno w sposobie ekspresji, jak i w barwie głosu. Tyle, że ta pani śpiewa o niebo lepiej, a kapela złożona z koleżanek gra nieporównanie sprawniej niż każdy z zespołów towarzyszących J.Joplin w trakcie jej kariery. No i muzyka jest o wiele bardziej różnorodna, co też świadczy o potencjale artystycznym kapeli. Warto zauważyć, że Bitha wydała swoją pierwszą płytę 2 lata po śmierci Joplin, a ostatnią, czyli drugą, rok później:
Fakt, że zespół tworzyły same panie nie powienien mieć wpływu na ocenę artystyczną, ale niewątpliwie jest to ewenement w kategorii „girslbandów” i gdy ich słucham, to oprócz gęsiej skórki mam również ciarki, dreszcze i takie tam różne inne objawy fizjologiczne (nie, tego nie mam w tym wypadku, żeby było jasne). Woody Allen powiedział kiedyś, że gdy słucha Wagnera, to nabiera ochoty, żeby napaść na Polskę, zaś ja, słuchając kapeli Birtha, mam ochotę stać się wojujacym feministą. Szkoda, że gitarzystka już odeszła z tego padołu w wieku lat 66 i oczywiście żal, że jest to zespół zupełnie nieznany, choć moim zdaniem wybitny w każdym aspekcie. Choćby w takim, że oprócz faktu doskonałego radzenia sobie z instrumentami, wszystkie panie śpiewały i razem tworzyły niesamowite chórki.
Tutaj garść informacji o zespole:
https://en.wikipedia.org/wiki/Birtha_(band)
I wyjątkowo wkleję jeszcze jeden, pojedyczny utwór, bo nie mogę sobie darować:
A teraz już tylko skrótowo, bo Birtha owładnęła mną póki co niemal całkowicie. Wciąż pozostaniemy jednak we wczesnych latach 70 i w Ameryce, gdzie działała krótko kapela o nazwie „Banchee„,wydając dwie płyty w 1969 i w 1971. Oto jedna z nich, w mojej 5 gwiazdkowej klasyfikacji 4 gwiazdki:
Bezdyskusyjnie doskonały, bardzo sprawny zespół o dużej inwencji, ciekawych rozwiązaniach harmonicznych i brzmiący tak, że serce rośnie, mimo, że od tych nagrań minęło już prawie 50 lat. Słucham tego z ogromna przyjemnością i na pewno będę wracał do tych płyt jeszcze nie raz.
Wiki pisze o nich tak:
https://www.discogs.com/artist/1430413-Banchee
Oczywiście celowo nie będzie nic o Beatlesach, ale za to mam niezwykły rarytas, bo płytę wydaną dokładnie 50 lat temu ( Jak Sgt. Peppers) przez brytyjski (a jakże) kwartet (no właśnie) o nazwie Blossom Toes:
To przepiękna muzyka, skrząca się pięknymi harmoniami wokalnymi, chwytliwymi, a jednocześnie niebanalnie zinstrumentalizowanymi przepięknymi melodiami (również z wykorzystaniem instrumentów klasycznych) i dość łatwo słuchając tego materiału przenieść się w „cudowne lata”, mając cały czas na względzie fakt, że powstało to juz pół wieku temu, a wcale się nie zestarzało, przynajmniej wg mnie. Zespół nagrał jeszcze jedną płytę dwa lata później, która wcale nie jest gorsza:
Beatlesowskie klimaty oczywiście w tym są, ale to tylko komplement w tym wypadku, bo poza tym, zespół podążał własną, bardzo ciekawą drogą o i tylko znów szkoda, że wydał jedynie 2 płyty.
O kapeli piszą tak:
https://en.wikipedia.org/wiki/Blossom_Toes
A na zakończenie zupełnie inne klimaty, bardziej „świąteczne” i spokojniejsze, a przy okazji ciekawostka, gdyż Breat and Butter to zespół japoński, co zresztą słychać od razu:
Mam nadzieję, że wydobyte przeze mnie z lochów niepamięci kapele się spodobały, choć oczywiście podkreślam, że piszę to trochę sobie a muzom, gdyż wiem, że naród żyje czymś innym, czym mnie już zajmować się za bardzo nie chce. Jak już kiedyś napisałem, czekam na odejście prezesa i wtedy pewnie uczczę to wydarzenie jakimś penegirykiem w swoim stylu.
Wróciłem do muzyki, choć tak naprawdę porzucam ją zazwyczaj tylko na krótki czas. Jeśli co miesiąc będę zamieszczał kolejny odcinek cyklu, to liter alfabetu starczy mi na na długo, co zagwarantuje istnienie tego forum przez kolejnych kilka lat. Oczywiście za każdym razem chciałbym zaprezentować o wiele więcej przykładów zapomnianych, albo zupełnie nieznanych zespołów, ale muszę się ograniczać, żeby nie zanudzić, więc wybieram małą próbkę, kierując się niemal wyłącznie własnym gustem. Co oczywiście nie oznacza, że dostaję dreszczy słuchając tych japończyków z ostatniego przykładu, ale pewna odmiana zawsze jest mile widziana, prawda?
Na koniec dodam tylko, że polskich kapel w tym alfabecie nie będzie – tak postanowiłem i basta. Pomyślałem sobie również, że zgrabnie będzie zamieszczać kolejne odcinki w miesięcznicę moich urodzin, czyli 22 każdego miesiąca i tylko ten jeden został wyjątkowo opublikowany 2 dni wczesniej.
Pantryś
Jedyne co na razie mogę o Birtha powiedzieć, to to, że logo mają wzorowane na stylistyce logo grupy Chicago. Więcej trochę później, jak się z nimi osłucham…
McQuriosum,
Spostrzegawczy jesteś, nie ma co…
To było pierwsze co rzuciło się w oczy.
McQuriosum,
Lepsze to, niż nic:)
A u Ciebie która godzina jest?
Bo ja już się kładę, więc coś jeszcze wrzucę na zachętę, życząc dobrej nocy:
Pantryjota,
jeszcze jestem w domu, na miejscu jest już 5’25.
Dobranoc:-)
Cudne jest zdjęcie, na którym Sherry Hagler (?) siedzi przy keybordzie z napisem: „Birtha has balls”. Oj miały je one w obu znaczeniach.
Randi Tytingvåg „Red”, akurat na czas przed kominkiem z kieliszkiem w ręku.
Kfiatushek,
Tej nie znałem. Ładne.
A skoro już kobiety śpiewają, to zmiana nastroju i pani ze Szwajcarii, też z jajami:
Zrewanżuję się stylem lat osiemdziesiątych Ella on the Run:
Mam słabość do matowych, lekko chropowatych kobiecych głosów…
Jestem to winien Jeffowi, o którym nie wspomniałem w notce:
https://muzyka.interia.pl/wiadomosci/news-menedzer-jeffa-buckleya-wyda-jego-biografie,nId,2521716
Pomyślałem sobie, że od czasu do czasu będę wracał do wcześniejszych liter analfabetu, gdy znajdę coś fajnego. No i właśnie znalazłem. Co prawda młode to jest, bo ma zaledwie 28 lat, ale lubię takie klimaty też i chętnie przy takiej muzyce ćwiczę.
Kolejne „wykopalisko” warte pokazania, więc proszę bardzo: