Frutti di mare
Są tacy co uwielbiają, są też tacy którzy na ich widok mają odruch wymiotny
Definicja: Frutti di mare, czyli owoce morza
Owoce morza to idealny składnik zup i dań gotowych. Frutti di mare są bogate m.in. w białka, witaminy i minerały.
Owoce morza są bogate w:
- białka,
- witaminy z grupy B (PP, B12),
- jod,
- wapń,
- selen,
- fluor,
- żelazo,
- cynk,
- magnez.
Ostrygi w diecie to naturalne źródło cynku, dzięki czemu są nazywane silnym afrodyzjakiem. W owocach morza znajduje się także cholesterol (mięczaki 40–100 mg/100 g, skorupiaki 100–200 mg/100 g). Największe ilości cholesterolu znajdują się w kawiorze.
Komu szkodzą owoce morza?
Owoce morza mogą uczulać. Osoby cierpiące na dnę moczanową nie powinny jeść skorupiaków i mięczaków, a przynajmniej nie w dużych ilościach. Zawierają one bowiem puryny, które podwyższają poziom kwasu moczowego we krwi.
Dla osób z nadciśnieniem oraz będących na diecie niskosodowej również niewskazane jest spożywanie frutti di mare.
To jeszcze nie wszystko bowiem naukowcy z Uniwersytetu w Gandawie w Belgii stwierdzili po badaniach tychże owoców, że przeciętny miłośnik frutti di mare pochłania wraz z nimi 11 tysięcy kawałków plastiku rocznie. Oczywiście nie są to duże kawałki, niektóre ledwo widoczne gołym okiem, ale jednak plastik to plastik. Tworzywa sztuczne zawierają w swoim składzie sporo różnych substancji którym daleko szukać związków prozdrowotnych. Raczej więcej się natkniemy na wyjątkowo kancerogenne substancje. Lider badań dr Colin Janssen z Uniwersytetu w Gandawie twierdzi, że nie należy panikować, ale trzeba uważać co się je. Proste jak budowa cepa, nabijamy na widelec ośmiorniczkę, w drugiej ręce trzymamy szkło powiększające i szybko przeszukujemy macki lub zgoła odwłok i namierzamy plastik. Na pewno sukces mamy zapewniony, zawsze coś znajdziemy bo już niedługo w morzach i oceanach będzie większa masa tworzyw sztucznych niż frutti di mare.
Skąd drobne cząsteczki plastiku, przecież wrzucamy do wody duże butle i butelki, obudowy telewizorów i innych elementów. Po prostu ocierają się o siebie, a jak wylądują na jakiejś plaży to woda rozciera butelki na drobne kawałeczki na kamyczkach i piasku. Ostrygi i inne małże tylko czekają na taką zawiesinę. Wydalą czyściutką wodę, a plastik wbudują w swoje ciała.
Według niektórych pewnie zabluźnię: nawet bez plastiku nie znoszę frutti di mare. Raz zostałam zmuszona do zjedzenia ostrygi – mój odruch wymiotny natychmiast zmusił „natręta” do wycofania propozycji. Ale z tym plastikiem to dramat jest prawdziwy!!! „Dobra zmiana” i tak w d…e będzie miała wszelkie dyrektywy w tej sprawie, jak każdej środowiskowej. 🙁
Krakowianka Jedna,
Jeden mądry człowiek napisał onegdaj dzieło pod tytułem „Nasi okupanci”
Czekam teraz na następnego co napisze o dzisiejszych czasach dzieło pod tytułem „Nasi ignoranci”. Chyba, że się nie doczekam i sam napiszę.
Tak patrząc z drugiej strony, to jedzenie plastiku ma swoje zalety:
– przyswajamy mniej substancji odżywczych,
– żyjemy krócej,
– zarabiają na nas koncerny farmaceutyczne i lekarze,
– producenci „zdrowej żywności” i handel zacierają ręce…
PS: Uwielbiam owoce morza. W każdej postaci: gotowane, pieczone, smażone, sushi, ostrygi surowe i pieczone. Słowem: plastyfikowanie to jest to, a co mnie nie zabije, to mnie uwieczni.
Kfiatushek,
Ja zwykle nawet w sklepie jak zobaczę np. krewetki w chłodziarce mam zaczątki odruchu wymiotnego.