Oko w oko z O’ko, rozdział 2

Oko w oko z O’ko – część druga

O’ko po wyjściu z zakrystii odmachał jeszcze gospodyni, która z fałszywym uśmiechem machnęła mu przez okno na pożegnanie i gwiżdżąc melodyjnie „kiedy ranne wstają zorze” otworzył pilotem drzwi swojego BMW z darów. Na głowie miał pilotkę, która zasłaniała jego 3 oko i z którą nigdy się nie rozstawał, nawet pod prysznicem, a już na pewno nie w miejscach publicznych. Trzecie oko, otwarte szeroko przez cały czas, było dla O’ko swoistym memento mori, bo przypominało mu o tym, że Pan obserwuje go nieustannie i nie chodzilo mu wcale o pana biskupa, ani nawet o pana z żółtym psem, który właśnie mijał go na trotuarze, prowadząc również swą małżonkę, choć nie na smyczy. O’ko słyszał coś o tym człowieku, który podobno był bardzo religijny i jeszcze bardziej bezkompromisowy, w czym trochę przypominał jego samego, choć nie z wyglądu. Kiedy para z psem mijała auto O’ko,  ten  uniósł nogę i obsikał przednie koło  auta. Tzn. pies, a nie O’ko, bo ten załatwiał swoje potrzeby w sposób kulturalny i bez wystawiania się na mróz. O’ko już miał siarczyście zakląć na labradora, ale mróz sprawił, że zamiast tego przypomniał sobie św. Franciszka i tylko się uśmiechnął ze zrozumieniem, choć bardzo lubił swoje auto i ten pies porządnie go wkurzył. Że też diabli nadali tu tego pisarza, chyba jest na gościnnych występach, bo przecież tu nie mieszka – nie było go na naszej liśćie kandydatów do Sejmu – myślał w myślach, odpalając motor swojego nienajmłodszego, bo już dwuletniego auta z darów.

Kiedy uruchomił silnik, od razu włączył radio Józef, bo jakoś tak wolał Józefa od Maryi. Być może było to pokłosie lat młodzieńczych, kiedy to przyjaźnił się z pewnym organistą o tym właśnie imieniu, który w przeciwieństwie do proboszcza nie był przysłany z Afyki, tylko ze studium muzycznego dla organistów kościelnych, w którym co prawda też zdecydowanie przeważali faceci, ale za to starsi, więc już w pewnym sensie ukształtowani pod względem gender. W radiu Józef właśnie leciał jego własny wykład na temat płci i O’ko skonstatował, że jego płeć zupełnie mu odpowiada i że nie wyobraża sobie, że mógłby ją zamienić na jakąś inną. Delikatne mruczenie 4-ro litrowego motoru sprawiało, że okolice płci wypełniły przyjemne wibracje, trochę podobne do wibracji, jakie wydaje z siebie zadowolony kot. Oczywiście takie skojarzenia nie mogły pojawiać się w głowie bohatera, bo zaraz wypierały je wizje żony Lota zamienionej w słup soli za grzechy sodomii, choć nie tylko i nie jej osobiście, bo Bóg czasem bywa okrutny. Takie myśli musiałyby sprawić, że miałby wówczas  wrażenie, że widzą to z murów Sodomy i wybuchają gromkim śmiechem, raz i jeszcze raz.

O’ko wiedział, że śmiech to zdrowie, ale teraz nie było mu do śmiechu, bo zdawał sobie sprawę z tego, jaka ciąży na nim odpowiedzialność w związku z planowanym występem przed tak dużym forum, jakim niewątpliwie jest Związek Literatów Polskich. Kiedy uświadomił sobie gdzie jedzie, nagle doznał olśnienia !! To jasne, że pisarz którego labrador obsikał mu koło, też widocznie został zaproszony na ten kongres i właśnie zapewne udawał się w to samo miejsce, z tym, że na piechotę. Trochę dziwne, że z żoną i psem, ale O’ko doskonale pamiętał, że nawet w parlamencie tolerowana była obecność psa a nawet suki, więc tym bardziej żona nie powinna wzbudzić specjalnej sensacji. Przypomniał sobie nawet w tym momencie stary dowcip o milicjantach i podstawił w ich miejsce pisarza i jego żonę, z których jedno potrafiło pisać, a drugie czytać i prawie zaśmiał się sam do siebie, podgłaśniając radio i pomykając dziarsko na spotkanie, które na zawsze miało odmienić jego życie.

Trzecie oko przesłonięte beretką zamrugało ostrzegawczo, ale O’ko nie zwrócił na to uwagi, bo niby jak miał zwrócić ?

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Pantryjota jako pisarz (9)

Dodaj komentarz