Pamiętacie?

Nigdy nie byłem fanem Stana Borysa, ale wczoraj przypomniał mi się jego przebój. Doznanie było w sumie dziwaczne, pamiętałem melodię, pojedyńcze słowa, pourywane wersy, ale ni cholery nie mogłem sobie  przypomnieć tytułu piosenki, ani tym bardziej, jak się zaczynała.

A na tytule i tym, jak się zaczynała. zależało mi najbardziej. Początek wydawał mi się obiecujący, mimo że go nie pamiętałem

Błądziłem i szarpałem się sam ze sobą nie bez powodu. Przyszło mi do głowy, że tytuł i początek piosenki, której nie słyszałem tak dawno, mógłby być niezłą nazwą dla portalu internetowego. Mimo że słowa wyleciały mi z pamięci, wydały mi się znaczące i nawet do pewnego stopnia, czy ja wiem… metafizyczne? Było w nich coś o zgiełku dnia codziennego i czegoś, co nazwać by można dotykiem wszechświata. Wiem, wiem, piosenka Borysa była szczytem grafomanii, wygrała któryś z festiwali w Opolu i śpiewała ją cała Polska, ale za nic nie mogłem odtworzyć jej tytułu. Byłem wściekły na siebie.

Oczywiście nie miałem wyjścia – skazany byłem na Google. Kliknąłem i zaraz się odnalazła. Połowa lat siedemdziesiątych. Zaczynała się od słów „uśmiechów wiele ma godzina jednego dnia”, wszyscy to pamiętają i każdy przyzna, że taki początek nie może być inspiracją do nazwy portalu internetowego i że nie ma nic wspólnego z metafizyką. Pamięć spłatała mi figla. Pewnie za sprawą muzyki, która nadała powagi banalnemu patosowi przesłania

Na fali nostalgii obejrzałem jednak cudownie odnaleziony teledysk z epoki Gierka w czerni i bieli. To były czasy. Dynamiczne, chciałoby się powiedzieć. W jednym z ujęć zobaczyłem nawet Stana Borysa za sterami turbośmigłowca Lufthansy, który lądował na Okęciu. Do tego Trasa Łazienkowska z lotu ptaka. Osiedle za Żelazną Bramą z lotu ptaka. W połowie lat siedemdziesiątych nie nakręcono w Polsce ani jednego filmu bez Trasy Łazienkowskiej z lotu ptaka. Trzeba było pokazać światu, że Warszawa też się doczekała swojej miejskiej autostrady. Nawet Wajda z dumą pokazywał piękno Trasy Łazienkowskiej w „Człowieku z żelaza”

Pamiętacie?

Nie lubię kłamstw. Uważam, że nie powinniśmy sobie na nie pozwalać nawet w najszlachetniejszych zamiarach. Z historii wiadomo, że ich następstwem był na ogół chaos, zbiorowe szaleństwo i że nie było w tym przypadku. Wolę trzymać się prawdy.

Kategoria: Kultura i sztuki wszelakie (2)
  1. pantryjota pisze:

    Z Borysem to jest tak, że facet miał (ma ) świetne warunki głosowe, ale z repertuarem to już trochę gorzej. Kilka lat temu pokazywali u nas film, jak to sobie pan Borys współcześnie radzi na obczyźnie, jak się zdrowo odżywia i uprawia sport, no i jak próbuje ciągle coś działać w swojej branży. Ciekawe, że kiedyś był swego rodzaju „konkurentem” Niemena, ale chyba tylko głównie ze względu na głos. Nigdy nie byłem jego specjalnym fanem, ale doceniam to, co udało mu się osiągnąć.
    A takiego kolesia kojarzysz ?
    Dość dobrze go znam, choć nie od najlepszej strony:

    Warunki głosowe też miał, ale to nie wystarczyło…

  2. pantryjota pisze:

    Widzę, że ostatnio wystąpił w Grodzisku Mazowieckim :))

  3. cyrkulator pisze:

    pantryjota,

    odpowiem jutro. W tej chwili jestem na wylocie. Pędzę na na wieczorek autorski mojego kumpla, który potrwa może do północy albo i dłużej….

  4. pantryjota pisze:

    Na zdrowie.
    Znalazłem krótką charakterystyk artysty :

    Zbigniew Gniewaszewski – Artysta urodził się 18 lipca 1958 roku w Poznaniu. Posiada niesamowity głos o skali 4,5 oktawy. Jest także kompozytorem, multiinstrumentalistą, aranżerem
    i realizatorem dźwiękowym. Jest także informatykiem i skoczkiem spadochronowym.

    Dodam od siebie, że gra też w ping-ponga.

  5. Samuela pisze:

    Oto Stan Borys zdjęty przeze mnie jesienią 2011 r. na koncercie we Włodawie. Ciągle w formie i wygląda raczej jak bóbr niż jaskółka.

  6. pantryjota pisze:

    Samuela,

    Podobno dużo ćwiczy, ale i tak się pomarszczył :))

  7. cyrkulator pisze:

    Muszę dać parę wyjaśnień. Zacznę od Niemena. Miał parę przebyłysków (przebłyszczeń, jakby powiedziała Nałkowska), parę razy zabrzmiała w jego piosenkach autentyczna poezja, np. we „Wspomnieniu”, „Pod papugami” i nawet we „Śnie o Warszawie”, ale to nie on był ich autorem. Był ich wykonawcą z przyzwoitymi warunkami głosowymi i modnymi w jego czasach zakopiańskimi kożuszkami. Kult jego osoby jest dla mnie między innymi z tego powodu podejrzany. Będę złośliwy, ale podejrzewam, że jego popularność nie różniła się niczym od popularności drugorzędnych aktorów, którzy dzisiaj robią kariery w telenowelach. Trzeba mu jednak przyznać, że był prekursorem – jako pierwszy dowiódł, jak łatwo jest zawócić głowę widowni nie mając nic w głowie Mogę się mylić, przecież nie znałem go osobiście. Raz tylko zobaczyłem go w pustym sklepie McIntosha na osiedlu za Żelazną Bramą, ale nie spojrzeliśmy sobie w oczy. Zajrzałem tam, żeby kupić oprogramowanie do komputera. Nikogo poza nami nie było, właściciel firmy szukał czegoś na zapleczu. Z pewnym zaskoczeniem zarejestrowałem, że będąc jedynym klientem (siedzia na stołku obrotowym przed ladą) cały czas odwracał się do mnie plecami. Widziałem te jego plecy, czarną plerezę włosów, które wysypywały się na kołnierz zpod czarnego kapelusza z szerokim rondem i od razu przyszło mi do głowy, że it must be him Niemen. Nie myliłem się. To był on. Od czasu do czasu rzucał gniewne spojrzenia w moją stronę. O co się gniewał?

    Cóż za biedny, zakompleksiony człowieczek, pomyślałem i tak mi zostało.

    A Stan Borys? Był tylko kopią Niemena. Tyle że jeszcze bardziej nieudaną.

    Za muzyka moigę uznać Boba Dylana i Paula Simona, Johna Lennona, Paula McCartneya i nawet Ringo Starra, ale Niemen z Borysem w tej kategorii się po prostu nie mieszczą.

    To są inne światy.

    pozdrawiam

  8. Pantryjota pisze:

    No to poleciałeś po bandzie :))
    Z Dylana to jest taki muzyk, jak ze znajomego filologa pisarz.
    On nawet nie jest wokalistą :))
    Ringo jest z pewność niezłym perkusistą i nawet aktorem, ale oni obaj nie mają żadnego startu do Niemena w kategorii 'muzyk”
    Niemen to jest fenomen pod każdym niemal względem. Granie z nim to był dla naszych muzyków zaszczyt ( osobiście znałem dwóch z jego późniejszych składów).
    To ciut podobna sytuacja jaka z Zappą, bo przecież i u Franka terminowali artyści, którzy potem stali się bardzo sławni.
    Byłem kiedyś na koncercie Niemena w Kongresowej, kiedy grali z nim ludzie, którzy potem byli znani jako SBB. Zachowywał się na scenie w stosunku do tej ekipy podobnie jak M.Davies, czyli był guru o niekwestionowanym autorytecie.
    Jest w z pewnością największą osobowością powojennej ” lżejszej muzy” choć w jego przypadku czasem trudno mówić o „lekkośći”

    Ciekawostka z „ruskiego „serwera :

    https://my.mail.ru/video/mail/alex-enm/36318/36345.html#video=/mail/dorsash/2097/811

  9. cyrkulator pisze:

    cyrkulator,

    ten Gniewaszewski to ma głosik:)))

    W pierwszej chwili wydawało mi się, że śpiewa kobieta. Byłem nawet mocno zdezorientowany.

    pozdrawiam

  10. Pantryjota pisze:

    cyrkulator,

    Natomiast fakt, że rzucał na Ciebie gniewne spojrzenia specjalnie mnie nie dziwi :))
    Kiedyś mój kumpel, który grał z nim koncert jako klawiszowiec opowiadział mi taką anegdotę:

    Otóż przed koncertem odbywała się oczywiście próba i kolega na swoim klawiszu wybrał jakieś brzmienie do konkretnego utworu. No więc próbują i nagle podchodzi Czesław i z miną spod chmury kapelusza mówi ” oj nie leje mi pan, panie kolego miodu na serce tą barwą”
    I poszedł :))
    A to kolega, w nieco innym repertuarze:

    Albo w jeszcze innym:

  11. Pantryjota pisze:

    cyrkulator,

    No ma, niedawno bodaj w TVP Kultura pokazywali taki stary program, gdzie w góralskiej chacie zebrało się całe grono artystów, w tym Wodecki, Kocoń i był też tam Gniewaszewski. Program i teledyski był tragiczne, ale to pokazuje, kto się liczył w tamtych czasach.
    Kiedyś zdobył złoty mikrofon w Opolu i gdyby nie skłonność do napojów , to może by osiągnał coś więcej.

  12. cyrkulator pisze:

    wiedzialem, że nadepnę Ci na odcisk i dlatego odpowiedź przelożyłem na dzisiaj:)))

    Ale cóż, różnimy się się naszymi gustami i mamy odmienne punkty widzenia. Mam swoją teorię na temat muzyki. Ty masz inną, a ja jeszcze inną Moim zdaniem każda kompozycja muzyczna zaczyna się od słowa. Tak jak w Biblii. Od iskry Bożej. Na początku było słowo. Między innymi dlatego wysoko cenię sobie Boba Dylana. Zawsze podłuchiwał słowa. Pisze genialne teksty, z których wyrastają jego kompozycje. Wszystko dzieje się u niego poniekąd samoczynnie. To nie przypadek, że jest wciąż wymieniany wśród najpewniejszych kandydatów do nagrody Nobla. Zdaję sobie sprawę, że to, co teraz napiszę, zabrzmi w Twoich uszach jak herezja. Ale uważam, że bez niego nie byłoby Twoich Beatlesów. Startowali w tym samym czasie, ale potem to oni uczyli się od niego, jak wsłuchiwać się w słowa. Widziałeś „Don’t look back”? Niestety w sieci ten film można oglądać jedynie bez ścieżki dźwiękowej:))) Udało mi się jednak znaleźć fragment z jego pojedynkien na gitary (i słowa) z Donavanem.

    Warto się przyjrzeć tej scenie, do jakiej doszło w pokoju hotelowym podczas pierwszego tournee Dylana po Anglii

    pozdrawiam

  13. cyrkulator pisze:

    widzę, że Bob Dylan się nie wkleił

    wklejam w takim razie link do scenki z Donavanem w hotelu

  14. Pantryjota pisze:

    cyrkulator,

    Nie mam odcisków :))
    Dylan po prostu nigdy mnie nie kręcił.
    Mogę posłuchać 2, 3 piosenek pod rząd, ale więcej nie daję rady, jeśli chodzi o jego autorskie wykonania.
    Z nim jest trochę tak jak z Wysockim, co być może jest ryzykownym porównaniem, ale wytłumaczę o co mi chodzi.
    Obaj nie umieli grać ani śpiewać, pozostają więc tylko słowa.
    A przecież mówimy o materii muzycznej, prawda ?
    O ile można sobie wyobrazić muzykę bez tekstu, o tyle tekst bez muzyki to właśnie tylko słowa – poezja, proza, albo po prostu bełkot.
    Dlatego Beatlesi zawsze będą górowali nad Dylanem, bo u nich było wszystko.
    Nobel dla Dylana ?
    Pokojowy ?
    Literacki ?
    A może oba jednocześnie ? :))
    Nie żałuję mu, ale przypuszczam, że wątpię.

  15. Pantryjota pisze:

    cyrkulator,

    No i wolę słuchać Donovana niż Dylana, zdecydowawnie :))
    A jeszcze bardziej tego

    https://www.lastfm.pl/music/Tim+Buckley

    Albo jego syna:

    Obaj już dawno odeszli…

  16. cyrkulator pisze:

    Pantryjota,
    Nobel dla Dylana ?
    Pokojowy ?
    Literacki ?

    Rejestrując się tutaj napisałem, że trzymam się prawdy.

    W zeszłym roku bookmacherzy obstawili Dylana na 9 miejscu. Parę lat wcześniej uchodził za zdecydowanego faworyta. Nie tylko moim zdaniem Nobel należy mu się jak psu kiełbasa. Nie wiem, czy jego teksty były tłumaczone na polski i jakie to były tłumaczenia, ale wierz mi, to jest literatura najwyzszej klasy, porównywano go już z Szekspirem. D. ma dar opowiadania. Jego piosenki są często gotowymi scenariuszami filmowymi, parę filmów było nawet kręconych w oparciu o nie. Założę się, że niejeden literaturoznawca doktoryzował się wybierając Boba Dylana na temat rozprawy.

    https://www.telegraph.co.uk/culture/books/bookprizes/10367095/Nobel-Prize-in-Literature-2013-the-runners-and-riders.html

    Na pewno nie zapomniałeś, jak korzystać z usług maszyny tłumaczącej Google. Ciekawe nawet, co by z tego wyszło:)

    Hey! Mr. Tambourine Man, play a song for me,
    I’m not sleepy and there is no place I’m going to.
    Hey! Mr. Tambourine Man, play a song for me,
    In the jingle-jangle morning I’ll come following you.

    William Ruhlmann, writing for the Allmusic website, has suggested the following interpretation of the song’s lyrics: „The time seems to be early morning following a night when the narrator has not slept. Still unable to sleep, though amazed by his weariness, he is available and open to Mr. Tambourine Man’s song, and says he will follow him. In the course of four verses studded with internal rhymes, he expounds on this situation, his meaning often heavily embroidered with imagery, though the desire to be freed by the tambourine man’s song remains clear.”

    There has been speculation that the song is about drugs such as LSD or marijuana, particularly with lines such as „take me on a trip upon your magic swirling ship” and „the smoke rings of my mind.” Dylan has always denied the song is about drugs, and though he was using marijuana at the time the song was written, he was not introduced to LSD until a few months later. Other commentators have interpreted the song as a call to the singer’s spirit or muse, or the singer’s search for transcendence. In particular, biographer John Hinchey has suggested in his book Like a Complete Unknown that the singer is praying to his muse for inspiration; Hinchey notes that ironically the song itself is evidence the muse has already provided the sought-after inspiration. Mr. Tambourine Man has also been interpreted as a symbol for Jesus Christ and for the Pied Piper of Hamelin.The song may also reference gospel music, with Mr. Tambourine Man being the bringer of religious salvation.

    Dylan has cited the influence of Federico Fellini’s movie La strada on the song, while other commentators have found echoes of the poetry of Arthur Rimbaud. Author Howard Sounes has identified the lyrics „in the jingle jangle morning I’ll come following you” as having been taken from a Lord Buckley recording. Bruce Langhorne, who performs guitar on the track, has been cited by Dylan as the inspiration for the tambourine man image in the song. Langhorne used to play a giant, four-inch-deep „tambourine” (actually a Turkish frame drum), and had brought the instrument to a previous Dylan recording session.

    pozdrawiam

  17. Pantryjota pisze:

    cyrkulator,

    Czytałem o tym proponowanym Noblu dla Dylana kilka razy.
    Nie kwestionuję przecież jego talentu do pisania fantastycznych tekstów, tylko napisałem, że oceniani eutworu muzycznego na podstawie tekstu to trochę tak, jakby np oceniać obraz wyłącznie na podstawie palety barw, jakiej użył malarz.
    Można, ale to zubaża ocenę, nie sądzisz ?
    Dylan jak poeta jest ok, ale jeśli miałbym się pokusić o „kompleksową” ocenę jego twórczości w kategorii ” muzyka” to z pewnością nie jest nawet w pierwszej dziesiątce. To raczej zjawisko „kulturowe” niż stricte muzyczne.
    Z Beatlesami jest inaczej, bo oni są wszystkim, w każdej kategorii.

  18. estimado pisze:

    Nie odczuwam nadmiernego komfortu włączając się do tej akurat dyskusji, bo do moich uszu wpadają tutaj, wśród innych rzecz jasna, tony nie całkiem muzyczne, użyłbym raczej słowa „onetowe”.
    Mnie i życie w prozie, i próby rymowania, i parę jeszcze rzeczy, nauczyły jednej ważnej reguły: Nie pluj pod górę, a przynajmniej rób to z rozwagą. Pozdrawiam, e.

Dodaj komentarz