Przesłuchanie, czyli jak hartował się nadzbawiciel

Ponieważ dzień ma się ku końcowi, postanowiłem jeszcze raz na swój sposób uczcić Święto Pracy, pracowicie wyszukując co lepsze kawałki z mojego dorobku. No i padło na taki:

Wczoraj zapowiedziałem sensacyjny materiał z okazji dzisiejszej rocznicy i oto jest. Dzięki kontaktom koleżanki Ruhli, która jak wiadomo była związana ze służbami PRL-u, a potem jeszcze przez kilka lat tzw. wolnej Polski, mogę pokazać dzisiaj pewien dokument, który z jednej strony rzuci światło prawdy na pana prezesa Kaczyńskiego, a z drugiej na jego faworyta, prokuratora Piotrowicza.
Tak więc przed Państwem stenogram z przesłuchania pewnego działacza opozycyjnego, doprowadzonego w stanie wojennym przed oblicze oficera SB.

—————————-

Otwierają się drzwi pokoju przesłuchań i mundurowy milicjant uzbrojony w Kałasznikowa, przepuszcza przodem Jarosława Kaczyńskiego, uzbrojonego w godnośc i list żelazny od mamy, którego jednak nie będzie miał okazji wykorzystać.

Oficer:

– Proszę, niech pan siada panie Jarku, może kawy ?

Kaczyński:

– Nie jestem dla pana żadnym panem Jarkiem, proszę się nie spoufalać. Ale kawy chętnie się napiję, pod warunkiem, że ma pan Turka, bo mama mi zabroniła pić prawdziwej – podobno szkodzi na patriotyzm.

– To jak mam się do Pana zwracać, żeby pana nie urazić, a jednocześnie się nie spoufalać ?

– Może pan do mnie mówić panie doktorze.

– Bez Kaczyński ?

– Może być bez, przecież pan wie z kim rozmawia, a ja wiem kim jestem.

– No właśnie od tego chciałem zacząć tę rozmowę, bo wie pan, panie doktorze, mnie kazali pana przesłuchać zamiast pańskiego brata, który jest teraz na wczasach w Bułgarii.

– Panie oficerze, on od kilku lat nie był na wczasach, ciągle tylko ta Solidarność i Solidarność, skąd miał wiedzieć, że wybuchnie wojna?

– No właśnie, a Pan skąd wiedział, bo widzę, że szczoteczkę do zębów i zmianę bielizny zdążył pan przygotować zawczasu, mimo, że nie wybierał się pan przecież na wczasy…I proszę nie zwracać się do mnie per panie oficerze, bo przecież jestem po cywilnemu, jak pan.

– A jak mam się do pana zwracać, żeby mieć gwarancję internowania ?

– Drogi panie doktorze, takiej gwarancji to nikt panu tutaj nie da, a ja nie mogę panu zdradzić wytycznych, jakie otrzymałem z góry, czyli z prokutatury. Wracając do zasadniczego celu, dla którego pana tutaj zaprosiłem…

– Zaprosiłem? Pan to nazywa zaproszeniem? Trzeba było wysłać chłopaków trzynastego, żeby wywlekli mnie z łóżka, zanim sam wstałem około południa i poszedłem do kościoła. Można mnie też było zatrzymać w kościele, żeby ludzie widzieli. Do dupy z takim zaproszeniem..

– Takie słowo w ustach doktora praw? Panie doktorze, o dupach to my tu nie będziemy rozmawiać i pan chyba wie dlaczego…Pańska teczka pod tym względem jest czysta, jak za przeproszeniem tabula rasa.

– Wiem, pan po prostu będzie mnie pytał o nazwiska, adresy i kontakty. Znam ten schemat z serialu o przygodach Hansa Klossa, który zawsze bardziej mi się podobał niż Czterej Pancerni. A wie pan, że też mieliśmy z bratem propozycję zagrania w tym filmie?

– Coś podobnego, a kogo, jeśli można spytać?

– Mieliśmy grać dwóch braci – dobrego i złego. Jeden miał być konfidentem gestapo, a drugi miał być zwykłym chłopakiem, zakochanym i niezaangażowanym w konspirację. No ale nie mogliśmy się dogadać który zagra którego i rolę wziął jeden z braci Damięckich. Że też nie przyszło nam to do głowy, że obie role mógłby zagrać tylko jeden z nas..

– To rzeczywiście przykre, bo przecież teraz mógłby pan, jako znany aktor, recytować poezję w kościele, zamiast domagać się internowania.

– Pan sugeruje, że z własnej woli mnie nie internuje?

– Nawet gdybym chciał, to nie mogę, nie ma miejsc.

– Jak to nie ma miejsc? Co to za idiotyczne tłumaczenie? Pan sobie żartuje ze mnie, prawda ? Nie po to się pożegnałem z rodzicami i z kotem, żeby wracać z pustymi rękami i jeszcze tego samego dnia. To skandal !!

– Proszę się nie denerwować, panie doktorze. Nie wróci pan z pustymi rękami. Mamy dla pana przygotowaną paczkę żywnościową i o kocie też pamiętaliśmy.

– Paczka żywnościowa od SB? I pan sądzi, że ja ją przyjmę, nawet w imieniu kota? Przecież gdyby naród się o tym dowiedział, nigdy bym nie mógł kandydować – ani na premiera, ani na prezydenta.

– A zamierza pan?

– Jeszcze nie teraz, ale mój czas nadejdzie, przekona się pan. I jeszcze zrobię brata prezydentem, niech ma coś z życia, nawet po śmierci.

– Cieszę się, że zgadza się pan ze mną, że jeszcze wasz czas nie nadszedł. I dlatego dziękuję za czas, który pan nam poświęcił i niech pan wraca z Bogiem. A paczkę może pan odebrać na dole, na portierni – oczywiście za pokwitowaniem.

– Niczego nie będę podpisywał, bo potem powiedzą, że byłem jakimś Bolkiem.

– Bolkiem? Ciekawe skąd pan zna ten kryptonim….

– Mogę co najwyżej podpisać papier, że się nie zgadzam z waszą linią programową i metodami działania i w związku z tym nie podpiszę lojalki.

– Doskonale, taki formularz też przygotowaliśmy na wszelki wypadek.

Oficer wyjął papier z szafy, Jarosław rzucił okiem i z triumfalnym wyrazem na twarzy zamaszyście podpisał dokument, który za chwilę trafił do sejfu, gdzie pozostał potem przez kilka dekad.
Następnie nacisnął przycisk na biurku i po chwili zjawił się ten sam milicjant z Kałasznikowem.

– Proszę odprowadzić tego obywatela do wyjścia i przypilnować, żeby się nie zatrzasnął w jakiejś celi po drodze.

– Tak jest, panie poruczniku, z przyjemnością odprowadzę tego pana, ale czy mogę o coś spytać?

– Pytajcie..

– Kto to jest ?

– Nikt, ale ma być podobno kiedyś premierem.

– Pan porucznk zawsze miał poczucie humoru, ku chwale ojczyzny.

Milicjant zasalutował i puszczając Kaczyńskiego przodem, puścił do niego oko, bo już wtedy w milicji służyli kryptogeje. Kaczyński szedł ze spuszczoną głową, powoli. Wiedział, że historia nie wybaczy mu tego nieinternowania i postanowił, że w takim razie zostanie po prostu zwykłym zbawicielem. Tym bardziej, że Plac Zbawiciela już istniał, więc w razie czego nie trzeba będzie nawet zmieniać tabliczek i dowodów, kiedy naród uzna, że trzeba uczcić go placem.
Plac Placka…coraz bardziej podobał mu się ten pomysł i nawet usmiechnął się do eskortującego go milicjanta, a ten poczuł to charakterystyczne mrowienie w lędźwiach, któremu prędzej czy później musiał dać upust, no ale to już zupełnie inny wątek, niemający związku z historią.

Opuszczając gmach Pałacu Mostowskich Jarosław Kaczyńskie miał złe przeczucia względem faktu, że nie został zatrzymany nawet na 48 godzin, choć z drugiej strony poczul jednak wewnętrzną ulgę, bo trochę się obawiał, jak zniósłby permanentną obecność mężczyzn na pryczach obok. Zdawał sobie przecież sprawę, że nie jest Bolkiem, żeby móc liczyć na celę jednoosobową i zapewne to właśnie wtedy rodził się w jego glowie kompleks, który w pzyszłości miał go doprowadzić do miejsca, z którego nie ma już ucieczki.

W tym czasie oficer śledczy wykręcił numer telefonu i już po chwili po drugiej stronie odezwał się
męski głos:

– Piotrowisz, słucham.

– Dzień dobry panie prokuratorze, właśnie przesłuchaliśmy tego Kaczyńskiego i zgodnie z Pana sugestią puściliśmy do domu, a nawet poczęstowaliśmy kawą.

– Doskonale. Protestował?

– Trochę, ale udobruchaliśmy go prowiantem dla kota.

– Przyjął paczkę?

– Co to, to nie, ale podpisał lojalkę, wersa 7c

– Dobre i to, może mu się w przyszłości przydać taki dowód niezłomności.

zarechotał w słuchawkę pan Piotrowicz, w sposob charakterystyczny dla prokuratorów stanu wojennego

– Czyli zamykamy temat?

– Tak, to jest nikt, mam taraz ważniejszych kolesi na widelcu, nie mam czasu na pierdoły.

Oficer odłożył słuchawkę i zabębnił palcami po blacie w sposób charakterystyczny dla funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa PRL. Nie mógł wiedzieć, że gość, którego dziś przesłuchiwał, odbierze mu część zasłużonej emerytuty i doprowadzi do tego, że będzie musiał dorabiać jako akwizytor księżek patriotycznych, rozwożąc je po domach w wózku na kółkach, z naklejką pewnego niszego wydawnictwa z końcówką pl.

Historia pokazała, jak bardzo mylił się pan prokurator Piotrowicz i jak bardzo miał w przyszłości żałować, że jednak nie wysunął wobec Jarosława Kaczynskiego poważnych zarzutów, które pozwoliłyby go aresztować, a następnie więzić, gnębić, przeganiać po ścieżkach zdrowia i w końcu udzielić zgody na emigrację, wydając paszport bez wizy powrotnej.
Gdyby tak był uczynił, to nie można wykluczyć, że Jarosław w pewnym momencie powróciłby do ojczyzny na białym koniu ufundowanym przez polonię i że to właśnie on poleciałby pamiętnego dnia do Smoleńska, a brat zajmowałby się mamą.

Dziś, gdy Pan Kaczyński pozna prawdę, którą właśnie ujawniłem, szybko zakończy karierę pana Potrowicza, bo wszyscy wiedzą, że choć na ustach ma mnóstwo frezesów o ojczyźnie i patriotyźmie, to tak naprawdę interesuje go wyłącznie własna du.a, którą chciałby widzieć w aureoli. Tyle, że póki co katechizm nie przewiduje takiej opcji dla du.y, więc musi mu wystarczyć du.a Dody, choć każdy wie, że co dobre dla Dudy, niekoniecznie musi być dobre dla nazdbawiciela.

I jeszcze jedno na koniec. Spełniam prośbę koleżanki R, która prosiła, żeby poinformować brać blogerską, że po odejściu na nieco wczesniejszą emeryturę w drugiej połowie lat 90-tych, obecnie otrzymuje świadczenie w wysokośći 1035 zł ( tysiąc trzydzieści pięć) więc wiele jej nowa ustawa nie zabierze. Koleżanka nie zgłasza jednak pretensji, gdyż zawsze pracowała dla ojczyzny, czy to w milicji, czy następnie w UOP i nigdy nie liczyła na to, że za emeryturę wypłacaną z ZUS będzie jeździć na wczasy do Egiptu. A skoro już o milicyjnych emeryturach jest mowa, to teść Ojca, czyli mój, oficer milicji od spraw przestępczości gospodarczej (nieżyjący już od ponad dekady) pobierał świadczenie emerytalne w wysokości 1600zł, więc dorabiał sobie jako portier w hotelu, a także pracował w wytwórni oranżady. Jedyną „korzyść” z pracy w milicji miał taką, że operację na raka robili mu w szpitalu MSW, co jednak raka wcale nie wystraszyło.

Czy prezesa wystraszą dziesiejsze manisfestacji to się okaże, ale i tak nic nie sprawi, żeby mógł kiedykolwiek odegrać rolę bohatera. Chyba, że wyniesie kota z płonącego mieszkania, o ile oczywiście dojdzie kiedyś do pożaru pod okiem GROM-u.

Ojciec P.

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Pantryjota jako...(10)
  1. Samuela pisze:

    Trzeba przyznać, że Kaczyński puszczony przodem przez salutującego milicjanta wykazał się nielada odwagą. Nie mógł przecież wiedzieć, którymi rękami milicjant salutował i czy nie były one przypadkiem swabodnyje, owe ruki.

  2. Pantryjota pisze:

    W wersji optymistycznej mogły być też „pa szwam”.

  3. Kfiatushek pisze:

    W wersji optymistycznej w pokoju przesłuchań było jedno krzesło, a w pesmistycznej dwa. Rozmieszczenie krzeseł i osób, ich pozycje (krzeseł oczywiście!) pozostawiam fantazji czytających.

  4. McQuriosum pisze:

    a co z wersją hard, taką jak z czasów stalinowskich, gdzie przesłuchiwanego sadowiono na nodze taboretu? Podmiot liryczny podobno bardzo na to liczył…

  5. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Wersja hard będzie wtedy, gdy wrócę do pisania powieści „Baśn jak gumowa kaczka”. A być może nawet wcześniej, gdy kontynuowana będzie powieść o księdzu O’ko.

  6. Kfiatushek pisze:

    McQuriosum,

    Wiedziałam, że zrozumiesz moją krzesłową żaluzję.

Dodaj komentarz