W Pantryjotycznym Analfabecie Muzycznym czas na literę C

W ramach kontynuacji mojego cyklu muzycznego, który od tego odcinka zmienił nazwę na bardziej oryginalną i inspirującą dla autora i będzie publikowany zawsze w miesięcznicę moich urodzin, przyszła kolej na literę C. Podobnie, jak to było w poprzednich dwóch częściach i jak planuję aż do samego końca (o ile  do niego dociągnę), zaprezentuję kilka zespołów kompletnie zapomnianych, albo wręcz zupełnie nieznanych z wielu powodów, z których najpierwszym wydaje się być po prostu przypadek. W czasach, w których te kapele wydawały swoje płyty (a bywało, że tylko jedną) zdecydowanie trudniej było zaistnieć na rynku niż dzisiaj, przynajemniej w sensie dotarcia do większej grupy słuchaczy, co dość dobrze pokazywał serial HBO pt. „Vinyl” :
https://www.antyradio.pl/Film/Seriale/Vinyl-nie-zakreci-sie-w-2-sezonie-9337

Zespoły zdane były niemal wyłącznie na prezenterów radiowych, którzy rządzili rynkiem, lansując jednych wykonawców, a pomijając całkowicie innych. Oczywiście swoją rolę odgrywały również koncerny płytowe i prowadzona przez nie „polityka” – czasem mocno niezrozumiała, a czasem zrozumiała aż za bardzo, gdyż nawet w Ameryce z pewnością istnieje jakaś wersja powiedzania „kasa misiu, kasa”. Ten temat powróci zresztą przy okazji kolejnych wpisów, bo przykładów jest całkiem sporo.

Po tym niezbyt długim wstępie (choć stać by mnie było oczywiście na znacznie obszerniejszy), przystąpię już do prezentacji pierwszego wybranego z mojej kolekcji zespołu, czyli angielskiej efemerydy pod nazwą Cressida. Nagrali 2 płyty w roku 1970 i 1971 i tyle o nich wiem, ile wyczytałem w Wiki:
https://en.wikipedia.org/wiki/Cressida_(band)

Kto chce, to może posłuchać sobie obu:

A komu takie klimaty nie pasują, może od razu przejść do następnego przykładu, ale od razu uprzedzam, że będzie jeszcze „gorzej”, o ile to w ogóle możliwe :).  Jesteśmy wciąż w roku 1970, choć tym razem przenosimy się za ocean. Klawiszowiec grupy mówił, że jego największym nauczycielem był Jan Sebastian Bach, a czy mówił to na wyrost, sami Państwo ocenicie, o ile ktoś zna się na rzeczy.

Oto Cynara:

Jest jeszcze kilka innych zespołów o tej nazwie, ale mnie kręci tylko ten, który też nagrał tylko jedną płytę, a szkoda:

https://rockasteria.blogspot.com/2014/04/cynara-cynara-1970-us-spectacular-hard.html

A teraz coś, co lubię sobie puszczać jak ćwiczę wieczorem w mojej domowej siłowni, czyli zespół o korzeniach amerykańsko-angielskich o nazwie Captain Beyond. Ci akurat nagrali więcej niż jedną płytę, ale ja pokażę debiut z 1972:

Można sobie wyklikać inne pozycje z dyskografii o ile komuś się spodoba:
https://en.wikipedia.org/wiki/Captain_Beyond
i choć uważam to za mocno wątpliwe, to jednak nie tworzę przecież tego alfabetu dla miłośników Zenka Martyniuka, czy tego drugiego, co to zaśpiewał ostatnio na imprezie TVP jeden utwór za 100 tys zł honorarium, czym przebił nawet Marylę R., że o Janku P. nie wspomnę. Jako ciekawostkę mogę dodać, że wokalista Kapitana śpiewał na pierwszych płytach Deep Purple, bo Gillan dołączył później.

A teraz oryginalne połączenie rocka z flamenco, czyli angielska kapela o nazwie Carmen.

Najpierw wideo z występu z Dawidem Bowie:

A tutaj cała płyta z tym utworem:

Zespół odnalazłem przypadkiem, gdy przeglądałem życiorys zmarłego w wieku 28 lat basisty grupy Jethro Tull, który zanim trafił do nich, grał własnie w Carmen. Nazywał się John Glascock i mimo, że zmarł w tak młodym wieku, zdążył pograć w kilku  zacnych kapelach, znanych o wiele bardziej niż Carmen, co widać na tym podsumowaniu krótkiej kariery:

Na tej składance kilku utworów Carmen dobrze słychać jaką rolę może odgrywać basista w kapeli rockowej i osobiście uważam, że John wywiązywał się z roli znakomicie:

A o Carmen można sobie przeczytać tutaj:

https://en.wikipedia.org/wiki/Carmen_(band)

No i już na zakończenie zespół, o którym być może niektórzy z tutaj zaglądających słyszeli, a przynajmniej obiły się im o uszy jego największe przeboje, a było ich całkiem sporo. Nie mogło go zabraknąć pod literą C, gdyż nazywa się Creedence Clearwater Revival i w Ameryce jest absolutną klasyką:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Creedence_Clearwater_Revival

I to by było na tyle, a teraz udaję się na kolejną komisję ZUS, która ma ocenić, czy wasz Pantryś zasługuje na rentę, czy ma się wziąć do roboty. To właśnie dlatego notka ukazuje się o tak wczesnej i nietypowej jak dla mnie godzinie. Wielkich nadziei sobie nie robię, gdyż dotarły do mnie informacje, że ZUS otrzymał niejawne wytyczne, które obligują tę instytucję do zmniejszenia ilości rencistów i już kilkaset tysięcy osób padło ofiarą tego poszukiwania kasy wśród ubogich, choć niekoniecznie duchem. Właśnie się dowiedziałem, że w swej łaskawości ZUS był na tyle miły, że przyznał półtoraroczną rentę naszej forumowej koleżance, której niedawno wycięli guza z mózgu i która powoli dochodzi do siebie i może niebawem znów coś opublikuje, choćby z powodu radości z przyznania świadczenia. Przyznacie chyba, że 1.5 roku to aż nadto, żeby głowa zaadoptowała się do nowej sytucji, bo jeśli koleżanka może wysyłać maile, to znaczy, że jest z nią już całkiem nieźle.

A tak na marginesie, nieco obok tematu notki, ale za to w nawiązaniu do kondycji zdrowotnej:

Ciekaw jestem, czy sekcja prezesa wykaże jakiegoś guza, czy tylko zanik kory. Bo to, że musi zostać wykonana, nie budzi chyba żadnych wątpliwości, gdyż nie może być tak, że jeden brat miał  3 sekcje, a drugi nie będzie miał żadnej. Mama by się w grobie przewróciła, a rodactwo by nie darowało, gdyby się nie upewniło, że zmarł z przyczyn oczywistych, a nie np. z powodu zadrapania przez kota, wcześniej zarażonego śmiertelną chorobą, wiadomo przez kogo. Partia już teraz powinna się rozejrzeć za jakimś zaufanym anatomopatologiem, żeby potem nie było, że wszyscy wyjechali i nie ma komu pochylić się nad truchłem ze skalpelem, nożycami, wiertarką, piłą i innymi tego typu narzędziami, które są niezbędne w celu poznania prawdy w każdym wypadku, nie tylko lotniczym.

Pantryjota

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Kultura i sztuki wszelakie (2)
  1. McQuriosum pisze:

    Pantryjota,

    No i co, jaki wynik starcia?

    PS
    Na otarcie łez (?) mam dla Ciebie zagadkę: czy coś łączy Garou, kanadyjskiego wokalistę i muzyka z okładką płyty grupy Carmen ” Dancing on a cold wind”?
    😉

  2. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Powiedziano mi, że szanowna 3 osobowa komisja musi się zastanowić i wyśle orzeczenie pocztą.
    A co do zagadki, to albo Cygan, albo pali te papierosy 🙂

  3. McQuriosum pisze:

    PS

    czyli stopniowanie napięcia…

  4. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Podczas tej komisji p.dr wymierzył mi bardzo wysokie ciśnienie, jakiego nigdy jeszcze nie miałem, o czym nie omieszkałem poinformować. Odpowiedział, że pewnie jeszcze nie byłem badany przez 3 osobową komisję ZUS i faktycznie nie byłem. A przedtem zarzucił mi w pewnym momencie, że cyt” zdominowałem” rozmowę i odpowiadam na pytania które jeszcze nie padły, oraz użył określenia „przekomarzenie” w sensie, że niby ja:)
    Tak więc zbyt wielkich nadziei nie mam.

  5. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    A co do produktów franc, to mam nie otwartą paczkę żyletek Gillette sprzed jakichś 40 lat + maszynkę do golenia tej firmy, którą podarował mi dziadek jak zaczał mi rosnąć zarost, czyli jeszcze dawniej. Wtedy to był rarytas, bo jeszcze nikt nie słyszał o jednorazówkach, przynajmiej u nas.

  6. Pantryjota pisze:

    I jeszcze raz Carmen, piękny numer:

  7. Pantryjota pisze:

    Zgodnie z zapowiedziami, uzupełniam wpis o kapelę, której jeszcze nie znałem, gdy go pisałem. Tak więc poniżej Colours z USA, którzy nagrali tylko 2 płyty pod koniec lat 60 i ta pierwsza jest moim zdaniem wspaniała, a druga w całości jest chyba w sieci niedostępna.

    A tutaj trochę informacji o zespole:

    https://psychedelicized.com/playlist/c/colours/

Dodaj komentarz