Ruhla o literaturze, choć nie o enerdowskiej

Szanowni,

Ponieważ to forum ma ambicje bycia forum elitarnym, pomyślałem sobie, że przy okazji rozważań o literackiej spuściźnie zmarłego na dniach Tadeusza Konwickiego, zamieszczę stary wpis niejakiej Ruhli, który wpisuje się w ten klimat dość gładko, gdyż co by o Ruhli nie powiedzieć, to swój rozumek miała. Po krótkim namyśle zdecydowałem, że od razu zamieszczę dwa wpisy koleżanki Ruhli, gdyż jeden odwołuje się do drugiego i pomyślałem sobie, że jego brak mógłby wywołać pewien niedosyt. Co prawda wciąż będzie brakowało pierwszego w cyklu, ale na życzenie mogę ten brak szybko uzupełnić. Albo wręcz wkleić od razu wszystkie wpisy Ruhli o literaturze, żeby mieć to z głowy za jednym razem :))

Początkowo miałem nawet zamiar wkleić notki z komentarzami, ale uznałem, że jest ich za dużo i że pewnie nikomu nie będzie się chciało tego czytać.

Tak więc zapraszam do lektury dwóch skomasowanych notek i oczywiście do komentowania, choć nie jest to obowiązkowe. Wystarczy zwykły, niemy zachwyt.

 

15.08.2013 Ruhla

Sławomir Mrożek poszedł w tango

Ponieważ obiecałam, że będę pisała o literaturze, a zabierają mnie do pracy dopiero wieczorem, to czuję się w obowiązku odnotować śmierć literata przez duże L, introwertycznego Sławomira Mrożka. Osobiście wolę literatów introwertycznych, którzy realizują się nie poprzez zwracanie na siebie uwagi za wszelką cenę, tylko po prostu pisząc, nawet z dużymi interwałami. Inni pisarze uważają nie wiedzieć czemu, że ich wartość zależy w największym stopniu od tego, ile książek zdołają napisać i wydać w danym okresie czasu. Mniejsza już nawet o to, ile z nich zdołają upchnąć po sklepach wielobranżowych, a ile sprzedać znajomym w promocji. Ważny jest dla nich bowiem sam „akt” twórczy i dlatego pióro im czasem furczy, jak nie przymierzając rogatywka na wietrze.
Jak wiadomo, pisarz Sławomir Mrożek kiedyś uległ był propagandzie komunistycznej. bo uważał, że każda idea jest dobra, byle była rewolucyjna. Co prawda potem na wszelki wypadek wyemigrował, ale co sobie nagrabił, to jego. Na szczęście w niedawnym wywiadzie dla pisma Newsweek odciął się zdecydowanie od głupich pomysłów, które kiedyś przychodziły mu do głowy:

Jan Bończa-Szabłowski:Pan też kiedyś napisał utwór doraźny, czyli spektakl o Lechu Wałęsie „Alfa”.
Sławomir Mrożek: To była kompletna porażka. Ten rodzaj teatru był dla mnie całkowicie obcy. Ja jednak przyzwyczajony jestem do metafory.
Jan Bończa-Szabłowski:Zakładającej inteligencję widza…
Sławomir Mrożek:Tak już jest. I myślę, że u mnie z każdym rokiem bardziej. Proszę wybaczyć, ale już się nie zmienię.
Myślę, że pisarz który pisze z takim założeniem nie ma lekko i dotyczy to oczywiście nie tylko teatru. Posługiwanie się metaforą jest jednak specyficzną umiejętnością, prawdopodobnie wrodzoną i dlatego wielu współczesnych pisarzy wali prosto z mostu, aby być zrozumianym przez coraz mniej wymagających czytelników. Niektórzy pisarze posuwają się nawet do dramatycznych apeli o wsparcie własnej osoby, podając po prostu numer swojego konta bankowego, co być może jest naszym oryginalnym wkładem w literaturę realizmu magicznego.
W słynnej powieści zagranicznej z tego nurtu, jeden z bohaterów powiada tak:

„To już byłby koniec tego zasranego świata, gdyby ludzie podróżowali pierwszą klasą, a literatura wagonem bagażowym.”

A czym dziś podróżuje literatura ? Gdzie pisarze przechowują swoje dzieła ? Co dzieje się z książkami, które popadły w niełaskę ? Na tym żałosnym, zaplutym podwórku Sławomir Mrożek jawił się jako ktoś, kto już nic nie musi i to od dość dawna.
Kiedyś powiedział tak:

Jakże chętnie ludzie re­zyg­nują z siebie! To zro­zumiałe, bo siebie trud­no znieść. Tłumy jed­nostek szu­kają pro­roka, ale naj­częściej znaj­dują führera.

Zdaje się, że to było  zanim jeszcze objawił się nowy zbawiciel, ale jak go zwał, tak go zwał. Niewielu już zostało literatów ze starej gwardii, którzy pamiętają czasy, w których dokonanie złego wyboru mogło odcisnąć się piętnem na całe życie, czasy błędów i wypaczeń, których wedle niektórych „ortodoksów” żaden Nobel nie wymaże. Na szczęście zostały książki w domach i bibliotekach i zawsze można będzie do nich wrócić. A inne książki czeka w najlepszym wypadku los podstawki pod nogę od kiwającego się stołu, a w najgorszym przemiał na papier toaletowy, bo literatura też bywa do d–y. I na tym kończę mój drugi felieton literacki, bo jako była funkcjonariuszka nie mogę za bardzo się rozpisywać na temat, który dopiero ćwiczę.

Ruhla, pakująca się do wyjazdu w refleksyjnym nastroju.

18.08.2013 Ruhla

Pisarze na Madagaskar, czyli wolny najmita

Gdy postanowiłam poświęcić mój blog pisarstwu, zdawałam sobie oczywiście sprawę, że nie będą to wyrafinowane felietony o literaturze, ale raczej szkice o mniej lub bardziej znanych autorach i ich roli w kształtowaniu umysłów i serc rodaków. Było już o Mrożku, więc teraz skupię się na nieco młodszym pokoleniu, żeby nie było, że się fiksuję na zmarłych. Nie sposób nie zauważyć, że współcześni pisarze raczej nie tworzą dzieł na miarę epoki i że wzorce zachowań patriotycznych kolejne pokolenia czerpią z literatury, która w większości pochodzi już nawet nie z 20, ale z 19 wieku. A przecież świat nieco się zmienił od czasów Sienkiewicza, Mickiewicza czy nawet Konopnickiej i to nie tylko dlatego, że odebrano nam Litwę i na pocieszenie zmieniono status wolnego miasta Gdańska, jakby przeczuwając, że kiedyś pojawi się tam elektryk, który zmieni bieg historii, jako marionetka skacząca przez płot, przez który nie mogła przeskoczyć ze zrozumiałych względów pani Walentynowicz, że nie wspomnę o braciach Kaczyńskich. Nie sposób pisać czegokolwiek, nie mając inspiracji. Inspiracje mogą pochodzić z wewnątrz lub z zewnątrz, a bywa, że w umyśle pisarza dochodzi do „zmiksowania” bodźców pochodzących ze wszystkich zmysłów, co może skutkować na różne sposoby.
Jedni tyją, inni piją, jeszcze inni próbują zaistnieć w polityce, a szczególnie zdesperowani piszą jak najęci, choć nikt ich do tego pisania nie najmuje. Rola wolnego najmity, tworzącego sobie a muzom, który nie jest w stanie wyżywić siebie i rodziny z tego pisania, trochę przypomina drugą połowę 19 wieku, kiedy to car wydał ustawę znoszącą pańszczyznę i paradoksalnie dla wielu chłopów okazało się to sytuacją nie do pozazdroszczenia. Rodziny głodowały, często z powodu niepłacenia podatków skazywane były na bezdomność, a pozorna wolność okazywała się brzemieniem nie do zniesienia. Współczesny pisarz, który często nadludzkim niemal wysiłkiem „uwolnił” się od rodzinnych tradycji jedzenia mięsa wyłącznie kilka razy w roku i którego młodość wypadła w czasach, gdy socjalizm wyrównywał szanse niezależnie od pochodzenia społecznego, siłą rzeczy musi jakoś odnajdywać się w tej zupełnie nieprzystającej do jego genów rzeczywistości. Dlatego zamiast siać i orać siedzi i pisze, choć przecież mógłby wyjechać za chlebem na Madagaskar, bo fach w ręku ma.
Dlaczego tam ? Otóż przeczytałam właśnie w prasie, że rząd Madagaskaru nie płaci nauczycielom szkół publicznych za pracę i dlatego pracują wtedy, gdy mają czas. Gdy nie mają, to zabierają całą klasę i idą orać pole.To przecież wymarzone miejsce dla takiego pisarza z gminu, nad jakim się pochylam dzisiejszego wieczoru bez pokazywania palcem, bo z domu wyniosłam naukę, że palcem pokazywać nie przystoi. Brak profitów z wyuczonego zawodu będzie mu przypominał kraj ojczysty, a możliwość zaprzęgnięcia całej klasy do różnych prac na swoją rzecz to coś, o czym nawet nie mógł marzyć w Polsce, nie będąc księdzem. Na Madagaskarze woda i energia elektryczna to luksus, a ogrzewanie jest raczej niepotrzebne, więc to kolejny powód, dla którego ten kraj może jawić się pisarzowi jako raj niemal. Tym bardziej, że siedmiokilogramowe liście są tam czymś tak normalnym, jak u nas domy z mchu i paproci. Jedyny minus ewentualnej przeprowadzki jest taki, że trudno mu będzie tam żebrać, bo wokół bida z nędzą i raczej nie będzie wielu chętnych do wspierania literata „białasa”. No ale za to będzie mógł pisać ile wlezie, a potem czytać to co spłodzi swoim uczniom, którzy co prawda nic nie będą rozumieli, ale kto by się tam przejmował takimi pierdołami. Pisarz będzie tylko musiał uważać na dzikie zwierzęta, dla których może stanowić łakomy kąsek. Ale czasem lepiej być zjedzonym przez lwa, niż być rzuconym na pożarcie krytykom literackim, do którego to szacownego grona również i ja mam nadzieję w przyszłości dołączyć, a na razie tylko ćwiczę, bo ćwiczenia to podstawa. Oczywiście ważna też jest opinia Waldburga, który łatwo może sprowadzić pretendenta na ziemię i udział Xiężnej pani, która nobilituje blog samą swoją szlachetną obecnością.
Osobniki w beretach i innych nakryciach to plankton, który można tolerować, albo nie zwracać nań uwagi. Wybór należy do Was, moi mili czytacze (by PM).
Ruhla – jak zawsze zwarta i gotowa dać odpór.

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Pantryjota jako...(10)
  1. PM pisze:

    Dodam komentarz, poniewaz lubie swiat zakreconej Ruhli.
    Przypomniala mi sie anegdota nt. roznego spojrzenia na zycie.
    Skoro ludzie sa rozni, inaczej patrza na swiat i tego nie zmienimy.

    Rozmawiaja kaplan, mnich i rabin.
    – Zycie zaczyna sie chwili poczecia – oznajmil ksiadz.
    – Otoz nie, zycie zaczyna sie od narodzin – mowi mnich.
    Odzywa sie rabi:
    – Nie, nie macie racji – zycie zaczyna sie, kiedy dzieci wyprowadza sie z domu.

    PM

Dodaj komentarz