Wywiady z Biedroniem i z Kutzem

Przeczytałem właśnie w Wyborczej dwa wywiady i przypomniałem sobie, że kiedyś popełniłem taki utwór, nie całkiem bez związku, o czym można się przekonać na samym jego końcu:

 

W pięknym kraju nad Wisłą

Żyło kiedyś dwóch braci

Podobnych jak dwie krople wody

Nawet gdy byli bez gaci

Już dziećmi będąc swej mamy

Rozliczne mieli obsesje

Na dwór nie wychodzili

Bo inni chłopcy ich bili

Potem, gdy trochę podrośli

Stali się bardziej wyniośli

W szkole za bardzo im nie szło

Zostali więc rozdzieleni

Podobnie będzie w przyszłości

Gdy Wawel jednego ugości

Obaj skończyli studia

Za które mogli nie płacić

Więc jeden został doktorem

Drugi zaś profesorem

Polska jęcząca pod jarzmem

Była im kulą u nogi

Wiec zeszli do podziemia

Podziemie wszystkich zmienia

Jeden doradzał Wałęsie

Drugi zajmował się mamą

Mama była powstańcem

Lechu zaś stał się zaprzańcem

Spalili więc jego kukłę

I przeszli do opozycji

Lat mijały im w trudzie

A Polska wciąż żyła w brudzie

Brat doktor i brat profesor

marzyli o demokracji

I kiedy mur wreszcie runął

A Lechu wypędził Ruskich

Bracia przeszli na swoje

I otworzyli podwoje

Partia wciąż rosła w siłę

A brat profesor w zaszczyty

Drugi brat też się uwijał

Choć ciągle nie miał kobity

Mama była z nich dumna

Gdyż nie wiedziała nieboga

Że czeka już ruska trumna

Na syna polskiego narodu

Kiedy zabito brata

W okrutnym, bestialskim zamachu

Bliźniak został przy mamie

I nie okazał strachu

Pojawił się nowy prezydent

Jeszcze gorszy od Lecha

Kumpel premiera Donka

A niech go zeżre stonka

Brat jednak zawziął się w sobie

I został nadzbawicielem

Prosty lud w niego wierzył

Szedł więc za nim jak cielę

Siedem lat chudych minęło

Prezes marniał w zgryzocie

I nagle, gdy szło ku lepszemu

Gdy naród w marszu się trudził

Prezes zamiast dowodzić

Po prostu się nie obudził

Morał z elegii jest prosty

I zmierza banalnie do celu

Lepszy jest Biedroń w Słupsku

Niż Kaczor na Wawelu


Mam jeszcze jeden, ze starych zapasów, a ponieważ nowych nie chce mi się pisać, też go wkleję:

Trzynastego grudnia, roku pamiętnego

Nie przyszli po Jarka chłopcy z mostowskiego

Nie przyszli agenci, Kiszczaka pupile

Jarek w domu został, PRON-ciem się wychłostał

Następnego ranka, czekając na przykmnięcie

Odkrył w sobie geroja, Piastowskiego woja

Choć mama zabroniła, on wymknął się z chaty

Patrzy, a tu idzie zomowiec szczerbaty

Przesłał mu całusa i się zmył z powrotem

I już do wieczora zajmował się kotem

Gdy trzeci dzień mijał i nikt nie przychodził

Posmutniał przyszły prezes i lekko się zesmrodził

Pomyślał wtedy o bracie oraz brata żonie

Poszedł więc do kościoła, stanął przy ambonie

I tak stojąc i patrząc, oczywiście w górę

Zasromał się nie na żarty i jął bawić się siurem

Wnet jednak się zorientował, że jest obserwowany

Więc szybko wziął nogi za pas i wrócił do mamy

Tak mu dni mijały w zgryzocie i napięciu

Ale wciąż był wolny, wolny za dziesięciu

Gdyby wtedy wiedział, że tak już pozostanie

Że będą mieli go za nic w tym wojennym stanie

Pewnie by się powiesił na żelazka sznurze

Albo skoczył z piętra, bo mieszkał na górze

Jednak wciąż miał nadzieję i ma ją do dziś

Bo Jarosław Kaczyński to kompletny jest hyź


I to by było na tyle.

Pantryś

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Różności niesklasyfikowane (8)
  1. Eva70 pisze:

    🙂

  2. Pantryjota pisze:

    Pozdrawiam.

    🙂

  3. Kfiatushek pisze:

    Smutne to, bo prawdziwe. Czy w tym kraju nigdy nie może być normalnie?!

Dodaj komentarz