Białowieża – po przejściach, z nadzieją

Spędziłem tydzień w Białowieży. Przyznam, że jestem jedną z tych osób, które pilnie śledziły wszelkie wiadomości o budowie przeklętego płotu granicznego, bo koniec tej nikomu niepotrzebnej inwestycji miał oznaczać, że patostrefa wszechwładzy służb mundurowych, ustanowionej wprowadzeniem na pasie wzdłuż granicy polsko-białoruskiej stanu wyjątkowego, miała zostać zniesiona. Gdy tylko dowiedziałem się, że nastąpi to 1 lipca, natychmiast zapowiedziałem się z chęcią przyjazdu do tego samego gospodarza, do którego jeżdżę od wielu lat.

Oto, co zobaczyłem.

Przyroda

Las jest nadal zielony, nadal jest w nim mnóstwo zwierząt. Przyroda w Puszczy Białowieskiej jest wspaniała. O brzasku na łąkach unoszą się mgły. Z łatwością można napotkać łosia, żubra lub łanię. Ten obraz jest jednak niepełny. Nie ma pewności, jak wygląda teren przy tzw. murze. Z udostępnionych zdjęć wynika, że z lasu na długości całej granicy wyrwano pas żywej materii. Nie wolno się tam zbliżać, grozi za to mandat 500 zł. Jednak pewne rzeczy – po wielomiesięcznym ruchu setek ciężarówek łatwo sobie wyobrazić.

Od napotkanego mieszkańca wsi Starzyna dowiedziałem się, że w jego okolicy zasypano żwirem bagno. Niepojęta zbrodnia na ekosystemie, zwłaszcza w czasach, gdy Polska cierpi z powodu braku wody.

Bardzo źle wyglądają niektóre leśne drogi. Pół biedy, jeśli jeżdżą po ich tylko wojskowe terenówki. Ot, muldy na przepięknym szlaku do wsi Topiło są tylko trochę głębsze. Jednak główny szlak do słynnej leśniczówki Dziedzinka (gdzie mieszkała ikona polskich nauk przyrodniczych prof. Simona Kossak i jej partner, wspaniały fotograf Lech Wilczek), został kompletnie rozwalony przez ciężarówki dojeżdżające do granicznej budowy. Na szczęście jest też inna droga prowadząca do Dziedzinki.

Zastanawiam się też, jaki wpływ miał na psychikę dzikich zwierząt trwający kilka miesięcy hałas budowy.

To, co napiszę teraz, nie ma już związku z przyrodą – podkreślam, nadal przepiękną – ale muszę tu o tym wspomnieć. Dwa dni przed wyjazdem dowiedziałem się, że nieformalna grupa pomagająca uchodźcom prosi o pomoc – musy owocowe i zagęszczone mleko z cukrem w tubkach. Gdy spytałem przez Messengera, czy nie przydadzą się też czekolady albo konserwy, dostałem stanowczą odpowiedź – musy i mleko. Na miejscu pani odbierająca ode mnie rzeczy potwierdziła moje czarne myśli. Produkty mają uratować uchodźców przed śmiercią z głodu, a nie ich zabić. Nawet gdy jedzą wafelka albo czekoladę – powoduje to wymioty. Nie mogą jeść nic innego.

Wojsko

Jest go pełno, jest wszędzie. Po ulicach i po lasach jeżdżą wojskowe ciężarówki, które tym różnią się od normalnych, że ich silniki są głośniejsze, a terenowe opony bardzo hałasują. Żołnierze chodzą po mieście i jeżdżą po lesie, a część z nich to Wojska Oborny Terytorialnej, czyli WOT, przez miejscowych lekceważąco nazywani wotkami. Niektórzy z nich są bardzo młodzi, męskości dodają sobie używając ordynarnego języka. Robią zakupy jedzeniowe w białowieskich sklepach, co każe się zastanowić, czy wojsko aby na pewno zapewnia im aprowizację. Ze sklepów wychodzą jedząc lody, co ogólnie tworzy wrażenie podstawówki na wycieczce szkolnej. Poznaje się ich ponoć po tym, że – ponieważ to pupile pisowskich ministrów obrony – mają nowocześniejszą broń niż regularni żołnierze. W środku puszczy potrafią rozpalić ognisko (widziałem na własne oczy), ale nie ma tego po  co zgłaszać, bo problemy będzie miał zgłaszający, a nie łamiący prawo wotek.

Pełnią funkcje patrolowe, czyli szukają uchodźców. Dziwnie to robią. Idę po łące leśnej. Jeszcze nic nie widzę, ale słyszę, że zbliża się samochód. W tym miejscu – to musi być wojsko. Gdybym był uchodźcą, natychmiast schowałbym się w krzakach – i na pewno bym zdążył. Wreszcie wyłania się terenówka, co ciekawe, na zwykłych, szosowych oponach – w sam raz na białowieskie błoto. W środku żołnierze, nie wiadomo po co z zamaskowanymi twarzami. Dwóch wysiada i pytają, czy widziałem coś podejrzanego. Kuriozalne.

Mój gospodarz, który dużo chodzi po lesie, też opowiada ciekawe rzeczy. Że żołnierze przy samej granicy zachowują się absurdalnie głośno.

Ciekawostką jest to, że w wojsku nadal używa się samochodów Tarpan Honker- cudacznych terenówek. Kanał YouTube „Moto Bieda” poświęcił odcinek temu pojazdowi, określając go jako najgorszy samochód w polskiej motoryzacji i bezlitośnie nabijając się z jego wad i tandetności.

Symbolem obecności wojska w Białowieży jest jednak ryczący agregat prądotwórczy. Zasilany motorem diesel, umieszczony w kontenerze, w samym centrum miejscowości. Biada wszystkim, którzy mieszkają bliżej niż 100 metrów. Ale ryczenie tego urządzenia słychać w promieni kilku kilometrów. Podczas porannej ciszy ma się wrażenie, że w pobliżu biegnie trasa, po której jeżdżą TIR-y. W dziennym szumie ryk nieco niknie.

Nie muszę dodawać, że wojsko w Białowieży to obiekt szczerej niechęci. Co prawda na 4-5 płotach wiszą dziękczynne banery (zapewne wydrukowane na zlecenie rządu), ale generalnie opinie, jakie słyszałem o wojsku, były druzgoczące.

Dodam, że te potężne siły – ciężarówki, transportery, terenówki, karabiny – zostały rzucone na odcinek zwalczania grupy kilkudziesięciu, może kilkuset głodnych i wycieńczonych osób.

Goście

Frekwencja spadła do poziomu ok. 20% tej z ubiegłych lat. Widać to gołym okiem – większość zaparkowanych i jeżdżących samochodów ma lokalną rejestrację BHA. Warto zaznaczyć, że Białowieża nigdy nie była takim kurortem jak Sopot czy Zakopane. W sezonie ruch turystyczny był widoczny, ale nigdy nie był męczący. Miało to swoje zalety (miało i nadal ma). Białowieża jest wolna od prześladującej popularne miejscowości tzw. patodeweloperki – budowania wielgachnych hoteli i pensjonatów gdzie tylko się da. Największy hotel został naprawdę zgrabnie wkomponowany w otoczenie. Wielkich obiektów nie ma – Białowieża jest kameralna.

Nawet więc w środku sezonu, gdy po samej miejscowości kręciło się sporo turystów, wystarczyło pójść na spacer lub pojechać rowerem kilka kilometrów w głąb lasu, aby móc cieszyć się ciszą i spokojem. Teraz ten spokój ma charakter wymuszony. Kwatery są puste, tam gdzie sam mieszkałem, byłem jedynym gościem. Po prostu ludzie przed wakacjami, zanim ogłoszono otwarcie strefy, porobili rezerwacje gdzie indziej. Przyjeżdżają tacy jak ja – gorliwi wyznawcy kultu dzikiej przyrody, takiej, której nie ma nigdzie indziej.

Przyczyny? Likwidacja patostrefy została ogłoszona za późno. Jak wspomniałem, mnóstwo ludzi zdążyło zaplanować urlop gdzie indziej.

Po drugie – trochę zadziałał efekt zapomnienia. Białowieża była zamknięta przez 9 miesięcy, a razem z nią mnóstwo innych miejscowości. Nie każdy jest takim miłośnikiem przyrody, żeby czekać miesiącami na otwarcie. Gości jest mniej.

Nie znam szczegółowych danych, ale z wiarygodnych dla mnie źródeł wiem, że rządowa pomoc dla turystycznego biznesu w Białowieży okazała się propagandowym kłamstwem.

No i jeszcze jedno. Niemal wszystkie osoby, z którymi rozmawiałem w Białowieży, mówią, że ludzie się boją. Turyści częściowo odwrócili się nie tylko od miejscowości z patostrefy, ale także tych, które  w niej nie były. Zadziałało rządowe straszenie. Pusto jest w Pogorzelcach, Teremiskach i Budach.

Strach ten ciągle podsyca obecność wojska. Opinia miejscowych na ten temat jest zgodna – póki w Białowieży jest wojsko, póty turyści będą Białowieżę i okolice omijać.

Mimo to szczerze zachęcam do przyjazdu. Obiektywnie w Białowieży nie dzieje się nic złego. Pomimo wojska przyroda niezmiennie pozostaje ogromnym atutem tego miejsca i sprawia, że każda spędzona tu godzina jest czystym szczęściem,

Kategoria: Różności niesklasyfikowane (8)
  1. Quartz pisze:

    „Nie znam szczegółowych danych, ale z wiarygodnych dla mnie źródeł wiem, że rządowa pomoc dla turystycznego biznesu w Białowieży okazała się propagandowym kłamstwem.”

    To już oczywista oczywistość w każdym temacie.

Dodaj komentarz