Drżączka

Bardzo lubię gdy  firmy, w których przyszło mi pracować nawiedzane były gospodarskimi wizytami. Obojętnie czy to było za komuny czy teraz dyrekcje nieodmiennie dostawały i dostają nadal rozwolnienia ze strachu. Teraz nawet chyba bardziej bo zetknięcie ważniejszego cesarza i jego dworu bizantyjskiego z mniejszym firmowym dworem firmowym skazane jest na przegraną tego drugiego. Oczywiście niezapowiedziane wizyty znane są już co najmniej na tydzień przed co daje szansę na porobienie jako takich porządków w przaśnym firmowym podwórku. Malowanie ścian, mycie posadzek, wydawanie załodze nowych ubrań roboczych by plebs wyglądał czysto i schludnie to norma. Czasem lokalne warunki zmuszają do malowania trawy, koszenia trawników, strzyżenia klombów i sadzenia przecudnej urody kwiatów. Im ważniejszy gość tym służby porządkowe, wzmocnione załogą produkcyjną  mają więcej roboty. Gdy nadejdzie godzina „W” chowa się załogę po biurach by nikt zwyczajowo nie pałętał się w pobliżu zakładowych barów, sklepików lub co gorsza nie okupował ozdobnych ławek na zewnątrz baru zażywając sjest po bigosie czy też innej fasolce po Bretońsku. Wszyscy czekają i najczęściej cesarz nie przyjeżdża i jest rozczarowanie, czasem przyjeżdża już na drugiej zmianie i cały lud pracujący wygląda przez okna łaknąc zobaczyć króla. Najczęściej to nie udaje.

Dlaczego lubię takie wizyty ? Po prostu to co ciężko wyegzekwować w zwykłym czasie i wlecze się tygodniami jest załatwiane natychmiast. Robi się czysto i schludnie. Gość najczęściej jak już wpada z wizytą ciągnąc za sobą ogon klakierów i innych potakiwaczy  nie widzi tego porządku.

Nic szczególnego

Kategoria: Różne ciekawe historie (5), Różności niesklasyfikowane (8)

Dodaj komentarz