Dyniowy debiut- czyli mój powrót do przeszłości II

Dzisiejszy dzień, skojarzył mi się z powrotem do przeszłości II, co prawda nie był to żaden dziki zachód, a wschód się pojawił przed moimi oczyma tylko na dosłownie parę sekund, (w dodatku, był to tylko niewielki epizod w sutannie i różowych „new balancach” z telefonem komórkowym w ręce) jednakże, to nie ta egzotyka jest tematem przewodnim mojej dzisiejszej podróży sentymentalnej ku przeszłości, którą chcę Ci dziś opowiedzieć.
Podróży tej, nie zainicjowały żadne wspomnienia, chociaż dzisiejszy, jesienny i szary dzień, za sprawą szczelnie utkanego chmurami nieba, wręcz idealnie tym swoim melancholijnym klimatem mógłby odkryć i przywołać ich wiele. Obawiam się, że nawet o wiele więcej niż miałabym ochotę pomieścić na raz w mojej przestrzeni uwagi. Dla sprzężenia z „tu i teraz”, będąc te 40 kilka minut w podróży tramwajem, krakowskiej linii nr 1 wolałam być dzisiaj jedynie obserwatorką czyiś historii niż opowiadać sobie swoją własną historię, którą doskonale już przecież znam. Pierwszym symbolicznym akcentem, zapętlenia się mojego dzisiejszego osobistego „matrixu” był przystanek tramwajowy. Moją uwagę zwrócił pewien starszy mężczyzna, był ubrany tak, jakby dopiero co skończył orać ziemię i był w gumiakach. Mężczyzna ten, od samego początku według mnie, zdawał się nie pasować do dzisiejszego świata, nie tylko za sprawą swojej garderoby i urody wręcz rodem z filmu o Kargulu, ale brakiem akceptacji dla otaczającej go miejskiej i aktualnej rzeczywistości. Mężczyzna ten dość głośno mówił sam do siebie, bynajmniej doszukiwałabym się schorzeń psychicznych, bo brzmiało to co wypowiadał dość sensownie. W moim postrzeganiu artykułował on odważnie swoje myśli, zresztą nie tylko on jeden na tym przystanku, bo pewna młoda pani sfrustrowana swoją sytuacją również, z tą różnicą, że korzystała z wentylu bezpieczeństwa jakim był dostępny dla niej telefon komórkowy. On miał tylko swoje myśli, jednakże czuł grunt pod nogami zdecydowanie mocniej niż ta pani. Uderzyła mnie w tym mężczyźnie widoczna w jego oczach ogromna tęsknota za swoim domem. „Dziś to nie dom, to przetrwalnia”- jak dla wielu ludzi niestety – usłyszałam i spojrzałam w jego oczy. I tak oto dostrzegłam ubranego człowieka, gotowego od zaraz do pracy, którą widać było, że dobrze znał i za którą zdawał się tęsknić. Tęskniącego za energią ziemi , ( być może nawet kiedyś jego własnej…) i poczuciem spełnienia – bezrobotnego rolnika, dla którego strój roboczy to strój codzienny. Tym bardziej że dziś wtorek, a przecież nie niedziela i nie dzień na kościół. Dla mnie było to bardzo oczywiste, wyraźne. Miłe symboliczne spotkanie. Pan stał obok mnie jakiś czas w oczekiwaniu na tramwaj. Reszta ludzi nas po prostu fizycznie odizolowała, wręcz „zwiała” o dobre kilka metrów do swoich telefonów, torebek i do papierosów ( z tego akurat się ucieszyłam, bo nie akceptuje tytoniowego dymu).
Kolejny wątek teleportował mnie w krakowskie przedmieścia lat 30tych. Dwie mocno starsze panie wsiadły do mojej „jedynki” pod Halą Targową.Jedna z kobiet miała fioletową chustę na głowie, ale obie ubrane były bardzo miejsko, choć stylem jak z 60-ych lat. Widać było, że bardzo życzliwie siebie traktują i prowadzą interesującą konwersację. Przede mną akurat zwolniło się jedno miejsce, na podwójnym siedzisku, z którego mogła skorzystać tylko jedna z tych Pań. Jedna z nich grzecznie skwitowała „Proszę pana, ja nie siadam”, gdyż zwolniło się tylko jedno z miejsc, a ich było przecież dwie. Widząc korki przed nami, jedna z nich, dźwigająca dość sporą siatkę ze zniczami zdecydowała, że jednak usiądzie. Życzliwym „dziękuję bardzo, to ja jednak przycupnę na chwilę”. Tym jednym zdaniem wzbudziła moje większe zainteresowanie i życzliwość, zaczęłam się im przyglądać. Mężczyzna zajmujący drugie miejsce pod oknem również zwrócił uwagę na te kobiety. Nie by to tak młody człowiek, jak parę osób nieopodal, ale znacznie młodszy niż którakolwiek z tych pań, więc wykazując kulturę jakiej brakło najwyraźniej dzisiejszym młodym, naturalnie ustąpił z uśmiechem swojego miejsca pod oknem. Kobiety usiadły i zanurzyły się błyskotliwie dość w aktualne tematy polityczne, wyraziły również swoje niezadowolenie, że wszyscy wokół zdają się być bardziej wpatrzeni w swoje komórki i komputery wtem, w tramwaju pojawił się mężczyzna podobny do nich wiekiem, który to ewidentnie rozpoznał w nich swoje znajome. Przywitał się gestem już niedzisiejszym. Pochylił głowę i gibnął lekko sylwetką kłaniając się przed obliczem tych dwóch kobiet, wyciągnął swoją dłoń ku jednej z pań bliżej niego, gestem zapraszającym do bardziej serdecznego powitania. Mniemam, że gdyby ta druga pani,z którą się jeszcze nie zdążył do końca przywitać jak z tą pierwszą, gdyby go nie powstrzymała zdaniem pełnym uśmiechu ” Panie Romanie, dziś bez całowania ręki!” (dostrzegłam, że miała je zmarznięte, być może zapomniała rękawiczek?) zapewne i ją powitałby właśnie tym samym niedzisiejszym już gestem całując szanowną panią w rączkę. Po krótkiej chwili entuzjazm rozmowy opadł, gdyż ten elegancki (nie tylko zresztą w manierach) Pan, przekazał dyskretnie informacje o pogrzebie, pewnego wspólnego ich znajomego, prawnika, lat 91, którego powspominali przez te kilka chwil, nazywając z wielkim sentymentem -„najweselszym prawnikiem jakiego znałem”. Naturalnie przy okazji tematu odchodzenia, rozegrała się i rozmowa, o ich wieku, o tym by było dane do końca pozostać w siłach umysłowych, by żyć godnie i móc odejść w tak pięknym wieku jak znajomi, czyli po 90. Panie okazały się być fantastycznie sprawnymi 80-kilku latkami, miały umysły bardzo inteligentne, o bardzo przyjemnym usposobieniu. Jedynie niedomagać w sposób widoczny, zdawał się mężczyzna – miał laskę; ale chyba tylko po to, by dodać nieco szyku swojej garderobie, lub może nawet był to parasol, jednakże, nie jestem pewna, gdyż jak wysiadł jego sylwetka poruszała się bardzo elegancko, a laska spoczywała zawieszona na przedramieniu. Pod Pocztą Główną, gdzie wysiedli, znów mój „matrix” objawił mi kolejną zaskakującą scenę. Przez okno zobaczyłam podążające dwie inne kobiety w stronę rynku, filmowa scenka niczym z kostiumowej produkcji. Były to panie dość młode, obie ubrane w retro stylu, płaszczyki jak z lat 30, nieco rozkloszowane dołem, z bufiastymi rękawami o przyzwoitej długości krótszego midi, czyli lekko za kolano. Jedna idąca po lewej stronie miała na sobie paletko w kolorze ecru, bordowe rajstopy, bordowe buty i bordowy kapelusik, a druga podobnie, ale przeważającym kolorem u niej był granat i dodatki w czerni. Obie miały również retro buty na niewielkich obcasach, a każdy element ich garderoby, torebki, kapelusze, szale- wszystko niczym wyjęte z magazynu z modą lat 30. Następnie do tramwaju wsiadła młoda dziewczyna, z czarną torbą na ramieniu o prostym, zakupowym fasonie, na której nadrukowany był dość sporych rozmiarów wizerunek Mozarta z swoich najlepszych czasów młodości. W końcu wysiadłam z tego tramwaju, odbywając tę sentymentalną podróż , przypomniałam sobie filmową jazdę pociągiem doktora Browna. Pomyślałam sobie: I co tu się dziwić temu rolnikowi, skoro i sam Mozart, skończył na torbach!
Nie, to nie był jeszcze koniec tej historii, gdyż wysiadłam pod zegarem na słynnym Jubilacie, który wskazywał właśnie godzinę 13. Niby nic szczególnego, ale w tym momencie, przede mną dostrzegłam idące przejściem dla pieszych kolejne ciekawe osoby: babcię z bardzo radosnym chłopcem, który ubrany był w granatową kurteczkę, niebieskie spodnie, czarną czapkę i niósł na plecach dziewczęcy tornister. Identyczny tornister kupiłam bratanicy miedzy innymi z uwagi na ten słodko-pastelowy odcień różowy, urozmaicony sporymi kropkami, o intensywnie zielonej i barwie fuksji, z nadrukowaną laleczką na wrotkach o wesołej buźce na klapie. Zastanawiałam się, czy ten chłopiec w jakiś sposób odczuwa dyskomfort, z powodu posiadania tornistra niewątpliwie aż do przesytu dziewczęcego. Przez chwilę gdy podążałam za nimi, miałam takie zapytanie w mojej głowie, i czy tornister był jego własny. Moje wątpliwości rozwiały się na końcu wspólnej ścieżki. Chłopiec bardzo entuzjastycznie ruszał rękami, dziecko wykonywało nadprogramowe ruchy, było bardzo zwinne, szybkie, a chłopiec wyjmował z tornistra swoją niedojedzoną kanapkę (chyba, że kanapka była również np.jego siostry…) Domyślam się, że ta ruchowa nad aktywność,może być słynnym ADHD, jednakże dziecko zdawało sobie być bardzo pogodne. W ogóle nie przejmowało się wszelkimi niedopasowaniami i radośnie zdawało delektować się samym swoim istnieniem. Babcia ewidentnie nie nadążała nie tylko krokiem, ale i mentalnie, bo napominała co chwilę malca o zaniechanie tak wyraźnej ekspresji, śmiania się na głos. A przecież, to właśnie ta zdolność wyrażania emocji bez zahamowań jest w dzieciach tak fantastyczna. Pierwotna radość istnienia. Spojrzałam na Wawel, z Mostu Dębnickiego widok jest bardzo majestatyczny i sposób widując to miejsce nawet parę dekad, ten widok tak po prostu zignorować. Następnie moją uwagę przyciągnęło zdjęcie zawieszone na tylnej burcie barki-restauracji cumującej na Wiśle. Przedstawia ono panoramę dokładnie tego miejsca, zakole Wisły z królewskim Wawelem w pogodny dzień,być może właśnie to zdjęcie zrobiono w latach 30. Nawet nie wiedziałam, że był tu kiedyś taki fajny pomost widokowy na Wiśle.
Oprócz tego niedzisiejszego doświadczenia, zazębiających się w czasie ludzi, faktycznie z innej już minionej jakby epoki, tej prostej i bezpośredniej komunikacji, było mi dane dziś zauważyć aż nader intensywnie zbliżające się święto ku czci dusz zmarłych lub jak kto woli Zaduszki, czy tam zaszczepione, maskaradowe Halloween. Liczne i kolorowe spersonifikowane dynie wraz z swoimi twarzami, niektóre nawet w bardzo fantazyjnych makijażach bądź sprytnie powycinane, szczerzą już swoje uzębienie i wytrzeszczają oczy od dłuższego czasu. Zapewne będą się tak do przechodniów radośnie uśmiechać, dopóki robaki im tych zębów nie zaatakują, lub nie pojawią się na ich miejscach mikołaje, renifery i te wszystkie bożonarodzeniowe świecidełka. Dyniowe akcenty bardzo mi się akurat osobiście podobają, gdyż poza tym, że bardzo lubię jeść dynie, to jest to niewątpliwie bardzo wdzięczna ozdoba straganów i witryn sklepowych. W moim odczuciu zdecydowanie bardziej taka warzywna dekoracja wydaje mi się optymistyczna, niż te wszędobylskie, aczkolwiek dostojne chryzantemy i znicze. Może to właśnie za sprawą kolorystyki tych pękatych warzyw, soczystych, letnich odcieni żółci i oranży, które oddziaływają taką swoistą chromoterapią jesienna porą bardzo intensywnie. Być może faktycznie dynie tak poprawiają ludziom nastrój, że zdecydowali się uprawiać trochę amerykańskiej tradycji również w naszej Polsce? A przecież i chryzantemy są kolorowe, cytrynowo-żółte też. Co ciekawe, kolor żółty w nadmiarze mnie irytuje, wymusza uwagę, a oranż w przesycie mnie wręcz złości, może dlatego właśnie, że ten kolor tak pobudza, nawet odważę się stwierdzić, że budzi zaspane ego! I proszę, ja się dziś tak pobudziłam, znaczy moje ego Autorki, bo właśnie przecież uprawiam oto dyniowy debiut:)))

Kategoria: Różności niesklasyfikowane (8)
  1. Pantryjota pisze:

    No proszę, to chyba najdłuższy debiut na tym forum.
    Dziękuję i zachęcam jak najbardziej do kontynuacji.

    Pantryś

  2. Pantryjota pisze:

    Natomiast co do przeszczepiania na nasz grunt dyniowych wygłupów i tego całego halloween, to uważam tego rodzaju przeszczepy za coś równie idiotycznego jak walentynki i restauracje McDonalds.
    Inaczej mówiąc, ani mnie to bawi, ani nic.

  3. noctorama pisze:

    …kontrast mocny, dyniowe maszkarony dla takich scenek, z krakowskiego przedmieścia….:) ps. historia ta definitywnie zakończyła się jednak plakatem, obwieszczającym możliwość obejrzenia jednego z najwspanialszych, wawelskich arrasów, na którym widnieje herb wileński króla Zygmunta. Na tym herbie, widnieją: orzeł biały, po przeciwnej stronie rycerz na białym koniu, poniżej jest postać anielska, trzymająca w ręku pastorał zakończony podwójnym krzyżem, po przeciwnej jest krzyż prosty, a na samym dole, na języczku u-WAGI właśnie, widnieje MIŚ KOALA!

  4. Pantryjota pisze:

    noctorama,

    Temu misiu mówimy zdecydowane Tak :))

  5. noctorama pisze:

    zdjęcie misia…

  6. noctorama pisze:

    I…

  7. krawcowa pisze:

    Noctorama,
    no rzeczywiście, koala, przyznam, że nie bardzo wierzyłam…
    😉

  8. Pantryjota pisze:

    krawcowa,

    Trochę taki nie za bardzo udany, no ale wtedy nie było internetu i trudno było wiedzieć, jak dokładnie miś wygląda.
    Inna sprawa, czy wtedy znano już Australię…

  9. noctorama pisze:

    ha, podobno z dziobakiem również jest ciekawa historia…bo również to zwierzątko już od średniowiecza było obiektem łowów…i licznych sekcji…w celach naukowych…próbowano ustalić czy to ssak czy ptak…

  10. Lukasuwka pisze:

    bardzo zgrabny debiut dyniowo-krakowski.
    misio koala podobny jak ulał…z nosa 🙂

    ps. uwielbiam dynię w każdej postaci jak na grubcię przystało, a i hallołynowe waryjactwa też lubię. bardziej mi odpowiadają niż nasze polskie rewiomodne wizyty nagrobne, pełne pychy. zadęcia i drobnomieszczańskiego prześcigania się , kto więcej nastawia zniczy i upcha kwiatowych wianuszkófff

  11. krawcowa pisze:

    Lukasuwka,
    dyniowy?

Dodaj komentarz