MIŚ

kubuspuchatek

Cichutko, bezszelestnie przemknął Miś, który – jak się okazało – wcale już nie jest małym głupiutkim misiem, ale potężnym mądrym niedźwiedziem. Aby było zabawniej, ten miś to wcale nie był żaden miś, lecz jedna wcale dzielna misia. Misia Kasia Kubasia.

Pamiętam, że w 1986 r. Monika Adamczyk-Garbowska, moja zacna instytutowa koleżanka, zrobiła z misia misię Phi-Phi i rozpętała się burza, jakich najstarsi ludzie nie pamiętali w Stumilowym Lesie. Miodek może być bowiem tylko jeden, choć tym bardziej go nie ma, im bardziej się zagląda do środka słoika.

Czasy były wówczas takie, że dokonanie nowego przekładu w miejsce przekładu siostry pana Tuwima oburzyło lud, gdyż skromne były zasoby papieru i zbyt cenny był wysiłek drukarzy, aby zamiast Kłapouchego i Kangurzycy forsować Iijaę i Gurka. Wielu poczuło się tak, jak poczułby się MIŚ, czyli mniej więcej tak, jak ktoś, kto bujał w obłokach i nagle spadł, gdyż to nowoczesna bzdura i tyle.

Są tacy, co mają rozum, a są tacy, co go nie mają, i już.

z wykształcenia i zamiłowania filolog, co według Platona oznacza miłośnika naukowej dyskusji. Wszelako mogę też nienaukowo.

Kategoria: Bracia mniejsi, przyroda (4)
  1. Pantryjota pisze:

    Z całym szacunkiem dla koleżanki, ale na szczęście się nie przyjęło i jest ulica Kubusia Puchatka, a nie jakiejś Phi-Phi.

  2. Pantryjota pisze:

    Pantryjota,

    A S. Lem chciał panią Garbowską „tępym nożem zamordować” za to tłumaczenie.
    Podobno uważał przekład Tuwimowej za lepszy od oryginału.

  3. Pantryjota pisze:

    A skoro już o misiu mowa, to pozwolę sobie przypomnieć jeden z lepszych moich tekstów, choć wybór nie jest prosty w tym wypadku:

    Gwóźdź w słoiku, czyli zamach na Kubusia

  4. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Z Lema pamiętam opowieść o gumie do żucia. Byt nabył gumę do żucia i po jej przeżuciu starał się jej pozbyć, ale guma wracała doń, jak to guma zwykła zazwyczaj czynić, czyli z powrotem do bytu, zamiast udać się w odbyt.

    Lem jawi mi się być tępym mordercą. Jutro udam się do kina na obraz „Wołyń”, zobaczę, jak się to robi i zdam relację.

    „Byt” to takie coś, co jest na górze w przeciwieństwie do Andrzeja.

  5. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Ja się nie udam, gdyż w kinie bywam tylko od wielkiego dzwonu, a także dlatego, że moja osobista ciocia mieszkała we Włodzimierzu Wołyńskim przed wojną, skąd trafiła „ciupasem” na Syberię, a mąż bez ciupasa trafił tam, gdzie trafiali oficerowie polscy i skąd już nie wracali. Ale cieszę się, że Wołyń ma podobno więcej widzów niż Smoleńsk i jakoś mi nie żal pana Krauzego.

  6. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Ja, Samuelą będąc, wolałabym, aby Lem, Stanisław, panią Monikę zerżnął palem udatnie zaostrzonym za to, że się ośmieliła przetłumaczyć Kubusia na Phi-Phi. Bo kudyż!

    Bo wypadek to dziwna rzecz. Nigdy jej nie ma, dopóki się nie wydarzy.

  7. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    A ona woli palcem?

  8. Lukasuwka pisze:

    Samuela,

    „Są tacy, co mają rozum, a są tacy, co go nie mają, i już”-
    znam to z autopsji. mam mały rozumek. mniejszy niż MIŚ i fcale mi z tym źle nie było, dopóki nie okazało się, że jest tak wieluuu głosodawców na AnDuP iS, którzy wykazali się całkowitym brakiem onego. i jak teraz mam żyć?

  9. Pantryjota pisze:

    Zmiany imion, a także zmiany składni zdań wprowadzone w nowym przekładzie zrodziły się z dogłębnej analizy przekładu Ireny Tuwim przeprowadzonej przez Monikę Adamczyk-Garbowską. Ujawniła ona liczne usterki translatorskie, którymi naszpikowany jest przekład jej poprzedniczki. Podczas gdy Tuwim starała się udomowić “Winnie-the-Pooh” i uczynić go jak najbardziej przystępnym dla młodego czytelnika, zostało to zinterpretowane przez Adamczyk-Garbowską jako nadmierne umilanie i udziecinnianie tekstu. W związku z tak licznymi zmianami, kategorycznie odmawia ona zaklasyfikowania przekładu Tuwim jako tłumaczenia, wyjaśniając, że jest to jedynie adaptacja powieści autorstwa A. A. Milne’a. Zaproponowała więc swój przekład, którym chciała udowodnić, że wierność translatorska ma rację bytu w literaturze dziecięcej. Przyjęta przez nią strategia doprowadziła jednak do powstania wielu kalek z języka angielskiego, czyniąc tekst „ciężkostrawnym”. Weźmy na przykład wypowiedź Królika w obydwu tłumaczeniach porównując je z oryginałem.

    “Organized it. Which means – well, it’s what you do to a Search, when you don’t all look in the same place at once.” (“The House at Pooh Corner”)

    – Zorganizowałem. To znaczy, że – czyli, że to jest to, co się robi z Poszukiwaniem, kiedy każdy szuka w innym miejscu. („Chatka Puchatka”)

    – Zroganizowałem. To znaczy… no to, co się robi z Poszukiwaniem, kiedy wszyscy nie szukają jednocześnie w tym samym miejscu. („Zakątek Fredzi Phi-Phi”)

    Fraza „kiedy wszyscy nie szukają jednocześnie w tym samym miejscu” zaproponowana przez Monikę Adamczyk-Garbowską jest dosłownym tłumaczeniem oryginału, które brzmi tak nienaturalnie po polsku, że czytelnik musi się dobrze zastanowić co owo zdanie właściwie znaczy. Również słowo „zroganizowałem” jest celowo zapisane z błędem, co ma ponoć odzwierciedlać charakter Królika i jego zamiłowanie do używania trudnych słów, które często mimowolnie zniekształca.

    (….)

    Omówione przeze mnie rozbieżności pomiędzy dwoma tłumaczeniami tej samej książki ukazują jedynie wierzchołek góry lodowej, jaką jest spór między literalistami (np. Monika Adamczyk-Garbowska), czyli zwolennikami tłumaczenia dosłownego, a funkcjonalistami (np. Irena Tuwim), którzy preferują tłumaczenie dynamiczne i dążą do tzw. „domestykacji” tekstu. Każdy kto choć raz próbował swych sił w tłumaczeniu powieści lub wierszy, wie jak trudną sztuką jest znalezienie złotego środka między tymi dwoma podejściami.

    Można by rzec, że porażka „Fredzi Phi-Phi” i „Zakątka Fredzi Phi-Phi” zawiera się w słowach Wilhelma von Humboldta: „tłumaczenie tym bardziej odbiega od oryginału, im bardziej dąży do wierności”. Czy rzeczywiście tak jest? Sięgnijcie po przekłady Moniki Adamczyk-Garbowskiej i oceńcie sami.

    https://blog.atominium.com/2014/kubus-puchatek-czy-fredzia-phi-phi/

    A teraz niech się wypowie np. koleżanka Krakowianka, która uczy tłumaczy tłumaczyć :))

  10. Lukasuwka pisze:

    Pantryjota,

    ja bym wolała palcem. bo palem, na dodatek udatnie zaostrzonym, to chyba nie? a może jednak? kto tam zrozumie kobiety i ich wole 🙂

  11. Pantryjota pisze:

    Lukasuwka,

    Coś podobnego…
    Akurat Ciebie bym nie podejrzewał o to, że wolałabyś palcem :))
    Na pewno namalowałaś kiedyś misia, więc masz teraz okazję go pokazać i zobaczymy, jakiej jest płci.

  12. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Przyjęta przez nią strategia doprowadziła jednak do powstania wielu kalek, a więc do powstania bytów zdeformowanych na wskroś. Wżdy takim kalkom też się coś w ich życiu, tzn. w ich śmierci, należy. Niechajże to będzie chociażby poświęcona beczka po kapuście!

  13. Samuela pisze:

    Lukasuwka,

    Palcem jest fajnie, ale raczej nie polecałabym pokazać misiu, temu misiu, trzeciego palca ręki. Oczywiście trzeciego palca pozierawszy nań z perspektywy lewej, aczkolwiek nieco zależy to od tego, którą ręką się posłużymy w tym konkretnym przypadku, albowiem ten miś też może być lewołapny.

    Zupełnie odmiennie zaś będzie wtedy, gdy rękę lewą recypujemy okiem prawym, ale tu możemy wkroczyć w księdza Oko, a to może mieć konsekwencje nieoczekiwane.

  14. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Strategia wobec kalek powinna być gruntownie przemyślana, najlepiej w oparciu o teorię relatywizmu kulturowego, która jak wiadomo, wyrosła na gruncie językoznawstwa synchroniczno-porównawczego.
    Jakby nie klasyfikować, trudno uciec od von Humboldta, co jednak temu misiu jest już raczej obojętne.

  15. Krakowianka Jedna pisze:

    Pantryjota,

    Mój kolega z roku napisał pod okiem profesor Tabakowskiej fantastyczną pracę magisterską, w której porównywał te dwa tłumaczenia Kubusia, z punktu widzenia translatoryki, zupełnie ich nie oceniając, ponieważ jedno tłumaczenie / Tuwim/ jest reader-oriented a drugie /Adamczyk/ jest text-oriented. Innymi słowy reprezentują one całkowicie przeciwstawne filozofie przekładu. Podobnie się rzeczy miały z „klasycznymi „przekładami Alicji w Krainie Czarów i tym Słomczyńskiego. Tak czy inaczej, czytelnik wybrał w obu przypadkach przekład reader-oriented, co było do przewidzenia 🙂

  16. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Wiedziałem, że zabierzesz głos z pozycji naukowych.
    I to jest cenny głos w dyskusji, choć z Krakowa:))

  17. Samuela pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Pragnę zauważyć, że jeśli jedno tłumaczenie jest reader-oriented, to ukontentowani będą owi readers bez możliwości weryfikacji tego, co poeta miał na myśli, azaliż będą identyfikować się raczej z tym, co sami myślą, jeśli im się taka przygoda w ogóle przydarzy. Ukontentowany będzie z pewnością też pan Text, gdyż ukontentowanie readersów na pewno ukontentuje też pana Texta, albowiem radość readersów przekłada się bezpośrednio na radość pana Texta chociażby z tego względu, że ówże otrzyma wyższe tantiemy. Jeśli pan Text otrzyma wyższe tantiemy, to na pewno napisze nowy tekst ku ukontentowaniu readersów, którzy po przeczytaniu przekładu ponownie sławić będą pana Texta, zaś pan Text sławić będzie readersów. Może zatem zaistnieć tego rodzaju konieczność, że pan Text zamiast pisać jakiekolwiek własne teksty na potrzeby readersów tubylców, raczej powinien je uprzednio zlecić do tłumaczenia zgodnie z oczekiwaniami readersów outbylców.

    Wszelako pan Tekst nie może mieć żadnej pewności, że przekład „text-oriented” , to jego, owego pana Teksta, tekst, gdyż może to być tekst zorientowany na potrzeby i oczekiwania readersów, z którymi to oczekiwaniami i potrzebami pan Text niekoniecznie musi się identyfikować. Może być bowiem tak, że pan Text napisze, że readersi są durni, zaś readersi w przekładzie tekstu pana Texta przeczytają, że są mądrzy i bądź tu Panie mądry aliści!

    Podobnie readersi nie mogą mieć żadnej pewności co do tego, czy sławiąc tekst pana Texta naprawdę sławią tekst pana Texta, azaliż może sławią tekst zorientowany na siebie samych, a zatem po prostu samych siebie sławią, bo niby skąd mogą to wiedzieć, co jest co bądź kto jest kto? Jeśli więc pan Text napisze, że readersi są durni, to wskutek przekładu readersi mogą tę konstatację pojąć zupełnie, ale to zupełnie, odwrotnie, co może się odbić na wysokościach tantiem pana Texta i aliści bądź tu Panie mądry!

    Najgorsze jest to, że w ten sposób może powstać forma bez treści, która to forma nie ma waloru obiektywności, a zatem jest to formalizm. I to jest groźne, ale formalizm jest jeszcze groźny dlatego, że jak nie ma tam treści, to po prostu można tam sobie podkładać różne treści i może nawet takie, które by nam tu nie odpowiadały.

  18. Krakowianka Jedna pisze:

    Samuela,

    Well, ja jednak jestem przekonana, że nie można tak zupełnie nie brać pod uwagę odbiorcy tekstu, zwłaszcza, jeśli jest to odbiorca dziecięcy, który w tym wypadku zweryfikował oba tłumaczenia. O ile się orientuję, przekład z Fredzią Phi Phi nie doczekał się wielu wznowień, choć być może zz punktu widzenia teorii tłumaczeń jest wierniejszy oryginałowi.

  19. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Z tą „weryfikacją” przez odbiorcę dziecięcego to chyba trochę przesadziłaś. chyba, że były prowadzone na ten temat badania, na reprezentatywnej próbce społeczności małolatów.
    Poza tym, Kubuś trafiał i trafia nie tylko do dzieci.
    Ale zgadzam się, że idiotycznie brzmiałoby np ” Phi-Phi fatalistka i jej Pan”

    A tu fajne cytaty:

    https://www.polityka.pl/galerie/1679534,2,16-cytatow-na-90-urodziny-kubusia-puchatka.read

  20. Krakowianka Jedna pisze:

    Pantryjota,

    To nie tak. W oryginale Winnie sapie i przydomek Pooh jest po prostu onomatopeją. W drugiej wersji tłumaczenia autorka oddaje to sapanie wyrazem „phi”, podczas gdy Tuwim po prostu sprawę zignorowała, uważając, że dla dzieci ta zabawa wyrazami dżwiękonaśladowczymi jest bez znaczenia. Pytanie tylko, czy rzeczywiście sapie się „phi”?

  21. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    I to jest bardzo dobre pytanie :))
    Myślę, że np. Samuela może sapać „phi” choć nie będę sobie próbował wyobrażać, w jakich okolicznościach.

  22. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    P.S:

    Mam tylko nadzieję, że nie będzie sapać „phi” w trakcie oglądania filmu „Wołyń” na który dziś się wybierała, gdyż to mogłoby być dwuznacznie odebrane, a nawet jednoznacznie.

  23. Samuela pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Pooh jest także onomatopeją, gdyż jest puchaty, co dobrze oddaje misiowatość, a jeśli coś jest misiowate, a więc puszysto-grubiutkie, to jako takie się męczy i wtedy sapie. W Polsce raczej sapie się wydając dźwięk szczelinowy zbliżony do świstu. Taki dźwięk można usłyszeć często obserwując grę tenisistek. Jest to raczej „fiiiii” niż „fooooo”.

    Generalnie jest też tak, że kobiety częściej sapią niż mężczyźni, którzy wydają świst wtedy, gdy są chorzy na gruźlicę.

  24. Krakowianka Jedna pisze:

    Samuela,

    Czy tylko Polskie tenisistki sapią „phi”?

  25. Krakowianka Jedna pisze:

    Krakowianka Jedna,

    „pooh” po angielsku w żadnym znanym mi słowniku nie daje znaczenia”puchaty”, natomiast genialnie skorzystała z tego brzmienia Tuwim …

  26. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    No dobrze, ale co z tym Wołyniem? Sapali na seansie, czy nie?

  27. Krakowianka Jedna pisze:

    Pantryjota,

    A czemu mieli sapać?

  28. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Bo grubasy sapią, a statystycznie rzecz biorąc, na każdym seansie jakieś grubasy muszą się pojawić.

  29. Krakowianka Jedna pisze:

    Pantryjota,

    Poziom absurdu tego komentarza przekracza mój dzisiejszy próg tolerancji…

  30. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Dobrze, że nie percepcji :))

  31. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Film „Wołyń” jest o ludziach, czyli o wołach, a zatem o bydle.

  32. Pantryjota pisze:

  33. Pantryjota pisze:

    Chyba, że wolisz coś z niemieckim tłumaczeniem :))

  34. Samuela pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Odpowiem zupełnie, ale to zupełnie serio, co zdarza mi się stosunkowo rzadko, ale przedmiot sporu oraz, przede wszystkim Interlokutorka, na tę powagę w całej rozciągłości zasługują.

    Kluczowe znaczenie przy ocenie przekładu ma kryterium transferu kulturowego. Ówże oznacza, że na obszar jednej kultury przenosi się obszar z innej kultury. Tenże oznacza całość wyobrażeń, tradycji i odniesień. Tenże transfer ma sens o tyle, o ile jeden obszar kulturowy może wpłynąć na inny obszar kulturowy. Jeśli tenże by nie mógł, to po kiego Dudę cokolwiek tłumaczyć?

    Nie mogę serio traktować argumentu o tym, że o jakości przekładu decyduje recypient, zwłaszcza gdy chodzi o odbiorcę infantylnego, a zatem o dzieci. Dzieci nie decydują o doborze tekstów, lecz czyni to ktoś zupełnie, ale to zupełnie inny. O tym, co dzieci biorą do ręki, decydował np. na Dominikanie skutecznie Mr. Wesołowski

    Istotnym kryterium oceny przekładu jest kwestia, na ile i jak wartości jednej kultury zostały przeniesione na obszar innej kultury. Jeśli bowiem przekładu jakiegoś wybitnego tekstu literackiego pana Henryka Sienkiewicza, np. sceny wbijania na pal Azji syna Tuhajbeja na język, jakim posługują się ludzie zamieszkujący Azję, dokonają Azjaci ceniący słodkie potrawy, to z pewnością transfer ten uda się w stu procentach, gdyż apeluje do tych samych, powszechnie akceptowanych wartości. Pewne regiony kontynentu azjatyckiego uwielbiają bowiem przebywanie na palach, azaliż ten sposób egzystencji jest im bliski podobnie jak wiszenie na krzyżu bliskie jest Europejczykom.

    Jeżeli jednak tłumacz, kierując się wrażliwością tubylczych recypientów, prozaiczną czynność nabijania na pal przetłumaczy jako wcinanie ciasteczek otworem gębowym, to powstaje zasadnicza kwestia zwykłego oszustwa, zwanego inaczej wprowadzaniem w błąd. Owo wprowadzanie w błąd jest o tyle bardziej podłe, że dokonuje się kosztem najsłabszej grupy klientów, a mianowicie dzieci, które są życiem narodzonym i to do tego polskim. Jeśli ktoś pewne elementy pomija i je zniekształca, to oznacza to, że nie traktuje polskich dzieci poważnie i ma w tym oczywiście rację.

    Dla mnie, Samueli, pominięcie niektórych pasaży prymarnego tekstu świadczy nader wymownie o zwykłym oszustwie. Podobnie kwestia płci Misi Puchatki świadczy bardzo marnie o intelekcie oraz przede wszystkim o marnej intencji autorki przekładu, która po prostu powinna była napisać własną książkę dla dzieci zamiast zarabiać cash na zwykłym oszustwie, które polega na kradzieży własności intelektualnej.

    Mogłabym na ten temat jeszcze wiele, bardzo wiele, ale skoncentruję się na jednej ogólnej refleksji:

    Polskie dzieci są dzięki pani Tuwim wychowywane na kłamstwie i ku kłamstwu. Coś na tym tracą nie tylko polskie dzieci, ale my wszyscy. Dlaczegóż bowiem polskim dzieciom należałoby serwować mit o grubaśnym, leniwym i miodolubnym głupiutkim misiu, skoro tenże Miś nie jest wcale żadnym misiem, jakiego lubią np. czarne męskie niedźwiedzie, lecz głupiutką Misią, która wcale, ale to wcale nie jest taka głupiutka, jakby mogło to się wydawać, gdyż potrafi posługiwać się parasolką? Syntaktyka kwestii genderowej w tym przekładzie wcale nie ułatwia, a wręcz utrudnia. Tak się bowiem jakoś zdarzyło, że język polski nadmiernie ogromną wagę przykłada do syntaktycznych form żeńskich (zwłaszcza w czasie przeszłym, co w moim mniemaniu język polski całkowicie dyskredytuje), oraz męskich w taki sposób, jakby naprawdę ważne było to, czy stół to ten czy ta stół. O określeniu płci w tekstach pisanych mogę ja, Samuel(a) pisać wiele, ale po cóż miałabym to czynić, skoro przykładów w jakimkolwiek anglojęzycznym tekście jest takie zatrzęsienie, że aż się trzęsę, ja, nieboga zmagając się tą kwestią bezustannie?

    Na tym też polega problem o znacznie szerszym znaczeniu niźli mogłoby nam się wydawać. Idzie tu bowiem o kwestię recypowania stereotypowych klisz, z których małe, śmieszne, nieporadne i łase na miodek duże męskie misie nader często korzystają wykorzystując dobro, jakim są żeńskie misie, gdyż żeńskie misie nieporadnym męskim misiom oferują całkiem niezły miodeczek będący ich, tych męskich niedźwiedzi, ulubioną przekąską.

    Faktu tego nie zmieni żadna praca magisterska, aczkolwiek napisana w mieście kłamczuszka Smoka Wawelskiego, zważywszy, iż tenże Wawel w językach germańskich wcale nie jest TEN, lecz TA lub co najwyżej TO Wawel.

    O transferze kulturowym zalecam lekturę(y) pana Franciszka Gruczy seniora i Sambora Gruczy juniora oraz niezwykle błyskotliwe publikacje mojego serdecznego przyjaciela J.Żmudzkiego.

  35. Krakowianka Jedna pisze:

    Pantryjota,

    Oj, oj, dzisiaj już percepcja wyostrzona- dostrzegła cienką nić ironii.

  36. Krakowianka Jedna pisze:

    Samuela,

    Nooooo, trudno się nie odnieść do niektórych tez szanownej Interlokutorki, zatem czym prędzej to czynię.
    Po pierwsze, jak zaznaczyłam w pierwszym komentarzu, praca magisterska Marka W, w żaden sposób nie oceniała obu przekładów, zatem jeśli pojawiają się w moich komentarzach jakieś ślady ocen, to są to oceny Smoczycy.
    Po drugie, zupełnie nie wypowiadałam się na temat kwestii genderowych w Puchatku/Fredzi, a odnosiłam się tylko do kwestii „filozofii” przekładu.
    Po trzecie, jeśli chodzi o kwestie kulturowe i antropologiczne, zaiste rozumiem co Interlokutorka miała na myśli, aczkolwiek zdarza się, że właśnie po uwzględnieniu tychże kwestii, dostrzegamy , że po prostu dzieło jest nieprzetłumaczalne. Nie jest to może przypadek Kubusia, choć i w tym wypadku, pewne dwuznaczności pewnych wyrazów mogą nastręczać tłumaczowi pewne problemy / np. kwestia wyprawy na Biegun/.
    Co do recypienta tekstu, wydaje mi się, że szczególnie dzieci wymagają specjalnego traktowania, ponieważ przełożenie przez Słomczyńskiego dosłowne czegoś co nazywa się nursery rhyme w Alicji w Krainie Czarów wprawdzie wprowadza dziecko w świat kultury anglojęzycznej, jednocześnie jednak pozbawiając je radości przebywania w sferze dla dziecka bezpiecznego świata dzieciństwa, poprzez nawiązanie do formy, która jest dla niego znana.

  37. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Samuela,

    Bardzo lubię czytać polemiki, z których niewiele rozumiem, gdyż poszerza to moje horyzonty poznawcze, oczywiście na tyle, na ile pozwala mi moja percepcja.
    Jak tylko zjem śniadanie, odniosę się do tematu z perspektywy dziecka, gdyż jak pisała poetka w „Portretach imion” ( cyt z pamięci) Piotr pozostaje dzieckiem, choćby nawet najbardziej dorosłym.

  38. Pantryjota pisze:

    Trochę trudno odnosić się do kwestii tłumaczeń, nie będąc językoznawcą, a nawet nie znając języka na tyle, żeby móc sobie porównać różne ich wersje.
    Niemniej jednak wydaje mi się, że „sztywne” czy inaczej mówiąc „pryncypialne” trzymanie się oryginału w przypadku tekstów „trudnych” musi prowadzić do absurdów, które w żaden sposób nie przybliżają dzieła odbiorcy.
    Jeśli zaś chodzi o konkretny przypadek, to sądzę, że płeć zmieniona została przez panią Tuwimową dlatego, że w języku polskim akurat Miś przeważnie jest rodzaju męskiego, podobnie jak świnia żeńskiego, choć oczywiście wszyscy wiemy, że istnieją również niedźwiedzice i knury. Jeśli idziemy przez las i spotykamy niedźwiedzia, to przecież zawsze mówimy ” o, miś” a nie ” o, niedźwiedzica”, prawda?
    Z punktu widzenie dziecka jest zupełnie obojętne, czy będzie miało do czynienia z misiem czy z misią, więc jeśli to ma być przekład dla dzieci, powinien być tak skonstruowany, żeby to dziecko, wychowanie w kulturze polskiej, jak najłatwiej przyswoiło sobie tekst, a z pewnością żadne polskie dziecko nie przyswoi sobie imienia Phi-Phi, że nie wspomnę o czymś tak kuriozalnym jak Lijaa, bo to w ogóle jest nie do wymówienia, nie tylko dla dziecka.
    A co do Słomczyńskiego, to jednak poddał się przy Finnegans wake, „książce nie do przeczytania” i kto wie, czy to nie była słuszna decyzja, zważywszy na aktywność kolejnych „przekładowców” bo czasem nadmiar ambicji szkodzi. Nie sądzę, żeby pani Tuwim miała jakieś przerosty i chciała pokazać siebie w Kubusiu.
    Myślę, że właśnie miała na uwadze dobro dzieci i dzieci to doceniły, a przy okazji dorośli też.

  39. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Mnie, Samueli, wydaje się, że jeśli idziemy przez las i spotykamy niedźwiedzia, to nie mówimy ”o, miś”, lecz raczej używamy sformułowania powszechnie uznawanego za wulgarne.

  40. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Że niby „o k..wa, miś” ?
    W tej sytuacji stawiam raczej na niedźwiedzia.

    Szkoda, że Al nas opuścił, bo mógłby dorzucić swoje 3 grosze jako tłumacz i to akurat z tego języka.

  41. Krakowianka Jedna pisze:

    Pantryjota,

    Co do Słomczyńskiego, to druga koleżanka z tego samego seminarium pisała pracę p[od tytułem:Dlaczego kryminały Joe Alexa czyta się jak by były przekładem z języka angielskiego? Studentka była fenomenalnie zdolna / ze średnią ze studiów 5.0, co na anglistyce właściwie się prawie nigdy nie zdarza/, więc temat wyjęty był przez Profesor Tabakowską”spod serca”. Wiodącą tezą pracy było to, że autor książek, Maciej Słomczyński, toczył z czytelnikiem swoistą grę, udając , że tłumaczy, a w dodatku tłumaczy niedbale, popełniając mnóstwo podstawowych błędów translatorskich, po to, żeby książki brzmiały bardziej autentycznie. Jak Ala już „popełniła” połowę swojej pracy, Profesor , która jest sama wybitnym tłumaczem / np. „Boże Igrzysko” Davies’a/ i siedzi w literackim światku Krakowa, umówiła ją ze Słomczyńskim na rozmowę. Sytuacja była przezabawna, ponieważ tłumacz, jak tylko usłyszał Aline naukawe wywody zaczął się nieprzytomnie śmiać i opisał dokładnie jak się sprawa miała. I tu wracamy Pantryjoto do Twojego nawiązania do romansu Słomczyńskiego z Joycem. Kiedy Słomczyński tłumaczył Ulissesa Joyce’a, narzucił sobie bardzo ostry reżim pracy. Wiedział, że potrzebny mu on jest do uzyskania maksymalnego stopnia skupienia. Pracował równo z zegarkiem w ręku 8 godzin dziennie, następnie miał przerwę na obiad, a następne 4 godziny pracował nad kryminałami Joe Alexa, po to, żeby zapewnić sobie i rodzinie byt materialny. Był to rygor zabójczy, w związku z czym, oczywiście był już wtedy zmęczony, ale twierdził, że on zaiste te książki tłumaczył, w tym sensie, że fabułę wymyślał na poczekaniu po angielsku , a na papier przelewał „przekład”, tyle ,że będąc zmęczonym często robił to bezmyślnie, produkując liczne kalki językowe, stąd efekt. Śliczna historia, prawda?

  42. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Miałem kiedyś w podstawówce kumpla, który już w 7 klasie czytał Ulissesa w oryginale, bo wtedy znał 3 języki, więc coś mi się obiło o uszy. Ciekawy przypadek, bo oprócz tego, że był bardzo inteligentny, to miał jeszcze gęstą, długą brodę ( w 7 klasie) i wyglądał jak skrzyżowanie Hemingway;a z Lennonem, przez te okrągłe okularki, które nosił, choć nie były mu potrzebne. Potem studiował krótko w Wyższej Szkole Morskiej, następnie przeniósł się na Filologię Klasyczną na UW, a potem to już był stan wojenny i wyjechał do Szwecji z żoną, gdzie umarł 14 lat temu.

  43. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Inna sprawa, że te kryminały dobrze się czytało, choć ja w ogóle żadnych nie czytałem oprócz może C.Doyla.

  44. Krakowianka Jedna pisze:

    Pantryjota,

    Pytanie tylko ile z tego naprawdę rozumiał. Bo jedno zrozumieć tekst od strony językowej, a drugie wiedzieć o co w tym całym „strumieniu świadomości” chodzi. Nie którzy twierdza, że Jaoyce sam nie rozumiał swojego tekstu.

  45. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Myślę, że sporo rozumiał, bo był genialny na swój sposób. Trochę na wyższym stopniu rozwoju. Sam też miał ambicje literackie, ale poszedł w zupełnie innym kierunku. Pracował w „socjalu” i miał buddyjski pogrzeb.

  46. Krakowianka Jedna pisze:

    Pantryjota,

    To ciekawy gość musiał z niego być 🙂

  47. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Słyszałem, że jak go badali w poradni szkolno-wychowawczej, to zabrakło skali na skali inteligencji :))
    I jakby tego było mało, był jeszcze mistrzem polski młodzików w Judo :))

  48. Jacek pisze:

    Się zrobiła dyskusja nad wyźszością tłumaczki Tuwim nad tłumaczką Garbowską, albo odwrotnie. A ” mi si wydai”, że jednak ciekawszy jest miś tłumaczki Tuwim. Tak myślę, może dlatego, że od zawsze znam to tłumaczenie, a nie Garbowskiej.
    Teraz będzie trochę ogólnie o tłumaczach; może nie bardzo w związku z Misiem, ale chyba cóś w tym jest.
    Otóż przeczytałem dziś tłumaczenie ballady Dylana, tej o wietrze, przez niejakiego Barańczaka, skądinąd ponoć znanego, wybitnego poetę.
    Po przeczytaniu tego tłumaczenia mam kłopot, jak to jest; Czy;

    – Dylan w żaden sposób nie zasłużył na Nobla ? / w angieskim jestem cienki, więc oryginału nie oceniam/.
    – Barańczak wcale wielkim poetą nie jest, nie był, i nie będzie :-)))

    To tyle w kwestii wyższości tłumaczenia nad oryginałem, albo odwrotnie. Tak na mój gust. Nie jestem ani poetą, ani tłumaczem, a zwykłym czytaczem.

  49. Pantryjota pisze:

    Jacek,

    W sieci jest sporo różnych tłumaczeń tego utworu, więc można sobie łatwo porównać z Barańczakiem. Też nie uważam, żeby to była jakaś poezja szczególnie wysokiego lotu.

    https://wyborcza.pl/duzyformat/1,127290,11571080,Dorwac_Dylana.html

  50. McQuriosum pisze:

    Szanowni moi,

    „wydai mi się” że Dylan nie powinien być w ogóle rozpatrywany ” na surowo”, bez warstwy muzycznej, traci wtedy bowiem „to coś”, co tygrysy lubią najbardziej, a przynajmniej za co dają Nobla…
    ps
    w czasach w moim życiu słusznie minionych, przekład Tuwimowej, czytany zwłaszcza po spożyciu, nabierał całkiem nowego sensu, albowiem, czy można wyobrazić sobie np. takie ” wbrykiwanie na przyjaciół” w duchu i w stylu przekładu Garbowskiej???

  51. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Jak rozumiem, stoisz murem za Tuwimową :))
    Żona mi właśnie powiedziała, że mamy gdzieś Alicję w krainie czarów, którą kiedyś kupiła, żeby sobie przypomnieć, a nie zwróciła uwagi, że to jest „nowoczesne” tłumaczenie, którego nie da się czytać. Jak znajdziemy, to napiszemy która to z 11 wersji polskich tłumaczeń:

    https://pl.wikipedia.org/wiki/Alicja_w_Krainie_Czar%C3%B3w

    Niemcy mają gorzej, bo tam tych tłumaczeń jest ponad 30.

  52. Eva70 pisze:

    Pasjonująca dyskusja. Wiedzy teoretycznej na temat przekładów wprawdzie nie mam, ale też pozwolę sobie zabrać głos, a co! U nas już niemal wszyscy na wszystkim się znają. 🙂
    Skoro „kryterium transferu kulturowego” ma takie „kluczowe znaczenie przy ocenie przekładu”, to równie kluczowe znaczenie powinien mieć kontekst historyczny i kulturowy, w jakim żyje tłumacz. Przekład pani Ireny Tuwim ukazał się w 1938 r., a wówczas ta tłumaczka, tak surowo potraktowana przez Samuelę, miała (jeśli miała) słabe pojęcie o feminizmie, nawet o jego wcześniejszej fali, która „przyniosła formalne równouprawnienie kobiet”, nie mówiąc już o „nowym ruchu feministycznym (feminizm drugiej fali), za którego początek uważa się wydanie przez Betty Friedan książki pt. Mistyka kobiecości w roku 1963” (Wikipedia), a o gender, czyli o badaniach nad płcią kulturową, które „pojawiły się po raz pierwszy w latach 50. i 60. XX wieku w ramach funkcjonalistycznej szkoły socjologii” (jw.) nie miała pojęcia nie tylko Irena Tuwim, ale nawet prof. Maria Janion. 🙂
    Przekład pani Moniki Adamczyk-Garbowskiej ukazał się niemal pół wieku później i uczona ta mogła już więc czerpać pełnymi garściami z najnowocześnieszych zdobyczy nauk humanistycznych. Czy było to z pożytkiem dla literatury – o to właśnie toczy się tu spór. Ja w tym sporze jestem za Ireną Tuwim, bo niezależnie od tego, iż kryteria wymienione przez Samuelę uważam za niesłychanie ważne, wierzę również, że ich stosowanie w przekładach wzbogacałoby daną kulturę, jednak najważniesze dla mnie są walory literackie przekładu, albowiem, jak mawiała Wisława Szymborska, „dobry tekst literacki poznać można po tym, że każde w nim słowo jest jak sprężynka: naciśnięte wyzwala chęć i radość czytania”, a za „wybitnego specjalistę od takich sprężynek” Noblistka uznawała poetę Stanisława Barańczaka, o którym Jacek ma zgoła inną opinię.
    PS. A propos tłumaczeń, to bardzo jestem ciekawa opinii Samueli o Tadeuszu Boy-Żeleńskim jako translatorze (w przeciwieństwie do Ireny Tuwim o feminizmie co nieco wiedział)

  53. Samuela pisze:

    Eva70,

    „Czy było to z pożytkiem dla literatury – o to właśnie toczy się tu spór.”

    Azaliż chodzi o to, że spór w ogóle nie dotyczy tejże kwestii. W dyskusji chodzi raczej o pewną zasadę, którą znamy z filmu REJS, a mianowicie o to, że mnie się podobają melodie, które już raz słyszałam. Po prostu. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę?

    Chodzi tu właśnie o ową „reminiscencję”. :)))

  54. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Myślę sobie, że ciekawe jest wysłuchanie opinii osób, które nie są lingwistami, więc siłą rzeczy oceniają przekład wyłącznie na podstawie kryterium „podobania się” tekstu. Sądzę, że jest całkiem sporo literatury, która przetłumaczona „literalnie” byłaby całkowicie niestrawna, a przez to zapewne zupełnie nie znana w innym kręgu kulturowym, niż autora. Można oczywiście (jak np. zrobił do Stiller przy tłumaczeniu Alicji) zaopatrzyć wydanie w dziesiątki przypisów i wyjaśnień na temat „co autor miał na myśli” ale to trochę „pójście na łatwiznę” moim zdaniem.
    Oczywiście, jeśli tłumaczowi inwencji nie staje, nie ma za bardzo innego wyjścia, no ale jak w każdym zawodzie, również i w tym są rzemieślnicy i artyści, a nawet – jak choćby Tuwimowa – „kreacjoniści” i nie uważam, żeby to było coś, co należy poddać miażdżącej krytyce tylko dlatego, że komuś płeć misia się nie zgadza.

  55. McQuriosum pisze:

    No tak, ledwo kaczyzna nastała, a tu już trzeba z gustów się tłumaczyć i roztrząsać jakiej płci jest to, czego tym bardziej nie było, im bardziej Prosiaczek zaglądał do środka… 😉

  56. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Phi tam :))

  57. McQuriosum pisze:

    Pantryś,

    Ty mi tu nie – tfu! – Sowińcuj!
    Winnie to jakby od Winstona, wiadomo jakiego, zaś rzeczony Winston zażyczył sobie, aby nieopodal Dover zainstalować w 1940 baterię 14 calowych dział okrętowych, nazwanych przez artylerzystów Winnie i Pooh.
    Jeśli stojące rury o średnicy 356,6 mm komuś kojarzą się z płcią piękną, to ja przepraszam i proponuję udać się wiadomo gdzie… 😉

  58. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Dziś zajrzałem na pewien salon, który obchodzi swoją rocznicę i się wzruszyłem szczerością jednego z blogerów, który napisał wprost, że pewien znany redaktor ma go w dupie :))
    Chciałem mu skomentować, że jest obecny w wielu dupach, ale zapomniałem, że już tam nie mam konta :((

  59. Samuela pisze:

    McQuriosum,

    Oczywiście czytelnicy przekładów nie weryfikują tekstu wyjściowego, gdyż najczęściej nie mają ku temu ani żadnych możliwości ani żadnych chęci. Spuszczają się w tym względzie na tłumacza, ponieważ na kimś muszą i chcą polegać. Przykład Słomczyńskiego jest nader wymowny, gdyż czytelnikowi zda się, że czytał Jamesa Joyce’a, a to echo grało. Nie ma w tym niczego zdrożnego, gdyż echo jest fajne.

    Posłużę się znaną mi dobrze egzemplifikacją: Uwe Johnson napisał w 1959 r. powieść znakomitą, która została przez panią Lisiecką z miasta Łodzi bardzo, bardzo dobrze przetłumaczona w 2008 r. jako „Domniemania w sprawie Jakuba”.

    Tematem tejże powieści są domniemania w sprawie Jakuba. Ktoś coś widział, coś słyszał, ktoś kiedyś z Jakubem lub o Jakubie rozmawiał z kimś, kto Jakuba znał, albo słyszał, albo widział albo z nim rozmawiał albo tak mu się wydawało. W sprawę jest zaangażowana tajna policja państwowa, co powoduje, że lepiej jest o Jakubie zbyt dużo nie wiedzieć. Ludzie więc kręcą, migają się mocno się ślizgając. Wszelako ze strzępów, wielokrotnie mocno zakodowanych, wyłania się jakiś obraz, który jest dokładnie takim samym wizerunkiem człowieka, jakim my wszyscy dysponujemy np. o Pantryjocie. Tenże kod, na który składają się liczne elementy z języka potocznego, z gwary Platt, z języka rosyjskiego i angielskiego, liczne cytaty z prasy i doniesień medialnych etc. powoduje u czytelnika zamierzoną, świadomą niepewność co do jego możliwości percepcji w ogólności. Jednocześnie jednak powoduje moc całą trudności w przekładzie. O ile kontekst kulturowy jest polskiemu czytelnikowi zrozumiały i na swój sposób bliski, to już warstwa znaczeniowa owego kodu już znacznie mniej, zwłaszcza że Johnson brutalnie potraktował naczelną zasadę języka niemieckiego, jaką jest hipotaksa, a więc bardzo precyzyjnie wyrażaną strukturę zdań głównych i pobocznych, które to zdania poboczne charakteryzują się dziwaczną składnią: po spójniku musi stać podmiot, zaś orzeczenie musi stać na końcu zdania pobocznego i już. Johnson masowo, ale też nie zawsze konsekwentnie, czynił z hipotaksy parataksę i dla osiągnięcia wrażenia chaosu ignorował znaki interpunkcyjne.

    Przykład z czapy:

    Zdanie „Hania idzie do knajpy, która strasznie cuchnie.” w niemieckiej składni hipotaktycznej (poprawnej) brzmi następująco:

    „Hanna geht zur Kneipe, die greulich stinkt.”

    Jeśli uczynimy z tego parataksę, to otrzymamy taką frazę:

    „Hanna geht zur Kneipe die stinkt greulich.”

    W ten sposób uzyskujemy primo efekt mowy potocznej, bądź wręcz potoczystej, oraz secundo u recypienta efekt oszałamiającego dysonansu poznawczego, gdyż nie wiadomo kto (lub co) cuchnie tak strasznie. Efekt ten powstaje w tym przykładowo podanym pobocznym zdaniu względnym wtedy, gdy Hanna i knajpa są bezwzględnie tego samego rodzaju.

    Język polski tego rodzaju dylematów nie zna, a zatem przekład nie jest możliwy. Oczywiście polski czytelnik otrzymuje jakiś erzac, a więc jakiś mniej lub bardziej dokładny przekaz o osobie Jakuba. Nie otrzymuje jednak tego, co jest kwintesencją tego tekstu i w konsekwencji do rąk dostaje produkt nieadekwatny, a więc po prostu gorszy sort.

  60. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Szkoda, że to nie do mnie komentarz, bo bym się w Tobie z miejsca zakochał za tę hipotaksę :))

  61. McQuriosum pisze:

    Samuela,

    skoro jednak przekład p. Tuwim podoba mi się bardziej od innych przekładów, to mam serdecznie w dudzie, czy jest tłumaczeniem z punktu widzenia zasad pracy translatora gorszym od innych przekładów, Podoba mi się i tyle i tylko to się liczy! Puryści i ortodoksi w sytuacji gdy nie wierzą w talent i uczciwość tłumacza, uczą się języka i chłoną frazy autora bez przeszkód i przeinaczeń. Jeśli więc mają następnie jakieś zastrzeżenia, to albo do autora,który okazał się grafomanem, albo do samych siebie jako do kiepskich lingwistów i ludzi o niewyrafinowanym guście, a w takiej sytuacji powinni honorowo palnąć sobie w łeb, by nie cierpieć katuszy niepewności i uwolnić ludzkość od niepotrzebnych – czasami – dylematów ! 😉
    Ja szczęśliwie jestem ćwierćinteligentem w pierwszym pokoleniu i jako takiemu opinia Lema, że tłumaczenie I. Tuwim lepsze jest od oryginału, wystarcza do tego, aby delektować się tą wersją, funkcjonującą zresztą jako osobne, autorskie dzieło, bez jakiegokolwiek absmaku, że obcuję właśnie z drugim sortem.
    Pozdrawiam .

  62. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    I to by mogło być podsumowanie, ale jestem pewien, że nie będzie :))
    Na pewno jeszcze wpadnie choćby Krakowianka, a kto wie, czy znów nie zajrzy tutaj specjalistka od języków orientalnych, koleżanka Noctorama, która być może przełoży specjalnie dla nas fragment Kubusia na język malajski.
    Dopiero będzie się działo :))

  63. Samuela pisze:

    McQuriosum,

    Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości, aczkolwiek ciągle nie bardzo rozumiem, po cóż Lem, Stanisław, zapragnął wypatroszyć Monikę Adamczyk-Garbowska tępym nożem?
    Pamiętam jedną historię z „Bajek robotów”, w której stalowy roboci lud pojmał dwoje ludzi i umieścił ich w klatce obserwując z przerażeniem jestestwa składające się z wody i oddychające przerażająco trującym dla robociego ludu tlenem.
    Lem mógł był przecież tę niewiastę umieścić w klatce i ku uciesze własnej oraz gawiedzi po prostu obedrzeć ją ze skóry.

    Kawał życia spędził na Ukrainie, więc nie powinno to być dlań obce.

  64. McQuriosum pisze:

    Samuela,

    przypomniał mi się dowcip o tym, jak to baca zgubił gdzieś swoje stado, szuka, szuka i nic, więc w końcu zdesperowany krzyczy:
    -Echo, gdzie są moje owieczki?
    a echo na to:
    – „?”

    PS

    przykład do tłumaczenia o śmierdzącej knajpie i – ewentualnie – śmierdzącej Hani, jest uroczy i jakże niemiecki!
    Skąd Ty masz takie pomysły? 😉

  65. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    W pewnym stopniu rozumiem Samuelę, która przecież żyje również z tłumaczeń.
    Jeśli więc założymy, że nie warto tłumaczyć już raz przetłumaczonego, które większości się podoba, to nasza Samuela pójdzie z torebką :))
    Niechby i czerwoną, niemniej jednak.
    Oczywiście może też tłumaczyć symultanicznie prezesa na niemiecki, no ale żeby załapać się do takiej roboty, potrzeba znacznie więcej, niż biegła znajomość języka wroga.
    To tyle, co przyszło mi do głowy przed snem.
    Dobranoc wszystkim.

    Wasz Pantryś, nieuk i prostak w pierwszym pokoleniu.

  66. McQuriosum pisze:

    Pantryś,

    skoro wspomniałeś już tutaj o – tfu, imię jego niech będzie przeklęte! – prezesie, to, podobnie jak on ma problem z przyjęciem do wiadomości, że w odróżnieniu od zakazu aborcji, przyzwolenie na takąż wcale nie oznacza nakazu i obowiązku jej dokonywania, tak mam wrażenie ( choć nie graniczące z pewnością ), że chyba wystarczy, żeby tłumacze zaakceptowali, że pojawienie się genialnego tłumaczenia wcale nie musi oznaczać zamkniętej drogi do innych tłumaczeń tegoż samego dzieła.
    Oczywiście, łatwo sukcesu w takim wypadku się nie osiągnie, ale gdzie napisano, że ma być lekko, łatwo i przyjemnie?

  67. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Pewnie, że nie musi, ale jeśli na nowo przetłumaczona książka się nie sprzeda, to wszyscy zaangażowaniu w to przedsięwzięcie mają w plecy, no może oprócz tłumacza, bo ten swoją kasę pewnie dostał i tak, niezależnie od wyników sprzedaży. Ale jeśli jakieś „gremium” uzna, że to wina kiepskiego tłumaczenia, to na przyszłość może być krucho ze zleceniami. Przynajmniej ja tak to widzę, jako laik.
    Dziś wysłuchałem w radio, że od czasu pojawiania się druku, ukazało się około 130 mln tytułów książek, z czego bodaj 1% w Polsce. No to ja się pytam, po jaką cholerę tłumaczyć powtórnie coś, co już jest przetłumaczone i wszystkim się podoba, skoro pozostało jeszcze 99% całkiem nie przetłumaczonych pozycji?

    Wydaje się, że ci „ambitni” tłumacze i tłumaczyce biorą się za książki już znane i popularne właśnie dlatego, żeby liczą na to, że ktoś jeszcze nie ma takiego Kubusia w domu i chętnie sobie kupi, choćby po to, żeby sobie przypomnieć, tak jak to miało miejsce w przypadku mojej żony i Alicji w krainie czarów, która jednak okazała się w nowym tłumaczeniu zupełnie niestrawna i to przecież nie dlatego, że żona pamiętała wersję czytaną przed pół wiekiem. Inna sprawa, że biegle czytała jeszcze zanim poszła do szkoły i to nie wyłącznie tytuły w gazetach.
    A co do argumentu, że „Lem chwali” to całkowicie się z Tobą zgadzam, że to jest dobra rekomendacja. Choćby dlatego, że nadal jest najchętniej i najczęściej tłumaczonym polskim autorem i na najwięcej języków, mimo, że Nobla nie dostał.

    Natomiast sugerowanie przez Samuelę, że żyjąc przed wojną we Lwowie musiał mieć do czynienia z obdzieraniem ze skóry trzyma się kupy tylko w tym sensie, że studiując medycynę, w kilku sekcjach pewnie brał udział, no ale to jest praktykowane nie tylko na Ukrainie. Sam się kiedyś chwalił, że odebrał kilkadziesiąt porodów, natomiast nic nie wiadomo na temat przeprowadzanych przez pisarza aborcji, więc i tak jest lepszy od prof. Chazana, nie tylko w kategoriach literackich.

  68. Eva70 pisze:

    Samuela,

    Nie wszystkim chodzi o „pewną zasadę”, bo rzecz nie dotyczy dzieła naukowego, tylko utworu literackiego, a to materia często wykraczająca poza zasady (niekiedy wszelkie), albowiem dotyczy sfery indywidualnego odbiori i związanych z nim emocji. Gdyby przekład p. Adamczyk-Garbowskiej lepiej trafiał do odbiorcy, to może jednak ta różnica na jej korzyść zostałaby przez przynajmniej niektórych odbiorców dostrzeżona, bo np. mnie, w przeciwieństwie do inż. Mamonia, „może podobać … się piosenka, którą pierwszy raz słyszę”.
    A poza tym chyba nie staramy się tu wykazać, że rację ma Emerytowany Sędzia (o ile się nie mylę), który w tymże filmie wypowiedział taką oto myśl: „Każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczanie do krytyki panie to nikomu… Mmmm… Tak, nie… Nie podoba się. Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie. …” 🙂

  69. Eva70 pisze:

    Pantryjota,

    Rycerzu Ty mój! 🙂

  70. Pantryjota pisze:

    Eva70,

    Ach, gdybym był młodszy :))

  71. Eva70 pisze:

    Pantryjota,

    Gdybym ja była młodsza…. 🙂

  72. Eva70 pisze:

    Z woli ojca, który był lekarzem, 20-letni Lem, rozpoczął studia na wydziale medycznym Uniwersytetu Lwowskiego w 1940 r., już podczas sowieckiej okupacji. Jednak w 1941 r. te studia zostały przerwane przez nowego okupanta. Wątpię, żeby na pierwszym czy nawet drugim roku studiów miał on jakieś zajęcia z patomorfologii w prosektorium. W tym czasie we Lwowie to on raczej sam był narażony na uśmiercenie w jakimś obozie i ewentualne obdarcie ze skóry, a że była ona wtedy jeszcze młoda, to nie wykluczone, że mogła być użyta np. na abażur do lampy. Studiów medycznych Lem raczej nie polubił, jednak po wojnie, tak jak poprzednio – pod naciskiem ojca-laryngologa, wznowił je na wydziale medycznym UJ (przyjęty został na trzeci rok). Po uzyskaniu absolutorium odbył obowiązkową miesięczną praktykę lekarską na oddziale położniczym szpitala, gdzie musiał odebrać ponad 20 porodów oraz asystować przy cesarskim cięciu. Jednak i to nie zachęciło przyszłego pisarza do wykonywania tego pięknego i pożytecznego zawodu lekarza.
    A wracając do autorki nowego przekładu dzieła A. A. Milne’a o Winnie-the-Pooh, to pomyślałam sobie, że nie tylko „Lem, Stanisław”, co „zapragnął wypatroszyć Monikę Adamczyk-Garbowską tępym nożem” użył sformułowań, które zostały zapamiętane przez zwolenników nowego przekładu. Podobnego lecz znacznie większego pecha mieli dwaj znani politycy – Tadeusz Mazowiecki i Donald Tusk. „Gruba kreska” pierwszego z nich zrobiła wprawdzie wielką karierę, ale jego kariera na tym bardzo ucierpiała. Podobnie było z Donalda Tuska „moherowymi beretami” i „ciepłą wodą w kranie”, które dotąd są wykorzystywane z pożytkiem dla jego przeciwników, lecz niekoniecznie dla niego samego.

  73. Pantryjota pisze:

    Eva70,

    Razem mamy tyle lat, że ludzie tyle nie żyją :))

  74. Pantryjota pisze:

    Samuela,

  75. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Eeee! Marian! Ten to dopiero ma księgozbiór!

  76. McQuriosum pisze:

    Samuela,

    bez przesady, to tylko różne wydania ” Mojej walki”, zebrane na jednej półce….

    PS

    ciekaw jestem, co Marian próbuje robić w pozycji nr 2?
    😉

  77. Samuela pisze:

    McQuriosum,

    Ryby czyta niczym Jezus Chrystus. Metodą na podryw na robaka.

  78. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Qrde, pokazałem tylko półkę z Lemem, choć objęło nieco więcej po prawej.
    Inna sprawa, że wiele więcej nie mam na tym pianinie :))

  79. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Ja, Samuela, zapragnęłam się tylko pochwalić, że posiadam książkę Naganowskiego oraz książkę Musila. Naganowski był znamienitym tłumaczem i już. Tłumaczył nawet książki Tomka Mężczyzny!

  80. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Ja, Samuela, zapragnęłam się tylko pochwalić, że posiadam książkę Naganowskiego oraz książkę Musila. Naganowski był znamienitym tłumaczem i już. Tłumaczył nawet książki jakiegoś mężczyzny o imieniu Tomek!

  81. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Tomka to znam tylko Na wojennej ścieżce, W krainie kangurów i jeszcze klika innych, które przeważnie czytałem w młodości w jeden, maks 2 dni, więc już prawie nic nie pamiętam. A teraz udaję się z pieskami na moje czarodziejskie Górki Szymona.

  82. McQuriosum pisze:

    Samuela,

    a wygląda tak, jakby pokazywał, że nawet z odległości kilku kroków potrafi uzupełnić poziom płynu w akwarium, czyli, że prostata nie doskwiera… 😉

  83. noctorama pisze:

    miało być żywcem,
    ale ja może bardziej marchewkowym Kubusiem…
    i Misią Pysią do gry się dołączę…
    bo nie wiem, czy bardziej „ŻYCIE BEZ KOŃCA” czy
    „CZŁOWIEK BEZ WŁAŚCIWOŚCI”….

    aczkolwiek, obie pozycje razem wyglądają IMPONUJĄCO!
    w dodatku, ubrane w tak zacne turkusowe szaty…

    Trumf, trumf, Misia, bela.
    Misia, Kasia, konfacela.
    Misia a, Misia be,
    Misia, Kasia konface….

  84. Samuela pisze:

    noctorama,

    Życie bez końca człowieka bez właściwości jest potwornością, jakiej życzyć nie można nikomu, aczkolwiek zawsze pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia, po co właściwie egzystuje człowiek bez właściwości, skoro jest niewłaściwy i jako takiego wcale go nie ma.

    Ja, Samuela, dysponuję, gdyby ktoś pytał, pewną właściwą mi właściwością.

  85. noctorama pisze:

    ….Furia, piękne akwarium i „antykwariat”….
    mają w sobie z kolei wspólny i to bardzo mocny KWAR… z pomiędzy tylu ładunków trudno mnie osobiście wybrać ten Kwar nad Kwarem:D)

    *kwar
    Kwar can be used to refer to a number of things:

    1. A retard or person who acts retardedly.
    2. A sexual activity.
    3. Medertons battle cry.
    You are such a kwar
    The troll engages in kwar with men.
    *yells* Kwaaaaaaaaaaaaaaaaarrrrrrrrrrrrrr
    #kwar #battle #cry #retard #spacker #sex

    /źródło:https://www.urbandictionary.com/define.php?term=Kwar/

    jeśli zaś chodzi o pokaźny zbiór Lema, to skwar kosmiczny! inny kompletnie świat…i ta kolekcja, toż to cały gwiazdozbiór, jak nie literacka galaktyka:P))))

  86. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Mnie bardziej chodziło o jednego niemieckiego pisarza, który jakiś czas mieszkał w Kalifornii i wtedy nazywał się chyba Tom Men. Ciekawostką może być fakt, że miał córkę, która się nazywała Erika Mann i jako żywo była niewiastą.

    Kiedyś dociekałam, czy Heinricha Fausta autorstwa Wilczychoda Goethego nie dałoby się przetłumaczyć na język polski jako Henia Pięściaka. Costner miał, gdy tańczył z wilkami, taką fajną biało-rudą Indiankę o imieniu „Zaciśnięta pięść” i dobrze mu z nią było. Heniek Pięściak pasowałby o tyle, że Panu Bogu w niebiesiech pokazał pięść kumając się z diabłem tylko dlatego, że wtedy nie znano jeszcze gestu uwielbienia w postaci wyprostowanego środkowego palca.

    Skoro Friday został Piętaszkiem, to niby czemu nie? Wszelako wszem i wobec dowiedziałam się, że lud niemieckojęzyczny nie kojarzy Fausta z pięścią, podobnie jak piłkarza Schweinsteigera tenże lud nie kojarzy z świniowlazem.

    Dziwne to wszystko, albowiem my Polacy kojarzymy np. takiego Oko z tym, czym Marian łowił złotą rybę w akwarium.

  87. noctorama pisze:

    Samulea

    …braku Twej właściwości nie da się zaprzeczyć, gdyż nosisz w sobie samego proroka, i zapewne posiadasz niejedne klucze mądrości do tych ksiąg turkusowych,…

  88. Pantryjota pisze:

    noctorama,

    To kiedy zobaczymy Twój przykład przekładu Kubusiowej inwokacji na malajski ?

  89. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Jeśli nazywał się Men, to na pewno mógł zdalnie uzupełniać płyny akwaryjne.
    A swoją drogą ciekaw jestem, czy Szklarski Alfred był tłumaczony na obce języki.

  90. noctorama pisze:

    wygląda na bardzo zacnego Mena:P)

    …..tyle KWARÓW na jednym foto ufff:D))))

    nie ukrywam, że ciekawa jestem tytułów tych książek ..niektóre z nich wyglądają na bardzo antyczne….mniemam, że nie jeden antykwariat mu zazdrości takich zbiorów!
    co do gatunków ryb….dostrzegam skalarki….i przejrzystą wodę, zapewne również, dobrze wpływa ta bliskość akwarium na zbiory… papier niestety szybko próchnieje….zmyślnie i bardzo estetycznie:D)

  91. noctorama pisze:

    …o ile nie jest to FOTOTAPETA:p

  92. Pantryjota pisze:

    noctorama,

    Zastanawiam się, czy Twój avatar jest w miarę aktualny :))

  93. noctorama pisze:

    Pantryjoto

    czyżbyś sugerował zmianę na bardziej KWAROWY?
    hmmm, rozważe oną sugestię….

  94. Pantryjota pisze:

    noctorama,

    Póki co podelektuję się tym, co mi przysłałaś :))

  95. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Takie sobie, ale jeden trochę przypomina golonkę :))

  96. Jacek pisze:

    noctorama,

    „o ile nie jest to FOTOTAPETA:p”

    To nie jest fototapeta.

    To jest ZWYKLA PAPIEROWA TAPETA, w rolkach 50cm szerokości.

  97. noctorama pisze:

    zdaje się być dość dobrze ta tapeta spasowana wzorem…

    osobiście mnie, i tak najbardziej spasowana wydaje się broszka:P)))
    broszka kota…

  98. deda pisze:

    Pantryjota,

    Lem a tłumaczenia:
    Aż takim niezłomnym to on nie był. Zgodził się łatwo na zmianę nazwiska profesora-konstruktora Trurla ( trudnego do wyśpiewania) na zwykłego Turla (łatwiejszego do wyśpiewania) w operze ” Cyberiada”, którą stworzył na motywach powieści Lema partner prof. Gwizdalanki ( Krzysztof Meyer).

  99. Pantryjota pisze:

    deda,

    Może to było dla zysku, skoro sławny już był?

Dodaj komentarz