Zauważyłem właśnie, że większość moich wpisów nie wiedzieć czemu obraca się tutaj wokół spraw kościoła i wiary, która to wiara jest mi zupełnie do niczego niepotrzebna, a kościół tym bardziej. A przecież jest tyle innych, ciekawych tematów, co udowodniła choćby koleżanka Krawcowa, że nie wspomnę o pani Rzempolińskiej. Jednym z nich jest z pewnością literatura, a drugim muzyka, choć mnie akurat bardziej pasuje odwrotna kolejność. Oczywiście istnieją również związki między słowem pisanym i sztuką muzyczną i to czasem bardzo zaskakujące, o czym właśnie będzie za chwilę.
Otóż jak niektórzy zapewne wiedzą, w dalekim Meksyku dokonał żywota pewien pisarz, którego fragment prozy jeden z katoprawicowych blogerów wybrał jako motto dla swojego bloga:
„- Powiedz mi, co będziemy jedli? – Trzeba było siedemdziesięciu pięciu lat – siedemdziesięciu pięciu lat życia, minuty za minutą, żeby pułkownik doczekał tej chwili. Poczuł się czysty, kategoryczny, niepokonany, gdy odpowiedział: – Gówno.” – Gabriel Garcia Marquez.
A teraz dokonam zgrabnego przeskoku w krainę muzyki:
Frank Zappa koncertował kiedyś w pewnym londyńskim klubie i podszedł do niego muzyk jazzrockowej grupy Flock i powiedział ” Jesteś fantastyczny. Kiedy usłyszałem, że zjadłeś gówno na scenie, pomyślałem: no ten facet to naprawdę odjazd ” Zappa na to ” Nigdy nie zjadłem gówna na scenie ” I zanotował w autobiografii „Gość wyglądał na załamanego, jakby pękło mu serce” .
Warto może przypomnieć, że Sto lat samotności ukazało się po raz pierwszy w 1967 roku, czyli w czasie, gdy Zappa stworzył swój pierwszy zespół „The Mothers of Invention” . Nie da się o Zappie napisać krótko, bo choć żył zaledwie 52 lata, to jego dorobek jest tak ogromny i tak zróżnicowany, że wymagałoby to zupełnie innej formy, niż blogerska notatka. Zresztą już o nim pisałem w jednym z poprzednich wcieleń, więc jak ktoś chce, to sobie znajdzie.
Oczywiście może sobie popierdywać gdzieś na uboczu wielkiego świata i wmawiać maluczkim, że Zappa był muzykiem „fastfoodowym”(cokolwiek to znaczy), bo i takie opinie krążą po sieci. Wystarczy jednak choćby wymienić muzyków najwyższej klasy, którzy przewinęli się przez różne formacje Zappy, aby dojść do wniosku, że wygłaszający takie opinie po prostu nie wiedzą o czym piszą.
Zmarły pisarz ujmował to bardziej dosadnie:
„Świat dzieli się na tych, co srają dobrze i na tych, co srają źle”
A teraz słucham sobie płyty Bongo Fury, nagranej z udziałem pana o ksywce Captain Beefheart, który też nie tak dawno odszedł do krainy wiecznych łowów. To koncertowa płyta, nagrana w Austin w Texasie, w maju 1975 roku.
Bardzo kręci mnie np. ten utwór:
Fajna piosenka, doskonale nadająca się do przetłumaczenia przez zalogowanych ma moim portalu filologów:
Muffin Man
The muffin man is seated at the table in the laboratory of the utility muffin
Research kitchen… reaching for an oversized chrome spoon he gathers an
Intimate quantity of dried muffin remnants and brushing his scapular aside
Procceds to dump these inside of his shirt…
He turns to us and speaks:
Some people like cupcakes better. I for one care less for them!
Arrogantly twisting the sterile canvas snoot of a fully charged icing
Anointment utensil he poots forths a quarter-ounce green rosette (oh ah yuk
Yuk… lets try that again…!) he poots forth a quarter-ounce green rosette
Near the summit of a dense but radiant muffin of his own design.
Later he says:
Some people… some people like cupcakes exclusively, while myself, I say
There is naught nor ought there be nothing so exalted on the face of gods grey
Earth as that prince of foods… the muffin!
Girl you thought he was a man
But he was a muffin
He hung around till you found
That he didn’t know nuthin
Girl you thought he was a man
But he only was a-puffin
No cries is heard in the night
As a result of him stuffin
A na koniec Frank przedstawia muzyków:
Bruce Fowler on trombone,
Napoleon Murphy Brock on tenor sax, and lead vocals,
Terry Bozzio on drums,
Tom Fowler on bass,
Denny Walley on slide,
George Duke on keyboards
Captain Beefheart on vocals, and soprano sax, and madness.
Thank You very much for coming to the concert tonight. hope you enjoyed it. goodnight
Austin, texas, where ever you are
Ja nie muszę się Państwu przedstawiać, bo każdy mnie zna, a kto nie zna, niech żałuje.
A na koniec tego krótkiego wpisu życzę wszystkim moim czytelnikom i autorom ładnej pogody – w tym również pogody ducha, bo nie ma nic gorszego, niż „zgaszony” duch.
Wasz Nadredaktor, prawdziwy Pantryjota
Wolę Iron Maiden
Lubię bardziej ckliwe 🙂
lub takie starocie 🙂
O Omedze kiedyś pisałem. Mam znajomego, którego ojciec grał w tym zespole.
A teraz idę na mecz. Wpadnę w przerwie.