Oddajmy Auschwitz w leasing

W związku z zaostrzającym się  konfliktem na linii W-wa-Tel Awiw, wpadłem na genialny pomysł, jak zakończyć te przepychanki.

Skoro oczywistą oczywistością jest, że Auschwitz nie był polskim obozem, to może oddajmy ten cały teren pod administrację Izraela i niech świat stanie w prawdzie. Wprawdzie wymagałoby to zapewne pewnych zmian w prawie o nieruchomościach i nie tylko, ale cóż to za problem dla sprawnej władzy ustawodawczej i wykonawczej?

Myślę, że większa i stała obecność Żydów w Oświęcimiu miałaby również pewien walor „historyczno-poznawczy” i sądzę, że wspólnie moglibyśmy się pokusić np. o szereg tak modnych ostatnio „rekonstrukcji” historycznych, a ja ze swej strony gotów  byłbym nawet na trochę wypożyczyć mojego owczarka  niemieckiego, w imię pojednania między narodami. Tym bardziej, że jak do tej pory ugryzł(a) tylko jedną bogu ducha winną Ukrainkę, która przemykała w ciemności pod naszym płotem, jak nie przymierzając pies z opowiadania pisarza Gadowskiego. Kota też bym mógł użyczyć pod warunkiem, że w rolę głównego kapo obozowego wcieliłby się brat Jarosław (z domu Kalkstein).

Transporty ochotników rekonstruktorów mogłyby  być dostarczane na rampę pociągami Pendolino, które podobno wyglądają jak ostrzelane, co można by traktować jako próby odbicia więźniów przez naszą obronę terytorialną.

Zamiast Cyklonu B można by zastępczo użyć gazu rozweselającego, gdyż nie ma nic zabawniejszego od Żyda, wychodzącego z komory z uśmiechem na ustach.

Znając talenty narodu wybranego można domniemywać, że Auschwitz wkrótce stałby się bardzo dochodowym biznesem, oczywiście odpowiedno opodatkowanym na naszą rzecz. W ten sposób na trwałe podnieślibyśmy się z kolan, a oni być może sprzedaliby nam te drony, co to miał je produkować u nas Macierewicz (z domu Singer). Po spłaceniu rat leasingowych obóz stałby się właśnością Izreala, co oczywiście ułatwiłoby nieprzyjmowanie ewentualnych uchodźców z krajów, które z Izraelem mają na pieńku. Do tego czasu Polska miałaby na pieńku z większością krajów na świecie, co niejako wymusiłoby dozgonną przyjaźń dwóch narodów wybranych. Jezus otrzymałby obywatelstwo polskie, a Sanatorium pod Klepsydrą znalazłoby się w kanonie lektur obowiązkowych w obu zaprzyjażnionych krajach. \

Korzyści mógłbym przedstawiać jeszcze długo, ale muszę kończyć, bo wybieram się na spacer z suniami.

Ewentualne profity z licencji na mój pomysł obiecuję przeznaczyć na rozwój tego forum, którego istnienie obecnie jest mocno zagrożone i o tym będzie następna notka.

Pantryjota

 

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Różności niesklasyfikowane (8)
  1. Kfiatushek pisze:

    Pomysł jest conajmniej genialny. A co do obozów, to w naszym domu mówiło się o niemieckich obozach Mauthausen (tam zginął pradziadek), dziadek uciekł ze Sztutowa lub mówiono z niemiecka: Stutthof i ukrywał się u sąsiadów, cioteczna babka przeżyła Gross-Rosen dzięki pomocy Niemca, który oddawał jej swoje jedzenie, bo miał córki w jej wieku. Mimo to ukrywaliśmy w domu Żydów, AKowców, uciekinierów z więzień i jakoś nikomu nie przyszło do głowy domagać się od nich zapłaty, medali czy innych śwadczeń. Nie przyszło nam też do głowy wydawać na śmierć Niemców, którzy uciekali po wojnie na zachód! Ludzie, opanujcie się. Byli dobrzy i źli Polacy, byli niewinni żydzi i ci, którzy po wojnie prowadzili obozy koncentracyjne dla Niemców. Potulice, Granowo, Jaworzno, Sikawa… Na miano świętych ani Polacy, ani żydzi nie zasłużyli. Każdy ma coś na sumieniu.

  2. Pantryjota pisze:

    Kfiatushek,

    Moja babcia jedna została wywieziona na roboty do Niemiec, ale nie załapała się na odszkodowanie po wojnie, bo wcześniej umarła. Jej mąż zaś na tyle dobrze znał niemiecki, że przetrwał okupację jako księgowy, wtedy zwany z niemiecka buchalterem. Księgowi są zawsze potrzebni, a wielojęzyczni tym bardziej.

  3. Samuela pisze:

    Niewątpliwie należy z terminem „polskie obozy zagłady” i „polskie obozy śmierci” oraz „polskie obozy koncentracyjne” walczyć srogo i walczyć. Świat cały mówi dzisiaj o „polskich obozach zagłady”, a Polska przeciwstawia się używaniu terminu „polskie obozy zagłady”, ponieważ sformułowanie „polskie obozy zagłady” jest fałszywe, błędne, nieuczciwe, nikczemne i podłe. Przede wszystkim Polska nigdy nie budowała „polskich obozów zagłady” i wcale „polskich obozów śmierci” nie pragnęła. Polacy nie mieli żadnej potrzeby budować „polskich obozów śmierci”, gdyż po cóż by im one byłyby potrzebne, skoro mieli w bród stodół i innego dobra? Poza tym „polskie obozy zagłady” były zbędne chociażby z tego powodu, że „polskie obozy śmierci” zbudowali hitlerowscy Niemcy. Hitlerowscy Niemcy zrobili to znacznie ale to znacznie sprawniej niż byliby to w stanie uczynić Polacy. W „polskich obozach zagłady” ginęli Żydzi oraz Polacy, ale Polacy mają do Żydów żal, gdyż Polacy woleliby raczej ginąć bez Żydów, jeśli było to już konieczne. Z tego względu Polacy wolą używać terminu „żydowskie obozy zagłady” i jest to słuszne. Ostatecznie to przecież Żydzi sami siebie gazowali i wcale, ale to wcale nie pomagali Polakom ani żyć ani zginąć..

  4. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Cała nadzieja w pisarzu Wildsteinie, który został członkiem zespołu antykryzysowego, o którym pan Gowin powiedział, że jest pisarzem na miarę Wyspiańskiego.

    https://www.tvn24.pl/kultura-styl,8/wildstein-o-swojej-ksiazce-na-miare-wesela,59734.html

    Jeśli min. kultury tak ocenia trzeciorzędnego pisarzynę, przy którym choćby Coryllus jawi się jako Proust co najmniej, to ciekaw jestem, kogo Izrael desygnuje do swojej komisji, jeśli ją w ogóle powoła. Może Barbura? 🙂

  5. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Gdy się pali, to w ogień trzeba posłać Żyda? Sprytne!

  6. Samuela pisze:

    Kilka dni temu media doniosły o odczycie pana dziennikarza Gmyza na Uniwersytecie Szczecińskim. Pan dziennikarz Gmyz przy aplauzie radiomaryjnej gawiedzi wkopał pana pisarza Wildsteina. Wildstein studiował na jednym roku razem z Różą Marią Barbarą Gräfin von Thun und Hohenstein.Miał według słów pana dziennikarza Gmyza o niej powiedzieć: „Myśmy Rózię nie za inteligencję cenili”.

    Jeżeli student Wildstein cenili Rózię za coś innego niż za inteligencję, to powstaje pytanie, za co Wildstein cenili swoją koleżankę studentkę? Prawdopodobnie koleżanka studentka posiadała pewne cechy, które w oczach ich, Wildsteina, były znacznie bardziej wartościowe niźli inteligencja. Pani Róża Maria Barbara Gräfin von Thun und Hohenstein jest niewątpliwie osobą inteligentną, zatem cechy, które cenili sobie tak bardzo Wildstein, musiałyby być także ponadprzeciętne. Można oczywiście zgadywać o jakie cechy mogło im, Wildsteinowi, chodzić, ale z dużym prawdopodobieństwem można założyć, iż student Wildstein chciał się pochwalić tym, że on, Wildstein, miewali z koleżanką Rózią stosunki seksualne, ponieważ pan pisarz Wildstein są chamskim, wrednym, samczym sukinsynem. Dodam też, że prawdopodobnie z wrodzonej skromności byt Wildstein nie pochwalili się, że polska studentka uwielbia mieć stosunki seksualne z Wildsteinami, ponieważ Wildstein są obrzezani.

  7. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Ciekawe, czy pani Róża odniesie się do tych informacji i wyjaśni, za co była ceniona przez wiernego członka partii, choć bez napletka.

  8. Krakowianka Jedna pisze:

    Samuela,

    Róża Thun ( z domu Wożniakowska) studiowała anglistykę, a Wildstein polonistykę, i choc to uczelnia ta sama, to budynki oddalone od siebie o kilka kilometrów,więc Gmyz „fanzoli”. Tyle, że on zawsze „fanzoli”! :)))))))))))))

  9. Pantryjota pisze:

    Krakowianka Jedna,

    Sugerujesz, że studenci różnych filologii nie mogą się byzkać?

Dodaj komentarz