Oko w oko z O’ko, rozdział 3

Oko w oko z O’ko – część trzecia

O’ko ruszając spod zakrystii zdawał sobie sprawę z faktu, że w związku z krwawym przewrotem na Ukrainie, Gender, z którym walczył od jakiegoś czasu zgodnie ze swoim katolickim sumieniem, na jakiś czas zniknie z pierwszych stron gazet. Wiedział, że jeśli sytuacja na Ukrainie nie ustabilizuje się, nikogo nie będzie interesowała masturbacja przedszkolaków, choćby dlatego, że przedszkolaki nie posiadają jeszcze zdolności reprodukcyjnych, tak mile widzianych jakiś czas przed wybuchem i tym bardziej po zakończeniu wszelkiego rodzaju konfliktów zbrojnych. Nie bez satysfakcji O’ko przypomniał sobie, jak to w swoim czasie zrezygnował z propozycji delegacji na Ukrainę w roli misjonarza, choć motywy tej odmowy nie miały żadnych konotacji politycznych i związane były raczej z faktem, że organizator eskapady nie był w stanie zagwarantować standardów życiowych, do których ksiądz profesor był przyzwyczajony od dobrych kilku lat. A poza tym, nie było jasne, czy dostanie zezwolenie na zabranie ze sobą swojej gospodyni domowej, której rola była nie do przecenienia w sytuacji, gdy nowy papież zalecił ograniczenie ilości personelu pomocniczego na parafiach do maksimum 2 osób na jednego duchownego. Oczywiście nasi hierarchowie podnieśli raban, ale te głosy do papieża nie dotarły, bo raban był podniesiony w języku polskim, którego papież jak wiadomo nie rozumie, podobnie jak nasi biskupi nie rozumieją argentyńskiego.

Tak więc O’ko na szczęście dla siebie pozostał w kraju i powoli stawał się gwiazdą medialną. Ale niewiele by z tego wynikało, gdyby nie to, że  bycze chłopaki od  Putina, upojone  Egri Bikaverem, udały się z bratnią pomocą do naszych braci ze wschodu, niosąc na sztandarach idee olimpizmu, ze szczególnym uwzględnieniem dyscyplin strzeleckich i biegów przełajowych przez ośnieżone połacie. Ostatnie spotkanie prezydenta bratniego narodu węgierskiego z panem Putinem w jego willi pod Moskwą, gdzie podpisał wyłącznie w swoim imieniu umowę na budowę elektrowni atomowej za 10mld euro i to w dodatku za pieniądze wykonawcy, uświadomiły O’ko, który w zasadzie był daleko od polityki, że co prawda Polak-Węgier dwa bratanki, ale bez przesady. Natomiast jeśli chodzi o igrzyska, to O’ko też lubił sport, choć miał coraz mniej czasu na jego uprawianie i całe szczęście, że nie był przez nikogo obligowany do uprawiania seksu, bo przecież wiadomo, że narząd nie używany zanika, a  w tym konkretnym przypadku szczególnie byłoby szkoda. Kiedy przypominał sobie księdza proboszcza, to aż coś nim wstrząsało i bynajmniej nie były to paroksyzmy zadowolenia, nie mówiąc już o rozkoszy. Tak więc starał się żyć raczej dniem dzisiejszym, „tu i teraz” w czym niewątpliwie pomagał mu jego idol – Hegel. Kiedy budziły się w nim demony, zawsze przypominał sobie jak filozof tłumaczył różnicę między kobietą i mężczyzną:

Różnica między mężczyzną a kobietą jest taka sama jak między zwierzęciem a rośliną. Zwierzę jest czymś bardziej zgodnym z charakterem mężczyzny, roślina czymś bardziej zgodnym z charakterem kobiety, ponieważ kobieta to raczej spokojne (podobne do rośliny) rozwijanie się, którego zasadą jest pewna bardziej nieokreślona jednia uczucia. Jeśli kobiety stoją na czele państwa – państwo znajduje się w niebezpieczeństwie. Działają one bowiem nie podług wymagań ogólności, lecz podług przypadkowej skłonności i przypadkowego mniemania. Kobiety zdobywają wykształcenie nie wiadomo jak, jak gdyby w atmosferze wyobrażeń, bardziej dzięki życiu niż dzięki zdobywaniu wiadomości, gdy tymczasem mężczyzna zdobywa sobie stanowisko tylko dzięki osiągnięciom myśli i dzięki wielu wysiłkom.

O’ko czuł się wewnętrznie mężczyzną i całe szczęście, bo nie ma przecież nic gorszego, niż czuć się wewnętrznie inną płcią, niżby wskazywały na to cechy płciowe.  W takim wypadku O’ko mógłby egzystować co prawda jako tzw ksiądz samica, ale  Bóg w swej łaskawości uznał, że jako samiec sprawdzi się lepiej, choć niekoniecznie w kwestii poczynania życia. Ponieważ uchodził za specjalistę od Gender, zastanawiał się czasem przed snem, czy to zło mogło być przenoszone w genach, czy raczej ludzie zarażali się nim poprzez wymianę płynów ustrojowych. Aż się wzdragał na myśl o tym, że taki płyn mógł dostawać się do człowieka przez inny otwór niż Bóg przykazał, tym bardziej, że tych otworów było kilka i każdy mógł służyć do obrazy Boga. Od małego O’Ko starał się przypodobać Panu i dlatego w dzieciństwie stosunkowo długo moczył się w majtki, ale to wyłącznie dlatego, że mama mówiła mu, że nie należy dotykać siusiaka, a on, choćby nie wiadomo jak się starał, nie potrafił  się wysikać poza majtki bez jego dotykania. Kiedy wytłumaczono mu, że przy sikaniu można, ale że to wyjątek, postanowił zostać filozofem i zgłębiać dychotomię myślenia, no a potem trafił się ten Gender i poczuł, że jest w swoim żywiole.

Dwuletnie BMW z darów rześko pomykało przez ośnieżone ulice, a Sala Kongresowa PKiN już otwierała swoje podwoje dla pierwszych gości kongresu literatów. Przed wejściem jakiś facet z psem i kobietą u boku użerał się ze strażnikiem gestykulując gwałtownie, ale już za chwile pojawił się patrol straży miejskiej i zapakował gościa do służbowej suki. Żona i pies zostali na zewnątrz, a padający śnieg sprawił, że za kilka minut labrador zaczął przypominać młodego misia polarnego, a żona starego Yeti. O’ko, zbliżając się do kresu podroży przeżegnał się jeszcze na wszelki wypadek znakiem krzyża i wypluł do popielniczki gumę Donald. Żucie gumy to był jego jedyny nałóg, który ukrywał przed ludźmi i na który pozwalał sobie tylko w trakcie jazdy samochodem. Czasem jechał też bez trzymanki, ale to tylko na autostradzie i w nocy.

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Pantryjota jako pisarz (9)

Dodaj komentarz