Penderecki, czyli wydmuszka

Jak donoszą portale poniżej aktualności o koronawisrusie, w noc zmiany czasu odszedł Krzysztof Penderecki. Był znaną postacią naszej kultury, a nawet kultury światowej, a przy okazji jednym z nielicznych kompozytorów, którego twórczości jakoś nie trawię. Wszelkie moje próby wysłuchania nieco większej niż kilkuminutowa dawki muzyki „mistrza” kończyły się refleksją „nigdy więcej” i nie sądzę, żeby dzisiejsza wiadomość sprawiła, że desperacko podejmę kolejną. Oczywiście nie mogę wykluczyć, że w całym jego dorobku być może znajdą się jakieś „przyswajalne” utwory, ale całokształt zupełnie do mnie nie przemawia, niezależnie od tego, czy to „wczesny” Penderecki, czy „schyłkowy”, o ile wypada użyć tego określenia akurat dzisiaj. Oczywiście całokształtu nie znam, ale jeśli odrzuca mnie cokolwiek, co tylko usłyszę, to jakoś niespecjalnie mam ochotę „wgryzać się” w temat w sytuacji, gdy mogę np. odkrywać obecnie Telemanna, wcześniej słabo przeze mnie kojarzonego, bo wydawało mi się, że znając Bacha, dotyka się  absolutu, a skoro tak, to wystarczy.

Co ciekawe, choć znam naprawdę wiele osób związanych zawodowo z muzyką, również „poważną” to nie znam nikogo, kto w szczególny sposób ceniłby twórczość Pendereckiego, że o uważaniu go za geniusza nie wspomnę. W swoim czasie przeczytałem wypowiedź  artysty, w której stwierdził, że nie można uważać za muzyka kogoś, kto nie zna nut, czym oczywiście jeszcze bardziej mi „podpadł”. Albo taka wypowiedź bufona:
Słucham jedynie utworów pisanych przez profesjonalnych kompozytorów. Muzyka kogoś bez żadnego wykształcenia muzycznego nie może być dobra.

Wspomniałem tylko co o Telemannie, więc wrzucę kolejny kamyk do pięknego ogrodu pana Pendereckiego. Inna kwestia, czy samouka można nazwać kimś bez wykształcenia, ale na to pytanie bohater mojego wpisu już nie odpowie.

Był kompozytorem samoukiem. Przez całe życie utrzymywał się wśród najbardziej postępowych twórców. U współczesnych zyskał uznanie także jako organista i kapelmistrz. Jest uważany za najbardziej płodnego kompozytora wszystkich czasów. Napisał ponad 3000 utworów, często znacznych rozmiarów (niestety wiele z nich zaginęło lub uległo zniszczeniu, zwłaszcza w czasie II wojny światowej), wśród nich:

  • 12 roczników kantat kościelnych;
  • 15 mszy;
  • 46 pasji;
  • 35 oratoriów;
  • 50 oper;
  • około 1000 suit orkiestrowych;
  • koncerty na 1 i wiele instrumentów solowych, wśród nich z niespotykaną u innych kompozytorów obsadą solową;
  • utwory klawesynowe i organowe, w tym fantazje i fugi;
  • sonaty solowe i triowe;
  • muzykę kameralną na przeróżne (też niespotykane) składy.

Kompozytor miał kiedyś stwierdzić, że wie, iż skomponował niektóre dzieła po kilka razy, ale nie był w stanie zapanować nad swą własną gigantyczną spuścizną artystyczną.

Ciekawostką może być fakt, że obaj panowie żyli dokładnie tyle samo lat, więc każdy może sobie porównać dorobek. No i są jeszcze polskie wątki Telemanna, jeśli to kogoś interesuje:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Georg_Philipp_Telemann

To jeden z tych wątków:

A to fragment wywiadu, w którmy K.Penderecki  opowiada o swoich inspiracjach:

KP:Oczywiście Bach. I nie tylko on. Na przykład Debussy, Ravel – studiowałem ich muzykę później. Następnie Musorgski, który miał na mnie kolosalny wpływ. Musorgski to geniusz. Szostakowicz. Choćby „Mesjasz”… No, mniejsza z tym, czemu właśnie oni.

Inspirował się „prawidłowo” a potem wychodziło mu coś takiego np:

Wystarczy popatrzeć na minę tej kontrabasistki, żeby zrozumieć o czym mówię 🙂

Sądzę, że musiał jednak wiedzieć, że Musorgski również nie posiadał formalnego wykształcenia muzycznego, na ale mniejsza z tym, czemu właśnie on został przywołany, prawda? Mniejsza też o to, że choćby Bealtesi również nie posiadali żadnego wykształcenia muzycznego (nie tylko formalnego) co nie przeszkodziło Leonardowi Bernsteinowi zestawiać ich twórczości z Mahlerem, przy którym Penderecki mnie jawi się jako kandydat na czeladnika.

https://www.thecultureclub.net/2009/12/01/leonard-bernstein-from-mahler-to-the-beatles/

https://www.muzykotekaszkolna.pl/wiecej-o-muzyce/rozspiewanie-7-leonard-bernstein-pedagog-idealny/

A tutaj ciekawostka, czyli niemal „rozprawa naukowa” na temat tylko jednego akordu, wykorzystanego w piosence Beatlesów:

https://www.beatlesbible.com/features/hard-days-night-chord/

Być może istnieją gdzieś w sieci podobne rozważania na temat rozwiązań harmonicznych K.Pendereckiego, ale jestem niemal pewien, że takiego „bogactwa” na temat jednego akordu raczej nie znajdę:

https://www.google.pl/search?q=a+hard+day%27s+night+chord&tbm=isch&chips=q:a+hard+day%27s+night+chord&hl=pl&ved=2ahUKEwiftPLE1L_oAhVR86YKHWnRCRAQ3VZ6BAgBEBU&biw=1519&bih=701

Celowo wybrałem prowokacyjny tytuł wpisu i od razu mogę zgodzić się z ewentualną opinią, że lekko przegiąłem. Uważam jednak, że za sto lat o Pendereckim mało kto będzie pamiętał, choć jego zasługi jako animatora kultury godne są szacunku, że o małżonce w tym kontekście nie wspomnę, choćby dlatego, że to ładna kobieta była i wciąż żyje.

Ciekawe, że większość komentarzy pod tym wpisem zestawia K.Pendereckiego z Z.Martyniukiem:

https://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114526,25828164,nie-zyje-krzysztof-penderecki-wybitny-kompozytor-mial-86-lat.html#s=BoxOpMT

co wg mnie wcale nie jest śmieszne, ale w jakiś tam sposób pokazuje przepaść między kulturą niską i wysoką.

Na nieszczęście tej ostatniej, swoją „cegiełkę” do jej „hermetyczności” dołożył Penderecki, który – jak sam zauważył – gdyby nie urodził się w Polsce, pewnie pisałby musicale:
Moja mama była bardzo wierząca, dewocyjna w dobrym tego słowa znaczeniu. To był świat religijnych nakazów i zakazów. Wokół żydowskie miasteczko, ludność żydowska stanowiła jakieś 60 procent mieszkańców. W większości byli to chasydzi, a przez to może my byliśmy bardziej ortodoksyjni jako katolicy. Myślę, że gdybym urodził się w innym kraju, w innych warunkach geopolitycznych, pewnie bym sakralnej muzyki nie pisał. Gdybym się urodził w Nowej Zelandii, to pewnie pisałbym musicale, ale na szczęście urodziłem się tutaj.

Sądzę, że „nieszczęście” pana Pendereckiego polega również na tym, że niektóre musicale będą jeszcze grane w czasach, gdy o nim pamiętać będą tylko kronikarze pasjonaci.

Szukając informacji o zmarłym, trafiłem na tekst, który być może trochę wyjaśnia „fenomen” kompozytora:

Haczykiem, na który łowił słuchaczy, był patriotyczny kontekst utworów, a zwłaszcza jednego, największego dzieła, które nazywa się „Polskie Requiem”. Requiem powstawało stopniowo, przez 25 lat. Kompozytor co jakiś czas dokładał nową część poświęconą wybranej narodowej tragedii lub dedykowaną zmarłej postaci wielkiego Polaka. Powstał z tego trwający prawie dwie godziny wieloczęściowy katalog polskich ran, ale zarazem skrócony podręcznik naszej najnowszej historii, zresztą wcale nie poukładany chronologicznie.

https://www.tygodnikprzeglad.pl/muzyka-ktora-przetrwa-wieki/

Ech, gdyby jeszcze uzupełnił dzieło o „ranę smoleńską” to może mógłby liczyć nawet na pochówek w słynnej krypcie, gdy zwolni się miejsce zajmowane przez jedną z ofiar.

I na koniec jeszcze jeden cytat:

Głównym źródłem mojej inspiracji jest literatura. Na pierwszym miejscu wymieniłbym Pismo Święte. W końcu z jego inspiracji napisałem już 10 oratoriów.

Chciałoby się powiedzieć, że jaka inspiracja, takie oratoria, ale w ten sposób obraziłbym wielu innych kompozytorów, z Bachem na czele i moim kolegą Stanisławem,  więc dam już spokój nieboszczykowi.

Pantryjota

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Kultura i sztuki wszelakie (2)
  1. Eva70 pisze:

    De gustibus non est disputandum, albo – jak kto woli – na wkus i cwiet tawariszcza niet.. PS. W obliczu śmierci przydalaby się też odrobina powagi, nawet na Twoim forum Pantrysiu.

  2. Pantryjota pisze:

    Eva70,

    Potraktuję Twój komentarz tak, jak na to zasługuje, czyli z należną powagą i pójdę sprawdzić, gdzie naruszyłem ogólnie przyjęte, społeczne normy.
    Szkoda tylko, że nie odniosłaś się do „meritum” bo samo stwierdzenie, że o gustach się nie dyskutuje, to trochę mało moim zdaniem.
    Można by go użyć np. w kontekście Disco Polo, ale Penderecki to jednak trochę inny kaliber.

  3. Pantryjota pisze:

    Jego utwory to sztuka skomercjalizowana o tyle, że została dostosowana do kultury mieszczańskiej. To taki postdziewiętnastowieczny eklektyzm i epigonizm. Wydaje mi się, że Penderecki chciał pisać muzykę dla koronowanych głów i taką pisze. Ja nie mam do niego pretensji. Za granicą zapraszają Pendereckiego na koncerty i wręczają doktoraty honoris causa, ale krytyka muzyczna też nie ma doń podejścia czołobitnego. Recenzent prestiżowego magazynu „Gramophone” wytknął mu ostatnio, że jego „Sen Jakuba” to „ciężkawa próba naśladownictwa późnoromantycznej stylistyki”. „Süddeutsche Zeitung” nazwał nowy koncert Pendereckiego „muzyką malarza pokojowego: farba błyszczy do bólu, ale
    błyszczy”.

    Ciekawe, czy ktoś zauważył, że porównywanie Pendereckiego do malarza pokojowego przez niemiecką gazetę jest nieco dwuznaczne w kontekście historycznym.

    Więcej tutaj:

    https://wiadomosci.wp.pl/urodzin-nie-bedzie-6031192927327361a

  4. Eva70 pisze:

    Pantryjota,
    Ja akurat „w kontekście (D)disco-(P)polo bym tego, rzeczywiście dość wyświechtanego, powiedzenia nie użyła. Nadal jednak uważam, że dzień śmierci to nie jest właściwy czas na tego rodzaju krytykę. Oczywiście jestem zwykłą słuchaczką każdego (prawie) rodzaju muzyki, a Ty jesteś w tej dziedzinie znawcą, ale mnie chodzi raczej o „stosowność” niż o merytoryczną dyskusję, w której ze względu na brak przygotowania uczestniczyć nawet bym nie mogła.

  5. Pantryjota pisze:

    Eva70,

    Droga Ewo,

    Ja również na mam żadnego „fachowego” przygotowania w przedmiotowym zakresie dyskusji, dlatego nie krytykuję „merytorycznie”, tylko prezentuję własne odczucia „emocjonalne”. A one są takie, że muzyka tego kompozytora nie porusza we mnie żadnych strun-nie ma w niej niczego, co mogłoby sprawić, że się wzruszę. Mogę co najwyżej wzruszyć ramionami. Nigdy bym nie napisał o Pendereckim „ot tak sobie” ale skoro umarł, to uznałem, że warto poświęcić mu wpis, bo ile można o koronawirusie, prawda?
    Penderecki? niekoniecznie – to cytat z mojego kumpla, który doskonale oddaje mój stosunek do zmarłego. Inaczej mówiąc, nie polecił bym go np. nikomu, kto zaczyna swoją „przygodę” z muzyką. Dlaczego? Ano dlatego, że czas nie jest z gumy i warto poznawać rzeczy ponadczasowe, jako choćby Bacha, na którym w zasadzie można by swoją edukację muzyczną zarówno rozpocząć, jak i zakończyć, będąc całkowicie usatysfakcjonowanym.
    Mam nadzieję, że zabiorą tutaj głos osoby, które mają coś wspólnego z muzyką, zdecydowanie bardziej kompetentne formalnie ode mnie.

  6. Eva70 pisze:

    Pantryjota,

    Myślę, że nawet Bacha nie można słuchać bez przerwy latami. 🙂 Ja na szcęście jestem słuchaczką-amatorką. Moja emocjonalność jest rozciągliwa jak guma od majtek. Mogę słuchać wszystkiego, byleby to nie było disco polo i polska muzyka wiejska, chyba że jest to Maniucha, Prusinowski czy Strug Adam. 🙂

  7. Pantryjota pisze:

    Eva70,

    Prusinowskiego kiedyś poznałem osobiście, ale też go nie mogę słuchać 🙂

  8. Pantryjota pisze:

    Eva70,

    W komentarzach do tego wpisu moje zdjęcia Prusinowskiego:

    Kolberg: od obciachu coraz dalej

    Maj, 2009

  9. Pantryjota pisze:

    A na dobranoc muzyka kolesi bez wykształcenia w wykonaniu młodziaków, którzy jeszcze się uczą, jak sądzę:

  10. deda pisze:

    (1) Pendereckiego nie da się poznać po kilkuminutowych urywkach, bo to, co u niego najlepsze, to architektonika wielkiej formy, a nie detale.
    (2) Właściwym kontekstem do porównania np. Diabłów z Loudun jest Wozzeck Berga, Dokręcanie śruby Brittena, Nos Szostakowicza, a nie spuścizna Telemana ( raczej aranżacja Caldary https://www.youtube.com/watch?v=JnNjKsI2TiI byłaby może właściwszym materiałem do porównań)
    (3) Trzeba odróżnić okres awangardowy ( Fluorecencje, De natura sonoris 1 ) od okresu , gdy Penderecki zdradza awangardę ( wczesne lata gierkowskie) , zaczyna pochlebiać gustom sponsorów i jest dopieszczany a nawet przepieszczany hojnym mecenatem państwowymi i niepaństwowym).
    Jednak nawet w tym cofnięciu się do zwrotów tonalnych jakby wyprzedził swój czas: teraz , w postmoderniźmie wszyscy się cofają do tej estetyki i już nie wstydzą się, ze jakiś fragment brzmi raczej ładnie niż nowatorsko.
    (4) Oczywiście, że od Lutosławskiego młody adept kompozycji nauczy się więcej niż od Pendereckiego.
    Ale u Lutosławskiego nie znajdziemy takiej emocjonalnej ekspresji jak np. w Concerti grossi Pendereckiego( I na 3 wiolonczele, II na klarnety) .
    (5) Być może Penderecki jest przykładem, że jak się chce mieć lukratywne zlecenia, to trzeba iść na kompromisy w ambicjach przecierania nowych szlaków w technikach kompozytorskich…Może właśnie tu byłoby pole do jakiś porównań z wyjątkowo płodnym Telemanem, któremu Bach zazdrościł 3 liter….

  11. deda pisze:

    Pantryjota,

    Bach też pisał dla koronowanych głów. Czytam teraz dziwną książkę Józefa Maciejewskiego Kanony śmierci ( mieszanka uwag muzykologicznych, hermeneutycznych , teologiczno-chrystologicznych i numerologicznych o wariacjach goldbergowskich ) i tam omawiają hipotezę, że cierpiący na bezsenność książę dostał te wariacje, aby zaprotegował Bacha u polskiego króla. I protekcja się udała- został kompozytorem nadwornym polskiej koronowanej glowy….

  12. Pantryjota pisze:

    deda,

    Bardzo dziękuję za te cenne uwagi fachowca.
    Jednakowoż:
    Telemana i Musorgskiego przywołałem tylko dlatego, żeby pokazać, że nawet bez szkoły muzycznej i stosowanego „papierka” można być wielkim, również w muzyce. Penderecki wiele razy podkreślał w nieprzyjemny sposób, że „nieukami” się nie interesuje, co moim zdaniem mocno ograniczyło mu horyzont poznawczy.
    To oczywiste, że wielu, bardzo wielu kompozytorów pisało „na zamówienie” i nie ma w tym nic zdrożnego. Skoro Bach czy Telemann mogli komponować utwory na zamówienie polskich arystokratów, to Penderecki też mógł coś napisać na zamówienie prezydenta Wałęsy, czy burmistrza jakiegoś miasta. Rzecz w tym, kto jaki osiągnął efekt. Dodam, że Rubik czy „nieuk” Preisner też pisują na zamówienie, a nawet Zbigniew Wodecki też skomponował oratorium na 650 lecie miasta Niepołomice i nawet wykonano je w pełnym składzie orkiestry symfonicznej.
    Jeśli chodzi o awangardę i atonalizm, to uważam te kierunki za krótkotrwałą „aberrację”, chyba gorszą od socrealizmu w sensie kulturotwórczym. Gorszą choćby dlatego, że np. w budynkach warszawskiego MDU-u wciąż mieszkają ludzie i jest to bardzo ceniona rynkowo „substancja mieszkaniowa” a awangardy chyba już nikt nie słucha oprócz garstki „nawiedzonych” więc należy ją traktować jako jeden z wielu epizodów – tak, jak na to zasługuje.
    Jasne, że trudno oceniać dorobek kogoś takiego jak Penderecki na podstawie wysłuchania (i to przeważnie nie w całości) kilkunastu utworów. Ale ja już tak mam ( i to nie tylko w przypadku muzyki), że na ogół potrzebuję bardzo niewiele, żeby się do czegoś przekonać lub zniechęcić. Oprócz tego, nie jestem w żadnym wypadku koneserem muzyki poważnej, więc tym bardziej daję sobie prawo do kierowania się dobrymi lub złymi emocjami. A Penderecki raczej wywołuje te ostatnie i to „od zawsze”.
    Serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za komentarze.

  13. Pantryjota pisze:

    Jednak nie wszyscy współcześni kompozytorzy wywołują we mnie złe emocje.
    Tego np. mogę słuchać bez zgrzytania zębami:

    Choć nic odkrywczego w tym nie ma i przebłysku geniusza też nie uświadczysz, ale przynajmniej nie kaleczy uszu. Muzyczka płynie sobie spokojnie, orkiestra bardzo ładnie się sprawuje w kwestii „cieniowania” dynamiki, emocje nie są wielkie, ale i tak słucha się tego znacznie lepiej, niż czegoś takiego:

  14. deda pisze:

    Pantryjota,

    Z tym samouctwem (magistra w końcu!) Telemana to sprawa jest nie taka prosta. Rodzice woleli, aby zdobył inny zawód i w wieku 12 lat zamknęli przed nim wszystkie instrumenty ( podobnie chyba było z Haendlem szykowanym na prawnika). Czyli przed 12-tym rokiem życia jednak go ktoś chyba na tych instrumentach uczył i nuty na pewno znał. W gimnazjum w Zellerfeld poznano się na jego talencie i pozwolono komponować. Zostając organistą, a potem dyrektorem opery w Lipsku zdawać musiał Telemann konkursowe egzaminy ( z rożnymi intrygami w tle, o których zapomniałem, a kiedyś czytałem) – a więc wykazał się wiedzą profesjonalną .
    Kompozytorem bez wykształcenia był raczej Gershwin. Nuty musiał poznać i biegle czytać a vista ( dorabiał w sklepiku z nutami przegrywając klientom na pianie oferowane nuty) , ale z korespondencji wynika, że odczuwał braki w teorii i chciał brać lekcje….
    Socrealizm w muzyce nie jest aż taki szpetny : kantata na 20-lecie Rewolucji:

  15. deda pisze:

    Pantryjota,

    Adagio Barbera powstało jako część jego kwartetu smyczkowego i dopiero potem zostało przerobione na orkiestrę( jest też wersja na organy) i wykorzystane podczas pogrzebu jakiś amerykańskich prezydentów.
    Do dużej popularności przyczyniło się wykorzystanie tego Adagia w filmie Pluton ( tu miejsce na zadumę jak „najważniejsza ze sztuk” potrafi promować muzykę, podobnie było z kanonem Pachelbela ,który stal się przebojem młodzieżowym dzięki jakiemuś filmowi).
    Mam kolegę, który uwielbia to Adagio, więc puściłem mu też koncert skrzypcowy Barbera- po kilku taktach kazał wyłączyć, nie mógł znieść….

  16. Pantryjota pisze:

    deda,

    Kompozytorzy rosyjscy to oddzielny temat, dość „przygnębiający” dla Polaków, choćby z z uwagi ich ogromnej przewagi ilościowej nad „naszymi”, że o jakości nie wspomnę, choć powinienem. Jeśli chodzi o czytanie nut „a vista” to moja babcia, pianistka amatorka bez żadnego formalnego wykształcenia muzycznego, robiła to na tyle dobrze, że jej rodzona siostra, absolwentka konserwatorium w klasie harfy, mogła jej tylko zazdrościć. Zaś dziadek, skrzypek amator, był również dyrygentem chóru kościelnego w swoim rodzinnym mieście Brodnicy, choć również nie miał żadnego „papieru” w tym zakresie. I jeszcze dawali przed wojną koncerty dobroczynne w duecie, oczywiście w repertuarze klasycznym. W domu stały 2 fortepiany Steniway – jeden do ćwiczeń, drugi do koncertów. Do dziś mam trochę babcinych nut i pianino w spadku.
    No i całe dzieciństwo – od urodzenia aż do 1 klasy spędziłem w domu dziadków i w atmosferze Szopena, Griega, Beethovena etc, które to utwory babcia grała w wolnych chwilach, gdy nie zajmowała się praniem, gotowaniem, sprzątaniem i wnuczkiem. Nie było ich wiele, niemniej jednak pamiętam doskonale.

  17. Pantryjota pisze:

    deda,

    Jak się było Prokofiewem, czy dajmy na to Szymborską, to poniżej pewnego poziomu trudno zejść, niezależnie do tego, komu czy czemu był dedykowany utwór.
    Jak się było Pendereckim, to sytuacja wyglądała chyba nieco inaczej, no ale jak powiadam, ekspertem w tej dziedzinie nie jestem.

Dodaj komentarz