Skandynawska bajka znów aktualna

Całkiem niedawno żył prezes, który tak bardzo lubił władzę, że wszystkie pieniądze gotów był za nią oddać, zwłaszcza te cudze. Nie dbał o swoich żołnierzy, nie zależało mu ani na teatrze ani na łowach, szło mu tylko o to, by obnosić się przed ludźmi władza nad coraz to nowymi wasalami. Na każdą godzinę dnia miał innego wasala, i tak samo, jak się mówi o królu, że jest na naradzie, mówiono o nim zawsze: „Prezes jest w swoim gabinecie”.

W wielkim mieście, gdzie mieszkał prezes, było bardzo wesoło; codziennie przyjeżdżało wiele cudzoziemców. Pewnego dnia przybyło tam dwu oszustów, podali się za mędrców i powiedzieli, że potrafią rozwiązać każdy problem i przewidzieć każdą przyszłość, jakie sobie tylko można wymarzyć. Nie tylko treść i forma miały być niezwykle piękne, ale także rzeczywistość wykreowana przez ich mowę miała cudowną własność: była niewidzialna dla każdego, kto nie nadawał się do urzędu albo też był zupełnie głupi.

„To rzeczywiście wspaniała rzeczywistość! — pomyślał prezes. — Gdybym tylko umiał ją opisać, mógłbym się przekonać, którzy ludzie w moim państwie nie nadają się do swoich urzędów; odróżniłbym mądrych od głupich. Tak, muszą mi ją przedstawić jak najprędzej”. I dał obu oszustom z góry dużo pieniędzy, aby mogli rozpocząć pracę. Oszuści otworzyli szybko swoje biura i  udawali, że pracują, ale nie mieli nic na biurkach. Zażądali od razu najdroższych garniturów i dużego budżetu; chowali gotówkę do własnej kieszeni i pracowali przy pustych biurkach, i to często do samego rana.

„Chciałbym jednak wiedzieć jak postąpiła robota” — pomyślał prezes, ale zrobiło się mu nieswojo na myśl, że człowiek głupi albo niezdatny do urzędu, który piastuje, nic nie zobaczy; uspokoił się wprawdzie, że o siebie nie potrzebuje się obawiać, ale postanowił jednak posłać kogoś aby dowiedzieć się jak rzeczy stoją. Wszyscy ludzie w mieście wiedzieli jaką cudowną własność miał mieć wynik pracy oszustów , i wszyscy pragnęli się przekonać, że ich sąsiad jest głupi lub zły.

„Poślę do doradców mojego starego kumpla ,ministra obrony — pomyślał cesarz — ten będzie mógł najlepiej ocenić ich pracę, bo ma wprawdzie niewiele rozumu ale nikt lepiej niż on mi o innych nie donosi”.

I oto stary kumpel prezesa, minister poszedł do biura, gdzie siedzieli dwaj oszuści i pracowali przy pustych  biurkach . „Boże drogi — pomyślał stary minister i wytrzeszczył oczy — ależ ja nic nie widzę”. Ale głośno nie przyznał się do tego.

Obaj oszuści prosili go, aby łaskawie zbliżył się do nich, i pytali, czy ich projekty nie są imponujące. Wskazywali przy tym na puste biurka i biedny minister obrony otwierał w dalszym ciągu oczy, ale nie mógł nic dostrzec, bo nic tam nie było. „Wielki Boże! — pomyślał. — Czyżbym był głupi? Tego nigdy nie przypuszczałem i nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Czyżbym nie nadawał się do swojego urzędu? Nie, nie mogę nikomu powiedzieć, że nie widziałem żadnych projektów”. — No i co, nic pan nie mówi? — powiedział jeden z doradców.

— O, imponujące! — powiedział stary minister i patrzał przez okulary. — Co za genialna koncepcja! Tak, powiem prezesowi, że mi się wasze pomysły  niezwykle podobają.

— To nas cieszy — powiedzieli doradcy i wymienili nazwę projektu oraz objaśnili, czego on dotyczy.

Stary minister pilnie uważał, aby móc dokładnie powtórzyć wszystko prezesowi, co też uczynił.

Po czym oszuści zażądali więcej pieniędzy i nowego sprzętu najwyższej generacji, potrzebnego jakoby do dalszej pracy. Ale znów wszystko schowali do kieszeni tudzież samochodu, a na biurkach nie było ani jednej kartki. Pomimo to siedzieli jak przedtem przy pustych biurkach.

Prezes posłał wkrótce innego lojalnego urzędnika, aby zobaczył, jak postępuje praca doradców i czy projekt będzie już wkrótce skończony. Powiodło mu się zupełnie tak samo jak ministrowi. Patrzał i patrzał, ale ponieważ nie było nic na biurkach, nie mógł więc nic zobaczyć.

— Czyż to nie cudowna koncepcja? — zapytali obaj oszuści i pokazali mu, objaśniając wspaniały pomysł, który wcale nie istniał.

„Głupi nie jestem — pomyślał posłany człowiek. — A więc chyba nie nadaję się do mojego świetnego stanowiska. Było to dość dziwne, ale nie trzeba tego po sobie okazać”. Pochowali kartki których nie widział, i zapewnił oszustów, jak bardzo mu się podobają ich idee.

— Tak, to genialne — powiedział prezesowi.

Wszyscy ludzie w mieście mówili o projekcie zwanym Dobra Zmiana.

Wreszcie prezes sam zapragnął zobaczyć projekt na warsztacie oszustów. Wybrał się więc z całą gromadą oddanych mu ludzi, wśród których znajdowali się tamci dwaj dzielni urzędnicy, którzy już tu byli, i zastał sprytnych oszustów pracujących jak najgorliwiej, lecz bez niczego ani na biurkach, ani na korkowej tablicy.

— Czyż to nie wspaniałe? — powiedzieli dwaj dostojni urzędnicy. — Niech Pan Prezes tylko spojrzy, co za pomysły, co za reforma! — I pokazali puste biurka, gdyż myśleli, że wszyscy prócz nich widzą skoroszyty pełne kartek.

„Cóż to? — pomyślał prezes. — Nic nie widzę. To straszne! Czyżbym był głupi? Czy jestem niewart tego, aby być prezesem? To byłoby najstraszniejsze, co mi się mogło przytrafić”.

— O tak, to jest bardzo piękne — powiedział prezes — raczę to bardzo pochwalić! — kiwnął z zadowoleniem głową i zaczął oglądać puste biurka, bo nie chciał powiedzieć, że nic nie widzi. Cały orszak, który otaczał prezesa, patrzał i patrzał, ale także nic nie widział, wszyscy jednak mówili tak jak prezes:

— Tak to jest bardzo piękne.

I radzili prezesowi, aby koncepcję przedstawił podczas inauguracji pracy parlamentu, która miała się wkrótce odbyć.

— Magnifique, zachwycające, excellent! — powtarzał jeden za drugim, i wszyscy byli niezwykle radzi.

Prezes ofiarował każdemu z oszustów biało-czerwony znaczek do noszenia w klapie i nadał jednemu tytuł premiera, a drugiemu prezydenta.

Przez całą noc poprzedzającą procesję oszuści nie spali i pisali prezentację Dobrej Zmiany na szesnastu  komputerach. Ludzie widzieli, jak się śpieszyli, aby dokończyć przemówienie. Wykonywali takie ruchy, jakby stukali na klawiaturach, zdejmowali wydruki z najnowocześniejszych drukarek laserowych  jeszcze raz przeglądali treść mowy prezesa i i wreszcie powiedzieli:

— Oto wszystko gotowe.

Prezes przyszedł do nich z sześcioma pracownikami ochrony i najbliższymi współpracownikami, a dwaj oszuści podnosili ramiona takim ruchem, jakby trzymali w ręku skoroszyty, i mówili:

— Oto obietnice dla ludu, które na pewno ich zachwycą!

Wszystko takie gładkie i potoczyste, a w dodatku tak wyrafinowanym językiem wyrażone, że nic lud podejrzanego nie wyczuje, ale na tym polega cała zaleta tego programu.

— Istotnie — powiedzieli wszyscy dworzanie, ale nie mogli nic zobaczyć, bo przecież nic nie było.

Prezes wystąpił w parlamencie i mówił, co mu ślina na język przyniosła, a oszuści udawali, że dokładnie cytuje ich słowa. Potem zainicjowali owację na stojąco, a cesarz zaś napawał się wyrazami zachwytu tłumu przed budynkiem najważniejszego budynku w państwie.

— Boże, jakie to mądre, co prezes powiedział — mówili oszuści.

Gdy mieli opuścić gmach budynku, nagle niebo zasnuły ciemne chmury i wierni towarzysze prezesa jak jeden mąż pootwierali parasole, aby ochronić prezesa przed nagłą ulewą.

Zachęcony ogromnym aplauzem tłumu prezes zgromił ich wzrokiem i rzucił karcącym głosem:

– Co wyczyniacie! Przecież nie pada!!!

Wszystkie parasole w momencie gdzieś znikły, a tłum przed parlamentem stał w strugach deszczu zachwycony wizerunkiem ich naczelnika.

— Boże, jakiż to prawdziwy mąż stanu! Prawdziwy zbawca narodu!!! – zewsząd było słychać.

Nikt nie chciał po sobie pokazać, że mu deszcz przeszkadza, bo wtedy okazałoby się, że nie nadaje się do swego urzędu albo że jest głupi.

— Patrzcie, przecież on jest cały mokry! — zawołało jakieś małe dziecko.

— Boże, słuchajcie głosu niewiniątka — powiedział wtedy jego ojciec i w tłumie jeden zaczął szeptem powtarzać drugiemu to, co dziecko powiedziało.

— On jest mokry, małe dziecko powiedziało, że jest mokry!

— On jest mokry! — zawołał cały lud. Prezes  zmieszał się, bo wydało mu się, że jego podwładni mają słuszność, ale pomyślał sobie: „Muszę wytrzymać do końca procesji”. I wyprostował się jeszcze dumniej, a jego świta szła za nim powrzucawszy parasole do koszy na śmieci.

PS. Do napisania tej notki zostałam zainspirowana przez dwie znane mi osoby związane z racjonalną, spokojną i zamożną Skandynawią.

Wielbicielka SuperRedaktora, niepoprawna pesymistka, nieobliczalna "rycząca -tka", filolożka, ale w przeciwieństwie do Samueli, nie z zamiłowania, a z przypadku.

Kategoria: Różności niesklasyfikowane (8)
  1. Quartz pisze:

    Na samym końcu prezes powie: Ja za nic nie odpowiadam, to inni. Ja byłem tylko zwykłym posłem.

  2. ViC-Thor pisze:

    .

Dodaj komentarz