Szczęście w nieszczęściu

Ostatnio, przez trzy tygodnie spędzałam codziennie około dwóch godzin w gabinecie weterynaryjnym. Każdy kto ma zwierzęta, musi się liczyć z tym, że kiedyś zachorują, a że nieszczęścia chodzą parami, to po mojej najstarszej kotce, Jogusi, zachorował najnowszy nabytek, pies Gorilas. Obydwoje mieli kroplówki a więc siedziałam z nimi w specjalnie wydzielonym kącie gabinetu, siłą rzeczy obserwując co się w nim dzieje. Myliłby się ten kto by sądził, że im dłużej to trwało, tym bardziej byłam zdenerwowana, wręcz przeciwnie !
Każdego dnia spotykałam wspaniałych ludzi zatroskanych chorobą swojego zwierzęcego przyjaciela. Najwspanialsze były dzieciaki ze swoimi chomikami które straciły apetyt. Wiele dzieci towarzyszyło rodzicom ledwo dźwigając swoich pupili. Widziałam tam też dwóch panów z podejrzanie ciemną karnacją leczących kundelki, co o tyle mogłoby wydawać się dziwne, ze podobno te nacje nieszczególnie dbają o psy, uważając je za brudne. Przychodzili ludzie w różnym wieku z kotami przygarniętymi z ulicy, rasowymi pięknościami, i psami ze schronisk, ale to co ich łączyło, to współczucie w obliczu cierpienia zwierzaka i odpowiedzialność za jego życie. Do łez wzruszyły mnie dwie zapłakane dziewczyny które przyszły uśpić 17 letniego, widać bardzo schorowanego, ślepego już psa.
Przez cały ten czas odczuwałam skrajne emocje, z jednej smutek i współczucie dla cierpiących zwierząt, z drugiej jednak radość, że są ludzie, zwłaszcza dzieci, którzy nie są obojętni na ich cierpienie, potrafiący dać tym swoim braciom mniejszym nie tylko ciepły dom, ale też opiekę, także lekarską, nie szczędząc wydatków.
Dzisiaj jest smutny dzień, nie wiadomo w jakim świecie obudzimy się jutro, niech to będzie optymistyczny akcent na zakończenie dzisiejszego dnia i nadzieja na niepewne juto 🙂
Przypomniały mi się słowa mojego starego znajomego, weterynarza, że w swojej pracy spotyka wspaniałych ludzi….opiekunów zwierząt!

Po wieloletniej hibernacji wracam do żywych, jednak zatrzymałam się w czasach przed zamrożeniem i w dalszym ciągu bliskie mi są ideały szeroko rozumianej wolności i wolnej miłości. Teraz mam zamiar ich bronic ...tak mi dopomóż Pantryjoto.pl

Kategoria: Bracia mniejsi, przyroda (4)
  1. krawcowa pisze:

    Chora Jogusia

  2. Pantryjota pisze:

    Nawet Kaczor ma kota i zdaje się, że to wszystko, co można o nim powiedzieć dobrego.

  3. Filipina pisze:

    Pantryjota,

    Druga zaleta to wiek.

  4. Filipina pisze:

    Droga Krawcowo.
    Trzymam kciuki za Twoje zwierzątka.
    Pozdrawiam.

  5. krawcowa pisze:

    Dziękuję Filipino,
    mam nadzieję, ze te kroplówki wzmocnią 16 letnią Jogusię, chociaż na jakis czas, a Gorilas, no cóż, złapał babeszjozę jak jeszcze z 10 psów leczonych w tym jednym gabinecie
    🙁

  6. krawcowa pisze:

    Pantryjoto,
    tak jak o Hitlerze 🙁

  7. Pantryjota pisze:

    krawcowa,

    Dobrze, że Ty nie złapałaś czegoś :))
    Chociaż kto wie, czas pokaże.

  8. krawcowa pisze:

    Pantryjota,

    Tak czas pokaże, ale czy wyleczy? 😉

  9. Pantryjota pisze:

    Zobaczymy, jak się pokażą rany, choć oby nie.

  10. Lukasuwka pisze:

    współczuję z całego serducha kochana Krawcowo!
    przeżyłam w tym roku śmierć dwóch ukochanych kotów, mam nadzieję, że Jogusia z Gorillkiem nie poddadzą się i będę mogła jeszcze nie raz pogłaskać te futrzaste maluchy,
    trzymajcie się dzielnie, tym bardziej, że już wiadomo kto wygrał i wcale mi optymistycznie nie jest 🙁

  11. Jacek pisze:

    Z jednej strony rozumiem ludzi, którzy martwią się o swoje zwierzęta i starają się je ratować w nieszczęściu. Ale z drugiej strony takie podejście do zwierząt msci się własnie na nich. I nie wiadomo co jest lepsze; dżuma czy cholera.
    Wracałem przed trzema godzinami z działki, już było ciemno. Przy wjeździe do miejscowości jakieś zamieszanie, światła awaryjne, pomyślałem wypadek, trzeba się zatrzymać i zobaczyć co jest.
    Okazało się, że samochód potrącił sarnę. Leży na jezdni, stara się podnieść, ale tył nie słucha. Ewidentnie złamany kręgosłup, albo zgruchotana ,miednica. Ktoś tam dzwoni po policję inni deliberują co robić. Na moją uwagę, że należałoby zwierzę dobić ogólny wrzask; sadysta, morderca, jak tak można itp. Dobra – mówię- wiem gdzie jest dyżur weterynaryjny, /niedaleko, kilka ulic/ to ściągnę weterynarza.
    Lecznica zamknięta, weterynarza nie ma, jest telefon na drzwiach. Dzwonię, weterynarz mówi , że przyjedzie, ale za godzinę-półtorej, bo jest na interwencji.
    Wracam na miejsce potrącenia. Jest już policja, jeszcze większy tłumek ludzi, a sarna dalej próbuje się poderwać i pada na pysk. Jedna pani uprzejmie donosi na mnie do policjanta, że usiłowałem zamordować zwierzę. Miałem w tej chwili już wszystkiego dość. Powiedziałem tylko głośno; Pocałujcie mnie w dupę i pojechałem do domu.

    I tylko sarny i jej cierpienia mi żal. Bo i tak nic z niej nie będzie, a tylko się strasznie, nie wiadomo jak długo jeszcze wymęczy.
    Ale szlachetny narodek będzie sobie winszował, że uratował jeszcze jedno życie i przegnał mordercę. A ja się za mordercę nie uważam, choć najchętniej bym tego nieszczęśnika /czkę/ własnoręcznie dobił.

  12. krawcowa pisze:

    Jacek,

    Jak byś dobił?
    Udusiłbyś ją czy zarżnął scyzorykiem, który zapewne wozisz w bagażniku na wypadek grzybobrania?

  13. Pantryjota pisze:

    Jacek

    Kiedyś, wracając z urlopu, zauważyłem na boku drogi zmasakrowanego przez samochód lisa. Żył jeszcze, ale cały był we krwi i miał zmiażdzony tył. Pomyślałem, że trzeba jakoś zakończyć to cierpienie.

    Przez chwilę się wahałem, tym bardziej, że w aucie siedziała moja druga połowa, ale jednak przemogłem się i po prostu go dobiłem, choć zaoszczędzę opisu w jaki sposób. W każdym razie bez użycia narzędzi.

    Pamiętam to do dziś i wciąż widzę jego zamglony wzrok. Straszne, ale myślę, że zrobiłem dobrze.

  14. Jacek pisze:

    krawcowa,

    Pozwolisz, że tak jak Pantriota powyżej zaoszczędzę ci opisu. Ale wierz mi, są sposoby na pewno lepsze od nicnierobienia. I choć bez szczególnej przyjemności w tym przypadku zrobiłbym to bez mrugnięcia .

  15. Eva70 pisze:

    Jacek,

    Pantryjota,

    Podziwiam Was obu i uważam, że postąpiliście słusznie. Będąc na miejscu tej sarny i tego lisa byłabym Wam wdzięczna.

  16. Filipina pisze:

    Jacek,

    Pantryjota,

    Zgadzam się z Evą.
    Każde cierpiące zwierze, dla którego nie ma już ratunku, zasługuje na to, aby skrócić jego mękę.

  17. krawcowa pisze:

    A mnie się wciąż wydaje, tzn, mam nadzieję, ze żyjemy w cywilizowanym świecie i dobijaniem, czy też, co wolę, skracaniem cierpienia zwierząt powinni się zajmować weterynarze.
    Mnie też się zdarzyło nadjechać w chwilę potem jak potrącono psa, biedak poruszał tylko głową i nie mógł wstać, zawinęłam go w kurtkę i zawiozłam do weterynarza, właśnie żeby dłużej nie cierpiał. Na moją prośbę weterynarz wyszedł z zastrzykiem znieczulającym do mojego samochodu i ku naszemu zdziwieniu, pies wstał. Dostał potem tylko zastrzyk przeciwwstrząsowy i był ze mną jeszcze 10 lat, nie był już wtedy młody…
    Nazwałam go Farciarz 🙂

  18. Pantryjota pisze:

    krawcowa,

    Wierz mi, że lis któremu „pomogłem” z pewnością umierał, bo jego znaczna część została na ulicy, a resztki doczołgały się do pobocza.
    Moja pierwsza suka wilczyca kiedyś wpadła pod Malucha,tuż pod moim domem, który jechał jak zbyt szybko jak na tę drogę, przeleciała mu przez dach i spadła z tyłu. Maluch uciekł i kiedy kurz opadł ( bo wtedy nie mieliśmy jeszcze asfaltu ) suki nie było.
    Ale za jakieś pół godziny wróciła do domu i okazało się, że nic jej się nie stało.
    Ale to zupełnie inny przypadek, podobny do zdarzenie, jakie przytrafiło się mojemu koledze, który wypadł z 7 piętra z okna wieżowca na ul. Stefana Bryły w W-wie i nic mu się nie stało.
    Nawet Wyborcza o tym pisała :))
    Ja bym raczej nie przeżył, bo nie piję.

  19. mokait pisze:

    Pantryjota,

    ciekawe czy jakby lis pił to by przeżył?

  20. Pantryjota pisze:

    mokait,

    Jak go zwolnią z TV, to może się rozpije, pojedzie pod prąd i wtedy się zobaczy.

Dodaj komentarz