Tempus fugit

Kiedyś malutka wy9oczynkowa dzielnica, tzw „podmiejska”, patrycjusze budowali tu swoje pałace,  dwory aż w końcu wille, parę pałaców sprzed ponad 220 lat, ostalo się do dziś,  ba – wśród dworów które się ostały został nawet ten, w którym nocował Napoleon – w ramach wszechobecnej i ponadczasowej miniaturyzacji najwięcej stoi do dziś willi, które w swojej kategorii średnia ich wieku jest najniższa.

 

Dworzec w Gdańsku Wrzosy (Wrzeszcz, latina Vriezst) był mały i jak na koniec XX-go wieku „trochę zapyziały”, dziś z mojej  dzielnicy, która w założeniu miała być dzielnicą odpoczynkową, wyłania się dworcowy potwór.

 

W dzielnicy, do ktorej pojeżdżało się furmankami i karetami, od czego w języku niemieckim dostała nazwę LANGFUHR  pierwszym budynkiem użyteczności publicznej była KUŹNIA, oczywiście nie licząc budynków które oferowały nocleg.

Czasy wyparły pociągami konie, pociągi czyli ciuchcie. Centrum publicznego Wrzeszcza przeniósło się od kuźni o jakieś sto kilkadziesiąt metrów,  a o dalsze niecałe sto pierwsze lata pożycia małżeńskiego „odbyli” rodzice Guentera Grassa.

 

Generalnie -to szlag trafia starą zabudowę i to wcale nie przez zniszczenia wojenne, tylko przez zwiększający się natłok ludzi, wątek cywilizacyjny-tzw potrzeby, oraz modę.

Musi mi się to podobać, ponieważ nie mam innego wyjścia.

 

O bożkowie! I panie bobrze!

jestem ktory jestem, ale mnie nie było i kiedyś nie będzie i tak mi dopomoże Budda i Bobry.

Kategoria: Różne ciekawe historie (5)
  1. ViC-Thor pisze:

    Nowy potwór

  2. ViC-Thor pisze:

    ViC-Thor,

    ▶ 1:22:35www.youtube.com/watch?v=5lSyjz6eDno

    1:00:00

  3. ViC-Thor pisze:

    No to wiecej nie będzie wspomnieniowych wpisów.

  4. McQuriosum pisze:

    ViC-Thor

    a to czemu?
    Jakoś nie wyobrażam sobie komentowania baedekera czy innego przewodnika po czymśkolwiektam, no, chyba, że autor/rzy piszą nudnie i bez sensu…
    Czyli: pisz i nie marudź!
    Pozdrowienia!

  5. krawcowa pisze:

    ViC-Thor,
    a w Piasecznie jest mała stacyjka już dawno nieczynnej kolejki wąskotorowej, urządzono w niej dwie fajne knajpki…Pantryjota mógłby coś o nich napisać, bo mieszka blisko, ale podobno nie chodzi do miasta 🙁

  6. Lukasuwka pisze:

    mój dziadek był kowalem i miał cudowną kuźnię, spędzałam w niej wiele wakacyjnych dni, pomagałam w podkuwaniu koni, pilnowałam paleniska i czasami wykuwałam sobie jakieś dziwadła na kowadle, jak dziadek pozwolił 🙂

    a te współczesne potwory są potrzebne, chociaż coraz rzadziej korzystamy z kolei

  7. ViC-Thor pisze:

    McQuriosum,

    Nie będę marudzić.

    :))

  8. ViC-Thor pisze:

    krawcowa,

    Najbardziej boskobobrowa wäskotoröwka W CAŁEJ POLSCE, JEST NA ŻUŁAWACH.

  9. ViC-Thor pisze:

    Lukasuwka,

    Ale Czad.

    Też bym sobie powykuwał.

    Niczym w Hadesie-Hefajstos.

    A tak, to ledwo palnikiem potrafię.
    :((

  10. McQuriosum pisze:

    ViC-Thor,

    i o to właśnie chodzi!
    Nie marudzić!

    …najfajniejszą linię kolejową pamiętam jeszcze z lat 60-tych. Linia obsługiwana była przez starą, poczciwą lokomotywę parową pamiętającą chyba jeszcze kaisera Wilusia, ciągnącą 3-4 wagoniki typu „westernowego” z drewnianymi stopniami na zewnątrz i bez komunikacji między wagonami, momentami rozwijającą zawrotną prędkość nawet 30km/h. I to wszystko w pięknym, mocno pagórkowatym krajobrazie. Jedną z większych atrakcji podróżniczych np. na przełomie maja i czerwca było ” polowanie na czereśnie ” jako że zdarzały się kilkukilometrowe odcinki trasy porośnięte z obu stron torowiska dorodnymi drzewami czereśni. Postępowaniem zgodnym z miejscowym fasonem było wyskoczenie z pierwszego wagonika, narwanie ile się da czereśni i wskoczenie do ostatniego, starając się przy tym przechytrzyć konduktora, który za punkt honoru miał niedopuszczenie do takiej sytuacji. Jednak przy zmasowanym desancie wyskakiwantów biedny konduktor nie miał nawet najmniejszych szans.I tak to się wonczas bawiliśmy, o dziwo, nie ponosząc żadnego większego uszczerbku na zdrowiu, gdyż drobne, prawie że konieczne zadrapania czy stłuczenia – okraszone czasami jakimś niegroźnym zwichnięciem – wliczone były w koszty przygody i zyskania mołojeckiej sławy, radości zaś było co niemiara. Dziś,mimo upływu kilkudziesięciu lat, magiczny zapach i charakterystyczny dźwięk ciuchci zawsze przywraca mnie w tamte wspaniałe lata… 🙂

Dodaj komentarz