Baśń jak gumowa kaczka – rozdział 4

Rozdział czwarty

Każdego dnia gdy się budziła, przez małą chwilę wydawało się jej, że mogłaby żyć inaczej. Mnóstwo planów, zamierzeń i solennych postanowień trwało w czasie, gdy dogorywały resztki snu. Przeważnie nie pamiętała co jej się śniło, tylko czasem, kiedy sen przekroczył granicę jawy i szarej codziennności, zostawał z nią do wczesnych godzin porannych i bywało, że pamiętała go przez długie miesiące, a nawet lata.

Ciekawe, że prawie nigdy nie śniło się jej nic o zabarwieniu seksualnym, a przecież była owładnięta seksem i na jawie często nurzała się w zawijasach chorej wyobraźni i nie było dla niej nic przyjemniejszego od świadomości, że istnieje taka potężna siła, która zniewala i opanowuje umysł i nad którą trudno jest zapanować rozumem.

Teraz, gdy była już kobietą mocno dojrzałą, choć jeszcze nie przejrzałą i wiele spraw widziała inaczej niż w latach burzy i naporu, to sfera seksualna, choć w realu prawie nie istniejąca, mimo tego (a może właśnie dlatego) zajmowała w jej życiu jedno z głównych miejsc w hierarchii potrzeb. Jej wierna, choć już mocno wyeksploatowana gumowa kaczuszka, pozwalała bez protestów na rozliczne eksperymenty z sobą samą i kiedy odkryła, że fizyczne rozładowanie – orgazm – nie jest dla niej kwestią najważniejszą, to często celowo nie doprowadzała akcji do finału, delektując się tym stanem niemal w nieskończoność, przerywając jedynie na chwilę, w celu uzupełnienia gorącej wody w wannie.

Komfort wynikający z posiadania własnego mieszkania powodował, że również poza wanną mogła czuć się zupełnie swobodnie, co pozwalało jej na odbywanie długich seansów poznawania siebie i swoich reakcji. Wówczas podniecenie potrafiło wznosić się i opadać, falować jak morze, które pamiętała z pobytu w Krynicy Morskiej, a słońce, (jeśli akurat robiła to w dzień słoneczny) zaglądając przez uchylone okno, jeszcze bardziej rozgrzewało jej i tak gorące wnętrze.

Przypominała sobie wtedy Mariana, owego rybaka wód przybrzeżnych i chwile, kiedy byli tak blisko, że ich cienie zlewały się w jede –  ogromny i nabrzmiały jak organ Mariana, przypominający a to rybę piłę, a to suma, a w chwilach największej ekstazy jawił się jej czasem penis Mariana jako ten miecz Damoklesa, który karze ją za jeszcze nieuświadomione winy i sprawia, że rozkosz jest prawie nie do zniesienia. Po wszystkim czasem rozmawiali, choć wtedy uświadamiała sobie, że nie warto przywiązywać zbyt wielkiej wagi do słów w takich chwilach, tym bardziej, gdy partnerów łączy w zasadzie tylko seks.

Krótka przygoda z Marianem uświadomiła jej, że język nie jest najważniejszy, choć wcześniej bardzo bolała na ubóstwem mowy ojczystej w dziedzinie  erotyki. Oczywiście znała różne poetyckie określenia, typu „wrota niebiańskiej rozkoszy”, czy „dumny strażnik jego lędźwi” i potrafiła porównywać te części ciała i zjawiska w nich zachodzące do opisów przyrody  czy zjawisk meteorologicznych w rodzaju  deszczu pożądania, który skropił jej niewinność . Potrafiła również używać określeń wieloznacznych, jak choćby członek czy grota, oraz stosować rzecz jasna terminologię czysto medyczną, ale czuła, że to wszystko nie to. Trochę interesowała się lingwistyką i historią, więc zdawała sobie sprawę z tego, że nasza kultura przez długie lata miała mocno aseksualny charakter i wywarło to niestety wpływ na rozwój języka w tej sferze, co w konsekwecji doprowadziło do ograniczenia inspiracji w kwestii nazywania „tych” rzeczy w taki sposób, na jaki zasługują. No ale jak już wspomnieliśmy, w trakcie obcowania z rybakiem tego typu dylematy nie występowały, co oczywiście w żaden sposób nie deprecjonowało tej relacji. Wielką przyjemność sprawiało np. Danusi to, że mogła pomagać Marianowi w wydłubywaniu ryb z sieci i ich oprawianiu, które to czynności odbywały się w domu rodzinnym rybaka – wielopokoleniowym i bardzo tradycyjnym w dobrym rozumieniu tego słowa. Charakterystaczną postacią był np. jego ojciec Zenek, też rybak, ale już niepływający, z powodu artretyzmu i z powodu skłonności do alkoholu, która to skłonnośc doprowadziła kilka lat wcześniej do wkręcenia się ręki Zenka w śrubę kutra i jej utraty, aż do samego barku. Mimo braku ręki i wynikającego z tego zgorzknienia, ojciec Mariana często obejmował Danusię drugą, całkiem sprawną ręką, która wędrowała na jej pupę, ale nie sprawiało jej to wcale przykrości, bo Zenek nie był obleśny w tych swoich zachowaniach a i urodą wcale nie ustępował Marianowi. Czasem łapała się nawet na fantazjach, jakby to mogło być z ojcem i synem równoczesnie, ale szybko wypierała te włochate myśli z głowy, koncentrując się na patroszeniu śledzi i makreli.

Kiedy wróciła z Krynicy, przez jakiś czas nie spotykała się z nikim, bo wydawało się jej, że nic nie będzie w stanie zastąpić jej ciała Mariana. Ale pewnego dnia jechała tramwajem i w tłoku poprosiła jakiegoś faceta o skasowanie biletu. Ten uczynił to z ochotą i zagaił rozmowę. I kiedy tak rozmawiali i rozmawiali, znaleźli się koło jego domu i potem w jego łóżku. Pomyślała sobie wtedy, że jest łatwą kobietą i coś się w niej odmieniło, jakby stała się dla siebie kimś obcym, bo nie wiedziała czego tak naprawdę pragnie. Ta znajomość trwała tylko kilka miesięcy. Nie była zachwycona koniecznością wzbudzania w swoim nowym facecie za każdym razem nieco już przyblakłych żądz i spalała sie w oczekiwaniu, aż on będzie w stanie dokonać dzieła. Sądziła, że dzieje się tak z powodu jego niezdecydowania, jakiejś takiej specyficznej „galaretowatości” , czyli stanu ciała i ducha, który zmuszał ją do większej niż zazwyczaj aktywności, kiedy to musiała włożyć wiele wysiłku, żeby doprowadzić to coś do stanu używalności.

A kiedy już wreszcie dochodziło do aktu , ogarniały ją wątpliwości, czy rzeczywiście nie mają racji ci, którzy twierdzą, że wielkość jednak ma znaczenie. I stawał jej przed oczyma Marian, a właściwie ta jego część, która nie brała udziału w połowach, ale za to była co najmniej połową sukcesu w zmaganiach z jej wybujałym libido.

Jednak nie chcielibyśmy sprawić fałszywego wrażenia, że dla Danusi świat mógłby nie istnieć, jeśli nie byłoby w nim seksu. Choć nie była jakoś szczególnie uzdolniona w żadnej dziedzinie, to jednak liznęła tego i owego i nie czuła się wcale gorsza od innych. Z biegiem czasu uświadomiła sobie nawet, że posiada pewne niecodzienne zdolności, choć oczywiście nie było to nic „metafizycznego”. Po prostu z dużą trafnością potrafiła przewidzieć konsekwencje różnych wydarzeń i ocenić sytuacje wiążące się z emocjami przeżywanymi przez ludzi. Był czas, gdy chciała nawet studiować psychologię, ale ten pomysł dość szybko umarł śmiercią naturalną, jak wiele innych tego typu.

Kiedy wyszła ze Złotych Tarasów i skierowała się w stronę Pałacu Kultury, nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że wkrótce spotka kogoś, z kim przeżyje największą przygodę swego życia i kto sprawi, że będzie musiała przewartościować wszyskie swoje poglądy na facetów, na relacje międzyludzkie i nawet ( nie bójmy się tego słowa) na Polskę…

27.10.2012

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Pantryjota jako pisarz (9)

Dodaj komentarz