A gdyby „zamach” się udał ?

Dzisiejszy incydent „zamachowy”  skłonił mnie do pewnej refleksji, którą się z Państwem podzielę jak najbardziej.

Otóż gdyby nie daj Bóbr, ten gostek zamiast tego czegoś w ręku miał pistolet i umiał celnie strzelać, to może dzisiaj mielibyśmy sytuację niemal analogiczną, jak po wypadku w Smoleńsku.

Co prawda nie jestem konstytucjonalistą (a nawet w ogóle nie jestem), ale na logikę, w takich okolicznościach wybory powinny zostać unieważnione, a obowiązki głowy państwa powinien przejąć Marszałek Sejmu,czyli wiadomo kto.

Oj działo by się wtedy, działo…

Zapewne PiS ogłosiłby, że nowym prezydentem jest jednak pan Duda, bo po pierwsze się nadaje,  po drugie i tak by wygrał, a po trzecie, drugi został „losowo” wyeliminowany, a z losem nie można walczyć.

Poseł Niesiołowski z pewnością podniósłby kwestię, że jednak rację miał zabity mówiąc w swoim czasie, że jaki prezydent, taki zamach.

Poseł Kurski odparłby na to, że należy powołać komisję sejmową w celu wykazania, że zamachowiec związany był z WSI, które to służby miały dość sugestii, że wspierają pana Komorowskiego.

Prezes Kaczyński przez kilka dni zapewne nie zabierałby głosu, aby po tygodniu oświadczyć, że sprawiedliwości stało się zadość, a prawem to on się wkrótce zajmie.

Korzystając z zamieszania, Putin szybko zająłby część naszej połaci, na której o tej porze roku nie leży przecież śnieg.

Kler i 90% katolickiego społeczeństwa wznosiłoby modły o zwrot wolnej ojczyzny, co w tej sytuacji miałoby mocną wymowę i jak zwykle słaby sens.

A najśmieszniej by było. gdyby się okazało, że to jednak nie pana Komorowskiego zabito, tylko jego bliźniaka, którego do tej pory ukrywano, nie chcąc się narazić na zarzut papugowania.

W tym momencie w bliżniakach byłoby 1:1 i cała gra mogłaby się zacząć od początku, czyli od Dudy strony.

No ale to tylko takie fantasmagorie waszego felietonisty Pantryjoty, lekko wzmożonego przed niedzielną imprezą.

To do zobaczenia na wyborach

Pantryś.

 

 

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Polityka, geopolityka (6)
  1. Filipina pisze:

    To byłoby straszne!
    Znów oglądać kaczora, śledczego z bródką i panią profesor z kucykiem na głowie.
    Aż mnie ciarki przechodzą.

  2. Pantryjota pisze:

    Filipina,

    Niektóre panie mówią, że się nie interesują polityką, albo że się na nią obraziły.

  3. Lukasuwka pisze:

    niektóre panie nie interesują się polityką ale nie wiedzą, że polityka bardzo interesuje się nimi,
    jestem przerażona bo wygląda na to, że dudziarze wygrają,
    czy ludzie nie rozumieją, że głosowanie na osobę, za pleców której ze złośliwym uśmieszkiem wychylają się Kwacz. Macier. Fotyg. BŁaszcz i inni, to jak podpalanie własnego ukochanego domu?
    Bronnek nie jest moim kandydatem, ale nie mam innej alternatywy.

    ps. Pantryś, teraz zapalę kadzidło dla Cię:
    masz naprawdę sprawne i lekkie pióro, nie mogę zrozumieć dlaczego nie spróbujesz napisać dobrej książki? np political fiction?
    z Twoim egocentrycznym podejściem do życia, stosunkiem do polityki i czarnych, ciętą ripostą oraz doskonałym językiem, mógłbyś wysmarować bestseller!

  4. Eva70 pisze:

    Lukasuwka,

    Zabrałaś mi temat Droga Lukasuwko, bo też chciałam poubolewać, że wybitny talent naszego Gospodarza jest podziwiany przez tak nieliczne grono osób, jakie odwiedzają to forum. Pisane przez Pantrysia powieści z pewnością stałyby się bestsellerami, a gdyby wzbogacił je o jakieś erotyczne perwersje, to mogłyby nawet osiągnąć takie nakłady, jak nie przymierzając „Pięćdziesiąt twarzy Greya”.
    Jeśli bohaterem powieści byłby wiadomy prezes, to niewątpliwie źródłem jego patologicznego dążenia do władzy za wszelką cenę, jakim od lat umila nam życie, są jego niespełnione i równie patologiczne fantazje erotyczne. A – jak wskazuje kariera czytelnicza wspomnianej wyżej powieści – erotyka budzi największe zainteresowanie.
    Nie wiem, czy zdołam przeżyć powrót tego koszmaru, jaki uosabia ten charaktero- i socjopata, który na dodatek zgromadził wokół siebie kwiat polskiego idiotyzmu, głupoty, ciemnoty, kołtuństwa, absurdu etc. etc. … Nawet już śmiać mi się nie chce.

  5. Pantryjota pisze:

    Lukasuwka,

    To rozumiem :))
    Ale chciałem zauważyć, że moja póki co 5-cio rozdziałowa powieść pt. „Baśn jak gumowa kaczka” to klasyczny przykład political fiction z elementami erotyki, o których wspomina kolejny komentarz.

  6. Pantryjota pisze:

    Oto wybrane na chybił i bynajmniej nie chronologicznie „momenty” z różnych rozdziałów mojej słynnej na swój sposób powieści :

    Miała w domu dość stary laptop, na którym czasem oglądała sobie różne ciekawostki ze świata, a nocami bywało, że wchodziła na strony, na które nigdy by nie weszła w obecności rodziców, choć nie byli oni zbyt pruderyjni i czasem nawet któreś z nich przemykało z łazienki do sypialni całkiem nago. Widok tego czegoś dyndającego u ojca początkowo wzbudzał w niej lęk, potem ciekawość, a w końcu coś na kształt fascynacji kiedy okazało się, że to coś potrafi zmieniać kształt i stan „skupienia”, co powodowało w jej umyśle galopadę fantazji zupełnie niezrozumiałych, choć przyjemnych.

    Rodzice zawsze powtarzali jej (choć nie byli, jak już wspominaliśmy szczególnie religijni), że porządne dziewczyny nie uprawiają seksu ot tak sobie, a ponieważ nie wiedziała dokładnie co miało oznaczać to „ot tak sobie”, to na wszelki wypadek nie uprawiała go w ogóle. Tzn. z chłopakami i dziewczynami, bo rzecz jasna libido dawało o sobie znać i trzeba było sobie jakoś radzić we własnym zakresie. To mniej więcej w tym czasie odnalazła w starym pudle z zabawkami gumową kaczkę, którą ktoś podarował jej, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. O ile dobrze sobie przypominała, to był to brat mamy, przystojny mężczyzna, w którym podkochiwało się wiele dzierlatek. Miały o tyle ułatwione zadanie, że pracował w szkole jako woźny, więc z właściwą młodym panienkom figlarnością zdejmowały przy nim odzież wierzchnią i przebierały się w regulaminowe fartuszki jakie obowiązywały u sióstr, bo było to liceum prowadzone przez zakonnice . Kiedy więc trafiła na to stare pudło, które leżało zakurzone pod szafą, to kaczuszka od razu skojarzyła się jej z wujkiem i dość szybko odkryła, że takie asocjacje są całkiem przyjemne mimo, że wujka już od dobrych kilku lat nie było na świecie, bo przegrał walkę z galopującymi suchotami. Mieszkała wtedy jeszcze z rodzicami i czasem dobijali się do zamkniętej łazienki, czemu zresztą trudno się dziwić, bo w łazience był również sedes i ojciec, który dość często musiał korzystać z toalety, miał prawo być wkurzony, kiedy ona wylegiwała się w wannie, a on czuł coraz większe parcie. Czasem miała nawet coś w rodzaju wyrzutów sumienia, kiedy sprawiała sobie egoistyczną przyjemność, a rodzic przebierał nogami i szarpał za klamkę. Ale w takich momentach tłumaczyła sobie, że jej też coś należy się od życia i trudno się z nią nie zgodzić.

    Miała mętne pojęcie o zdradzie, bo sama nigdy nikogo nie zdradziła, ponieważ rodzice zawsze jej powtarzali, że wierność jest podstawą każdego związku, niekoniecznie małżeńskiego, bo nie byli specjalnie religijni. Ona też rzadko chodziła do kościoła, bo tam było przeważnie chłodno, a ona należała do osób ciepłolubnych. Ulubionym jej relaksem była długa kąpiel w wannie, w trakcie której lubiła bawić się gumową kaczuszką, której dziobek zaskakująco pasował do pewnych miejsc na jej ciele, które rodzice określali jako wstydliwe, a rodzice zawsze byli dla niej największym autorytetem.

    Każdego dnia gdy się budziła, przez małą chwilę wydawało się jej, że mogłaby żyć inaczej. Mnóstwo planów, zamierzeń i solennych postanowień trwało w czasie, gdy dogorywały resztki snu. Przeważnie nie pamiętała co jej się śniło, tylko czasem, kiedy sen przekroczył granicę sensu i szarej codziennności, zostawał z nią do wczesnych godzin porannych i bywało, że pamiętała go przez długie miesiące, a nawet lata.

    Ciekawe, że prawie nigdy nie śniło się jej nic o zabarwieniu seksualnym, a przecież była owładnięta seksem i na jawie często nurzała się w zawijasach chorej wyobraźni i nie było dla niej nic przyjemniejszego od świadomości, że istnieje taka potężna siła, która zniewala i opanowuje umysł i nad którą trudno jest zapanować rozumem.

    Teraz, gdy była już kobietą mocno dojrzałą, choć jeszcze nie przejrzałą i wiele spraw widziała inaczej niż w latach burzy i naporu, to sfera seksualna, choć w realu prawie nie istniejąca, mimo tego (a może właśnie dlatego) zajmowała w jej życiu jedno z głównych miejsc w hierarchii potrzeb. Jej wierna, choć już mocno wyeksploatowana gumowa kaczuszka, pozwalała bez protestów na rozliczne eksperymenty z sobą samą i kiedy odkryła, że fizyczne rozładowanie – orgazm – nie jest dla niej kwestią najważniejszą, to często celowo nie doprowadzała akcji do finału, delektując się tym stanem niemal w nieskończoność, przerywając jedynie na chwilę, w celu uzupełnienia gorącej wody w wannie.

    Komfort wynikający z posiadania własnego mieszkania powodował, że również poza wanną mogła czuć się zupełnie swobodnie, co pozwalało jej na odbywanie długich seansów poznawania siebie i swoich reakcji. Wówczas podniecenie potrafiło wznosić się i opadać, falować jak morze, które pamiętała z pobytu w Krynicy Morskiej, a słońce, (jeśli akurat robiła to w dzień słoneczny) zaglądając przez uchylone okno, jeszcze bardziej rozgrzewało jej i tak gorące wnętrze.

    Przypominała sobie wtedy Mariana, owego rybaka wód przybrzeżnych i chwile, kiedy byli tak blisko, że ich cienie zlewały się w jeden- ogromny i nabrzmiały jak organ Mariana, przypominający a to rybę piłę, a to suma, a w chwilach największej ekstazy jawił się jej czasem penis Mariana jako ten miecz Damoklesa, który karze ją za jeszcze nieuświadomione winy i sprawia, że rozkosz jest prawie nie do zniesienia. Po wszystkim czasem rozmawiali, choć wtedy uświadamiała sobie, że nie warto przywiązywać zbyt wielkiej wagi do słów w takich chwilach, tym bardziej, gdy partnerów łączy w zasadzie tylko seks.

    Krótka przygoda z Marianem uświadomiła jej, że język nie jest najważniejszy, choć wcześniej bardzo bolała na ubóstwem mowy ojczystej w zakresie erotyki. Oczywiście znała różne poetyckie określenia, typu „wrota niebiańskiej rozkoszy”, czy „dumny strażnik jego lędźwi” i potrafiła porównywać te części ciała i zjawiska w nich zachodzące do opisów przyrody, jak np. „kwiat jej dziewictwa, i zjawisk naturalnych jak np.”deszcz pożądania skropił jej niewinność” . Potrafiła również używać określeń wieloznacznych, jak choćby członek czy grota, oraz stosować rzecz jasna terminologię czysto medyczną, ale czuła, że to wszystko nie to. Trochę interesowała się lingwistyką i historią, więc zdawała sobie sprawę z tego, że nasza kultura przez długie lata miała mocno aseksualny charakter i wywarło to niestety wpływ na rozwój języka w tej sferze, co w konsekwencji doprowadziło do ograniczenia inspiracji w kwestii nazywania „tych” rzeczy w taki sposób, na jaki zasługują. No ale jak już wspomnieliśmy, w trakcie obcowania z rybakiem tego typu dylematy nie występowały, co oczywiście w żaden sposób nie deprecjonowało tej relacji.

    Danusia też miała beret, ale używała go tylko na krytej pływalni, na którą chodziła od czasów, gdy rodzice powiedzieli jej, że umiejętność pływania może przydać się każdemu, nawet kobiecie. Beret trochę rzucał się w oczy, ale dzięki temu Danusia też, co zwiększało szansę na poznanie jakiegoś mężczyzny. Danusia wiedziała z literatury, że kobieta bez mężczyzny jest nic nie warta. Co prawda była to literatura amerykańska i nie była pewna, czy autor przypadkiem nie twierdził czegoś wręcz odwrotnego, ale pływając krytą żabką nie zawracała sobie głowy takimi niuansami. Generalnie Danusia starała się zazwyczaj nie zawracać sobie głowy niepotrzebnymi refleksjami i przemyśleniami, bo rodzice zawsze jej tłumaczyli, że od nadmiaru myślenia tylko boli głowa. Kiedyś nawet zapisała się na kurs medytacji, bo gdzieś wyczytała, że dzięki medytacjom mozna nauczyć się niemyślenia, ale trochę słabo jej szła ta nauka, bo ciągle myślała co tu zrobić, żeby nie myśleć o nauczycielu, który był bardzo przystojnym mężczyzną i aż ją świerzbiło, żeby zaprosić go na basen. Co prawda kiedyś złapała na nim świerzb, ale kuracja specjalną maścią szybko sprawiła, że przestała się drapać i znów była potencjalnie atrakcyjna dla płci przeciwnej i nie tylko. Dodatkowym bodźcem skłaniającym ją do pływania była swego rodzaju zazdrość, jaką odczuwała wobec gumowej, niezatapialnej kaczuszki, z którą wchodziła w intymne interakcje w trakcie domowych ablucji. W takich chwilach czasem wyobrażała sobie, że jest kaczorem Alfa i że ma wszystko pod kontrolą. Skąd mogła wiedzieć bidulka, że nawet kaczor Alfa nie może sam o wszystkim decydować, a już najmniej o sobie, bo o wiele ważniejsze są wielkie obowiązki wobec stada i rodzeństwa.

    Jeśli chodzi o stado, to Danusia chyba była pozbawiona instynktów stadnych, bo nienajlepiej czuła się w towarzystwie. Nawet towarzystwo wzajemnej adoracji nie imponowało jej w żaden sposób, chyba, że chodziło o adorację samej siebie, w czym była całkiem niezła, o ile akurat nie popadła w depresję. Kiedyś wybrała się nawet do psychiatry i przez pewien czas przyjmowała leki antydepresyjne, ale w pewnym momencie uznała, że potrzebuje jednak czegoś zupełnie innego, a w zasadzie kogoś. Wiedziała z literatury i opowiadań koleżnek z pracy, że niektórzy mężczyźni działają na kobiety jak najlepsze antydepresanty, a szczególną rolę odgrywać miały jakoby w tym procesie pewne czynniki chemiczne, przedostające się do organizmu kobiety w trakcie trwania takiej znajomości. Niestety nie było jej dane delektować się tymi związkami zbyt często, a permanentnie to w zasadzie wcale, więc musiała uwierzyć fachowcom i koleżankom na słowo, choć rodzice uprzedzali ją, że prawdziwego fachowca poznaje się najlepiej w biedzie.

    ———-

    Mówcie co chcecie, ale moim zdaniem to kawał zajebistej literatury, jakiej nie uświadczysz w księgarniach.

  7. Pantryjota pisze:

    Lukasuwka,

    A tu specjalnie dla Ciebie dowód na to, że już napisałem coś na kształt „political fiction” i to na długo przed Dudą:

    Od czasu gdy prymas dzierżył jednocześnie tekę wicepremiera (zgodnie z kosmetycznymi zmianami w konstytucji, przeforsowanymi po usunuięciu żałosnego potomka żołnierza Wehrmahtu) wszystko stało się proste jak budowa cepa, który to cep wisiał od pewnego czasu na sali sejmowej obok krzyża, a zapach kota prezydentoprezesopremiera capił wokół i sprawiał, że posiedzenia wysokiej izby nigdy nie trwały zbyt długo, co miało zbawienny wpływ na działalność legislacyjną wysokiej izby. Marszełk Sejmu, znany dawniej jako tajny agent Tomek, w przypadku niesubordynacji któregoś posłów dysponował specjalnym, dębowym krzesłem, którym w razie czego potrafił przy…..lić, że aż drzazgi leciały. Wywoływało to szeroki usmiech na twarzy prezydentoprezesopremiera oraz jego świty, ze szczególnym uzwględnieniem posła szczególnie wyposażonego przez naturę, choć niestety nie w mózg. Co prawda tego wyposażenia nikt tak naprawdę nie widział, ale na Danusi i tak nie zrobiłoby ono zapewne wrażenia, bo pamiętała przecież owego rybaka, który kiedyś pojawił się na krótko w jej dość już długim życiu.

    Żyła na tyle długo, że w zasadzie już dość dawno minęła półmetek i powoli zaczynała myśleć o wczasach w Egipcie na emeryturze. Kierunek w którym szła Polska pod światłym przywództwem nowego prezesoprezydentopremiara pozwalał męższczyznom i kobietom w pewnym wieku na snucie całkiem fajnych planów na stare lata, tym bardziej, że znów do łask wróciły OFE, z których pełnymi garściami czerpał generał Kaczyński, gdyż jak się okazało, miał spore środki zgromadzone w swoim czasie nie koncie, choć nie było to konto bankowe. Danusia czuła się trochę zagubiona w tej nowej rzeczywistośći, gdy nagle poczuła jak ktoś szarpie ją za ramię.

    – proszę pani, zamykamy, proszę iść już do domu

    mówił pochylony nad nią męższczyzna w galeryjnym uniformie, a za oknami widać był ciemność.

    Zdała sobie po chwili sprawę, że musiała usnąć na chwilę w jednej przytulnych kawiarenek, i że ta chwila trwała długo jak wieczność. Przypomniała sobie wtedy książkę „Stąd do wieczności” i szybkim krokiem udała się na jej spotkanie. Krok miała sprężysty, a czeskie rajstopy z fabryczną dziurą w kroku sprawiały, że wcale się tam nie pociła, choćby nie wiem co. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że ten brak potliwości w strategicznych miejscach zafascynuje pewnego mężczyznę, który nade wszystko cenił sobie komfort zapachowy. Dlatego kastrował wszystkie koty, ale również z tego powodu, że wtedy czuł się prawdziwym samcem Alfa wśród eunuchów. Nikt nie znał jego prawdziwej natury, choć krążyły na ten temat różne plotki. Danusia jednak nie śledziła nigdy serwisów plotkarskich, bo miała ciekawsze zajęcia, jak choćby wspomniany już wcześniej basen, czy jazdę na rowerze, ktorą bardzo lubiła, mimo kilku wypadków, które przytrafiły się jej, gdy przesadziła z prędkością.

  8. Samuela pisze:

    Gdyby zamach się był udał, to powstałaby o tyle ciekawa sytuacja, że sprawcą zabójstwa byłby działacz organizacji broniącej życie od samego początku do naturalnej śmierci. Trzeba chyba zgodzić się z tezą, że zgon wskutek zastrzelenia nie jest śmiercią naturalną, a zatem zbrodnia popełniona przez działacza organizacji działającej na rzecz życia byłaby usprawiedliwiona.

    Wiadomo bowiem, że organizacja „Pro Life” broni życia od naturalnego poczęcia, ale nie broni go od nienaturalnej śmierci, co jest generalnie słuszne, gdyż niby jak można by bronić życia przed śmiercią? Tak samo organizacja ta nie broni życia od nienaturalnego poczęcia, tylko je jako życie nienaturalne zwalcza. Życie warto zatem bronić wtedy, gdy jest ono naturalne, tzn. przyrodnicze, gdyż jest ono wartością przyrodzoną z natury rzeczy, niejako z przyrodzenia.

    Generalnie jest tak, że byty człowiecze posługujące się językiem polskim, czasem miewają kłopot nie lada z językiem polskim, który ma niekiedy coś wspólnego z niejednym językiem niepolskim, których kilka istnieje. Przykładowo w Lublinie, mieście położonym (bądź leżącym – co jest, jak się okazuje, wszystko jedno) pod Włodawą, znajdowała się Akademia Rolnicza i dobrze jej się wiodło. Od czasu przemianowania jej na Uniwersytet Przyrodniczy wiedzie jej się jeszcze lepiej. Wszelako atrybut „przyrodniczy” oznacza ni mniej ni więcej tyle, co „naturalny”, a więc uczelnia ta w istocie nazywa się „Uniwersytet Naturalny”. W każdym razie tak powinna brzmieć jej nazwa w językach niepolskich. Taka nazwa byłaby na wskroś zgodna z wachlarzem nauk tam oferowanych i uprawianych, tzn. z naukami o świnkach, krówkach, owieczkach oraz o zwierzętach futerkowych. Także flora jest tam uprawiana jako dyscyplina naukowa. Nie są jednak na Uniwersytecie Przyrodniczym uprawiane nauki przyrodnicze, do których jak świat światem zalicza się np. chemię i fizykę oraz biologię i botanikę. To jest właśnie nienaturalne i z tego właśnie względu uczelnia ta zowie się Uniwersytet Przyrodniczy.

    Są też w Polsce tacy politycy, którzy apelują gromko o to, aby Polska była normalna. To nawet całkiem nieźle by brzmiało, skoro musiałoby już brzmieć: Rzeczpospolita Polska Normalna. Nazwa normalnej Polski miałaby jednak taki sam skrót, jak obecnie, a zatem RPN (Rzeczpospolita Polska Nienormalna) i przez to bardziej byłaby zbliżona do takich normalnych krajów jak RFN.

    Wżdy ja, Samuela, wolałabym, żeby Polska była naturalna, ale nie do końca jeszcze wiem, co to może oznaczać.

  9. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Na salonach aż huczy od gratulacji dla córki byłego mieszkańca okolic Włodawy, która to córka po kilku dniach uporczywego dzwonienia dodzwoniła się do pewnego sztabu i zadała sztabowcom bardzo podchwytliwe pytanie, na które nie otrzymała odpowiedzi.
    Nagranie jest dostępne na YouTube:

    Piszą, że taka córka to skarb i krew z krwi, a jakby tego było mało, to sugerują, że jest samodzielna intelektualnie.

    Ale mnie najbardziej podobał się taki komentarz, skierowany do ojca owej bystrej panny:

    Jesteś ojcem tej Szydło ?

    Normalnie myślałem, że jajo zniosę :))

  10. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Głosu etnologicznego nie sposób podrobić. Skądinąd to jednak dziwne, że nie zna słowa wydudkać. Chyba nie nigdzie jeździła z Kolbergiem.

  11. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    Moim zdaniem głos ma seksowny- jak dla mnie oczywiście.
    Ale jeśli jest podobna do ojca, to głos może być jej największym atutem :)).
    Jedno mnie tylko intryguje, czy faktycznie myślała, że to pan Bronisław odbiera tam telefony. Założę się, że to ukartowana akcja, mająca na celu przybliżenie Golonki do nowego prezydenta. Być może będzie aplikował na niedorzecznika prasowego, albo chociaż na kapciowego

  12. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    P.S;

    Nie mogła jeździć z Kolbergiem, bo z nim jeździł Al, który nie lubi się z jej ojcem.

Dodaj komentarz