Cud w Katowicach, czyli autostrada im. Toyaha

Po triumfie pana Dudy, wybranego na półgłowę państwa, nadeszły tłuste lata dla i tak już niechudego pisarza Golonki. Nie musiał już żebrać na blogu, a obrazu szczęścia dopełniła przesyłka pocztowa, którą otrzymał tuż przed rocznicą Cudu nad Wisłą. Mituman ( by S.J.L.) ślęczał wtedy nad klawiaturą swojego starego laptopa mimo, że stać już go było na nowy, bardziej wypasiony. Jednak wypasienie źle się kojarzyło Golonce, więc póki co korzystał z tego daru od dobrych ludzi z Onetu.

Przesyłka nadeszła w zalakowanej kopercie, z pieczęcią  orła w koronie na laku i Golonka zanim ją otworzył, uśmiechnął się szerokim uśmiechem, który ćwiczył wiele lat temu, gdy kandydował do parlamentu.

– Chodźcie tu dzieci i Ty, żono ma.

Powiedział donośnym głosem, od którego zatrzęsły się mury zabytkowej kamienicy, labrador podkulił na wszelki wypadek ogon, a przechowywana na honorowym miejscu w łaziencie lewatywa spadła z półki i drgając jeszcze przez chwilę na terakocie, wydobywała z siebie wodę z mydłem, oczywiście święconą.

Kiedy rodzina zjawiła się w komplecie w pokoju, półgłowy rodziny jednym zgrabnym ruchem rozciął kopertę i wydobył z niej…zdjęcie.

– Co dostałeś, tatku ?

Spytała młodsza córka, która  była dumą ojca, bo nie tylko skończyła studia, ale nawet udało się jej po wielu latach dostać pracę. Co prawda bez umowy i pod gołym niebem, ale lepsze to, niż nic.

Pisarz lekko zmieszany, choć nie wstrząśnięty, odpowiedział zgodnie z prawdą, że dostał zdjęcie.

– Gołej baby ?

Zażartowała przystojna, mądra i docipna żona, tez filolog,  ale już po chwili przeszył ją wzrok męża, który może nie był zabójczy, ale miły też nie.

– Nie, moja droga, dostałem zdjęcie Pana Prezydenta Dudy.

Odwrócił je w tym momencie na drugą stronę i dodał:

– Z autografem. Napisał „tak trzymac” i się podpisał.

Cała rodzina wybuchnęła szczerym i spontanicznym entuzjzmem, nawet labrador machał ogonem, jakby rozumiejąc powagę i radość chwili.

– I co teraz zrobisz, Krzysiu ?

Przytomnie spytała małżonka.

– Jak to co ? Zadzwonię i podziękuję.

– To ty masz telefon do Pana Prezydenta ???

Zdumiała się żona, a córka aż przestała klaskać i biegać wokół stołu jak szalona.

– Jeszcze nie, ale to już tylko kwestia czasu.

Przecież Pan Prezydent zdaje sobie sprawę, że wygrał również dlatego, że napisałem o tym dębie Komorowskiego w naszym parku.

– To całkiem możliwe, mężu. Nikt nie potrafi tak jak ty pisać o dębach, liściach, biustonoszach i nawet o zespołach.

– To prawda kochanie, ale powiem więcej: nikt nie potrafi w ogóle pisać tak jak ja. Dlatego zostałem pisarzem i dlatego dostałem to zdjęcie z autografem.

– Ciekawe, czy jest własnoręczny, rzuciła w przestrzeń pokoju telewizyjnego córka, która w międzyczasie poszła oglądać TVN.

Pisarz udał, że nie słyszał pytania i udał się do łazienki. Tam wdepnął w lewatywę i pomyślał sobie, że teraz jego wydawca będzie musiał spuścić z tonu. Już nie będzie musiał błagać go o okazowe, bezpłatne egzemplarze własnych książek i będzie musiał zacząć się z nim liczyć. Uczciwie.

Wiedział, że nadeszło dla niego być może 7 lat tlustych i gdy spojrzał w lustro, to aż się wzdrygnął na myśl o tym. Jedyne co go pocieszało to to, że Wojciech Mann jest póki co grubszy i Rudi Schubert też. A skoro się wzdrygnął, to pomyślał sobie, że nie zaszkodzi się ubzdryngolić.

Ubrał się jak na pisarza przystało i udał się na metę, która w jego przypadku mogła okazać się startem. Żałował tylko, że Katowice nie leżą pod wulkanem, ale wcale nie żałował, że nie ma na imię ani Malcolm, ani tym bardziej Ernest. Imię Krzyś całkiem mu się podobało od czasów, gdy poznał Kubusia Puchatka.

Krzysiu, musisz strzelić w balonik. Czy masz ze sobą fuzję?
– Ma się rozumieć. Ale jeśli to zrobię, balonik będzie na nic.
– Tak, ale gdybyś tego nie zrobił, ja będę na nic – rzekł Puchatek.

Ktoś potrząsał pisarza za ramię, coraz mocniej i mocniej…

Leżał na chodniku, a nad nim stało dwóch strażników miejskich z aparatem do mierzenia zawartości procentów w wydychanym powietrzu.

– Wstawaj kolego i dmuchaj, prosili grzecznie mundurowi.

– Chyba nie wiecie z kim macie do czynienia, jestem pisarzem, ktoremu sam Pan Prezydent przysyła zdjęcia z autografem.

– Jasne, my też możemy ci wysłać, ale póki co dmuchaj, a popiszesz sobie później.

Chcąc nie chcąc pisarz dmuchnął i  z pewnością nie było to ostatnie dmuchnięcie w jego życiu, gdyż jak mawiają na śląsku, kto nie dmucha, tego nawet pies nie słucha.

Pisarz pomyślał wtedy, że być może kiedyś jakąś autostradę nazwą jego imieniem, a może nawet pseudonimem, bo przecież  „jechać po Toyahu”  brzmi doskonale, a jechać po Żołnierzach Wyklętych już nie tak dobrze.

Kiedy wieźli go na dołek, zamiast spoglądać przez okno suki, spoglądał w swoja przeszłość i dziękował Bogu, że ten pozwolił mu w młodości wyrwać się  z gminy Hanna i wyruszyć w szeroki świat, który jak się okazało, stanął przed nim otworem.

A potem wcale mu nie przeszkadzało, że w otwór gębowy wepchniętą mu rurkę, przez którą tłoczono wodę, wypłukującą z jego organizmu nadmiar procentów. Procentowo biorąc, ktoś taki jak on miał przeciez mniej niż promil szansy na otrzymanie listu od prezydenta, nawet jeśli został nim ktoś taki jak pan Duda.

Solennie postanowił, że od tej chwili będzie się częściej mył, bo przecież pisarz nie zna ani dnia, ani godziny.

Ja, Pantryjota, też nie znam, a ponieważ zrobiło się już gorąco, na tym zakończę i udam się na zasłużony odpoczynek.

Jeszcze tylko krótki wierszyk autorstwa S.J. Leca, w którym podmieniłem Stalina na kogoś innego:

I moja lira z nowej stali
i dumnie przemieniona muza,
obywateli jasny wzrok
i głos, i oddech, myśl i krok
i wolność, która nas odurza
– to Duda !

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Różności niesklasyfikowane (8)
  1. von Kattowitz pisze:

    Boskie.
    Ale tak nawiasem mówiąc przechodziłem dziś koło nory Golonkowej i uniosłem głowę na wysokość trzeciego piętra gdzie on wraz ze swoją kobietą egzystuje i , o zgrozo , okna wychodzące na kościół garnizonowy NIE BYŁY przystrojone ani flagą narodową ani Maryjną. To ani chybi musi być efekt opicia się okowitą, bo chyba tylko to mogło wielkiego kato-patryjotę powstrzymać od okolicznościowej dekoracji.

  2. ViC-Thor pisze:

    :)))))))

    Kiedyś zatrzymali mnie policmeni, gdy w b Narodzenie jechałem swym mercem na halogenach, pierwsze zdanie jakie usłyszałem od tego który do mnie podszedł, po obopólnym przyglądaniu się w koło auta:”Proszę przygotować się do dmuchania”

    Pierwszy raz w życiu usłyszałem taki tekst i nie wiedziałem, czy mam uklęknać, czy odwrócić tyłem i pochylić, AŻ TAK byłem zdezorientowany.
    Śniegu nie było.

  3. ViC-Thor pisze:

    Strona ISTNIEJE 501 DNI

  4. Pantryjota pisze:

    von Kattowitz,

    Zaraz tam boskie, po prostu czasem odbija mi się golonką :))
    A z tym przyozdabianiem okien to może po prostu już nie ma potrzeby, skoro wygrali.

  5. Pantryjota pisze:

    ViC-Thor,

    Nie musisz się od razu chwalić posiadaniem Merca na halogenach :))
    I tak masz szczęście, że nie jesteś jakąś krawcową dajmy na to :))

  6. ViC-Thor pisze:

    Pantryjota,

    Chodziło o to że w nocy, w mieście JECHAŁEM NA WŁĄCZONYCH halogenach.
    Nno.
    To dodam dla uspokojenia, był ten pojazd zupelnym gruchotem, tapicerka była przezarta przez myszy i mole do tego stopnia, ze sprężyny połamały się o moje pośladki i zlamane końcówki darly mi spodnie, silnik palil 10 litrów oleju na sto kilometrów, dość często odkręcały mi się koła, przedtem wprowadzając samochód w nieprzyjemne wibracje, zawieszenie praktycznie nie istniało generalnie to nawet sam silnik leżał na ramie, a nie było pod nim poduszek, podczas włączania były tak silne wibracje że miałem wrażenie jakbym spadał po podkładach kolejowych, albo po bardzo nierównym bruku jadąc na samych felgach, aby sprawdzić co miałem w bagażniku, wcale nie musiałem go otwierać.
    Kierownica miała tak wielkie luzy wzdłużne i poprzeczne – aż pomagałem sobie nogami w utrzymaniu kursu/kierunku

  7. ViC-Thor pisze:

    Pantryjota,

    Ale upał dziś w Gdyni.

  8. Eva70 pisze:

    Czy taka Golonka, Pantryjoto, zasługuje na uwiecznienie przez takiego utalentowanego literata jak Ty? Przecież Ty marnujesz swój niewątpliwy talent, po prostu rozmieniasz go na drobne, pisząc o jakichś Toyaho-Golonkach uszczęśliwianych przesyłką od „prezydenta na cztery litery”, jak go ktoś trafnie określił (chyba w Studiu Opinii). Ty lepiej kontynuuj swoją powieść, ku pożytkowi czytelników. Ja się wczoraj wystarczająco, acz bez przyjemności, napatrzyłam na zadowoloną z siebie twarzyczkę tego naszego wodza naczelnego (on chyba jeszcze nie do końca wierzy, że to nie sen,), a Ty mi jeszcze dodajesz do niego Golonkę!

  9. McQuriosum pisze:

    ViC-Thor,

    przenieś się do mnie, na Dolny Sląsk, słońca dzisiaj prawie nie było widać, czyli da się żyć, choć jeszcze z rana straszyli 36*C.

    ps

    zawsze uważałem, że jakość merców jest mocno przereklamowana. Dobrze, że chociaż żyjesz.. 😉

  10. ViC-Thor pisze:

    McQuriosum,

    Powiat jeleniogóski mnie kręci.

  11. ViC-Thor pisze:

    McQuriosum,

    Nie dodałem że to auto miało z 40 lat, albo i więcej i znalazłem go koło złomowiska.

    😉

  12. McQuriosum pisze:

    ViC-Thor,

    fakt, jeleniogórskie jest ciekawe, ale cały Dolny Sląsk jest ciekawy; wiem, bo mieszkałem w wieeelu miejscach.

    Co do merca, to Niemiec pewno płakał, jak go zostawiał… i jeszcze jedno: dobre, 40-to letnie, to są kobitki, a nie auta! 😉

  13. ViC-Thor pisze:

    Pewnie że płakał, szlochał wręcz zawodzil i lekko popiskiwał jęcząc przy małym skowycie.

    Ryczące czterdziestki? Całkiem możliwe.

  14. ViC-Thor pisze:

    Eeee, cały? Tzn gdzie najbardziej?

  15. Pantryjota pisze:

    Eva70,

    Golonka nie zasługuje, ale co ja poradzę na to, że pastwienie się nad tym indywiduum sprawia mi wręcz nieziemską przyjemność, na pograniczu szczytowania ? :))
    Potem sobie czytam co napisałem i od razu poprawia mi się humor i sam się śmieję na głos. Istotą pisania jest nie tylko to o czym czy o kim się pisze, ale również jak.
    A nieskromnie powiem, że dobrze piszę o Golonce :))
    Rzadko, ale jak już napiszę, to nie ma wstydu.
    A co do powieści, to dłuższe formy jakoś mnie męczą, więc nie ma lekko.

  16. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Ty na pewno wiesz, co jedna pani chciała napisać, pisząc tak:

    Ich bin „fast ” sprachlos geworden :-)))

    Co mam odpowiedzieć, żeby nie wyjść na głupka ?

  17. McQuriosum pisze:

    ViC-Thor,

    chyba nie ma czegoś „najbardziej”, każde miejsce ma swój specyficzny urok i zapewne też coś, co odpycha… trzeba szukać. Ostatnio często jeżdżę właśnie w okolice Jeleniej i Swieradowa, Kotlina Kłodzka też ma swoje uroki, po prostu wszędzie można znaleźć coś dla siebie, a i zabytki płn. Czech są też o rzut beretem. Osobiście wolę te tereny latem niż zimą, ale to już chyba moje „umiejętności” narciarskie na to wpływają.

  18. McQuriosum pisze:

    Pantryjota,

    milcz wyniośle, uśmiechając się przy tym z lekka drwiąco…

    zaś co do Golonki, to niedawno, przy okazji poszukiwań czegośkolwiek zupełnie mi niepotrzebnego, trafiłem przypadkiem na Golonkowy tekst ( z marca 2013 ) opisujący nasze skomplikowane (tak to wygląda?) relacje temi słowy:

    *************
    Jak wiemy, tu w Salonie udziela się bloger o nicku Pantryjota. On wprawdzie dziś już przeżywa swój prawdopodobnie ostateczny zmierzch, niemniej, ponieważ wciąż jakoś tam się rzuca w oczy, można niekiedy też zauważyć, że coś tam napisał. Otóż on kilka dni temu wkleił swój kolejny tekst, poświęcony chyba Kaczyńskiemu, a może Kościołowi – nie wiem – i prawdopodobnie bardzo niezadowolony z tego, że wśród komentatorów są wciąż ci sami, co zawsze wariaci, a więc blogerzy McQuriosum i Sowiniec, postanowił sam siebie skomentować i wpuścił tam dość długi tekst, o którym nie wiem, czy był jego autorstwa, czy on go znalazł gdzieś w czeluściach Sieci, i który w ogóle nijak się miał do głównej notki, a mianowicie, w założeniu jego twórcy, bardzo zabawny opis zmarłego w Smoleńsku Przemysława Gosiewskiego, jak stoi przed pisuarem w jakiejś toalecie i próbuje zrobić siusiu.

    https://toyah1.blogspot.com/2013/03/o-bogu-diable-i-o-nas-co-upadamy.html

    *************************
    więcej o nim nie chce mi się pisać, bo po co…

  19. Pantryjota pisze:

    McQuriosum,

    Jak mam spisane wiele wynurzeń onego i do niektórych czasem wracam z niekłamaną przyjemnośćią :))
    Oczywiście z ogromną satysfakcją wracam też do moich tekstów, bo niemal każdy poświęcony Golonce, to mała perełka przed wieprza :))

    O psie, który żyje na kupie

    Kochani,

    Jak napisałem w ostatniej notce, już miałem sobie na jakiś czas dać spokój z pisaniem, chyba, że stanie się coś ważnego.

    I stało się.

    No może nie światło, bo to miało miejsce już jakiś czas temu, ale i tak efekt jest porażający.

    Otóż możecie Państwo wierzyć lub nie, ale jednemu blogerowi tak się polepszyło, że przestał żebrać !!

    Ten obrzydliwy proceder uprawiał jawnie na swoim blogu, do którego miał nawet „przypięty” na stałe numer konta. Apelami o wpłaty mógłbym zapełnić ze dwie mięsiste notki, ale zacytuję tylko taki króciutki, będący delikatnym napomnieniem dla maruderów:

    „Przepraszam, ale mam nieskromne pytanie. Czyżbyście gdzieś zgubili numer tego konta? Jeśli tak, to jest tuż obok. Dziękuję”

    Teraz numer zniknął, co być może zamyka jedyny w swoim rodzaju „precedens” w blogosferze, choć oczywiście całkowitej pewności mieć nie można, bo jak wiadomo, łaska wydawcy 14-to letnim autem jeżdzi, choć angielskim.

    Ale ja dziś nie o tym, to tylko zagajanie, bo przecież notka bez zagajenia, to jak golonka bez setki, albo książka bez mydła.

    Otóż ów bloger, żyjący skromnie w 5 osób na ledwie 140m2 w czynszowej kamienicy, ma również psa, z którym jak pisze, żyje na kupie. Co prawda brzmi to trochę dwuznacznie, no ale przyjmijmy, że nie chodzi o to, co niektórym mogłoby się wydawać. Życie blogera z żoną, dziećmi i psem, których jeszcze niedawno utrzymywali dobrze ludzie, przekazując co łaska na konto pisarza, znamy wszyscy z bezpośrednich, czasem dramatycznych opowieści bohatera, któremu a to wyłączano ogrzewanie, a to zakręcano gaz, a to wreszcze wezwano do prokuratury do W-wy, jakby nie biorąc pod uwagę, że on nie ma na bilet, a przecież nie może wsiąść do pociągu byle jakiego, o nic nie dbając. Musi dbać choćby o reputację, a nie da się ukryć, że labrador dodaje szyku i teoretycznie można by go nawet zabierać ze sobą do Sejmu, gdyby jakimś cudem się do niego załapać, bo przecież precedens już był.

    Oczywiście miłość do zwięrząt to piękna cecha, choć niekoniecznie wyłącznie do swoich, prawda ?

    Niestety, w przypadku tego akurat osobnika, traktuje on braci mniejszych mocno wybiórczo, o czym zaraz się przekonamy, gdy zacytuję co też wypisywał na temat zwierząt innego blogera. Ów bloger zamieścił kiedyś notkę, w której pożegnał się ze swoją kotką, która akurat wówczas odeszła po 14 latach do kociego nieba. Bloger ów, w przeciwieństwie do tego drugiego, zwierząt ma znacznie więcej, a konkretnie 4 koty i 2 psy, choć powierzchni mieszkaniowej trochę mniej. No ale mniejsza, zobaczymy, co też właściel labradora napisał niemal dokładnie 2 lata temu o właścielu zmarłej kotki. Nick blogera o którym mowa wykropkowałem, żeby mu nie robić reklamy:

    „Pewnie większość z czytelników tego bloga nie wie, o czym mowa, ale piszący w Salonie24 bloger xxxxxx jest dla mnie ważny z kilku powodów. Przede wszystkim z tego, że on należy do tego rodzaju publicznych osób, których całe postępowanie wskazywałoby na to, że mamy do czynienia albo z jakimś wariatem, albo kimś tak głupim, że na owo wariactwo jednoznacznie wskazującym, a tymczasem okazuje się, że nie; że to nie wariat tylko zwykły, płacący podatki i biorący udział w wyborach obywatel. A to na mnie zawsze robiło wrażenie. (….) I oto wczoraj wszedłem na Salon24 i na głównej stronie znalazłem tekst xxxxxxx informujący o śmierci jakiejś Pusi, czy Brusi. Jakiś czas temu, chcąc się zorientować, kto to taki ten xxxxxxxx, przeprowadziłem na jego blogu pewną kwerendę, i znalazłem tam wpis ze zdjęciem jakiegoś psa wilczura wyżerającego własne wymiociny oraz informację autora, że to jest jego pies, który się właśnie wyrzygał. Ponieważ pomyślałem sobie, że to pewnie zdechł ten pies, zajrzałem do tej notki, no i okazało się, że to nie pies, lecz jeden z jego kotów, których wraz z psami xxxxxxxx ma dziesięć, czy dwadzieścia”

    Kiedy więc teraz czytam o labradorze, członku rodziny, której stopa wzrosła na tyle, że być może niedługo nie będą musieli już żyć na kupie, a labrador dostanie swój własny pokój, może nawet z balkonem, gdzie będzie mógł robic kupę, albo chociaż sobie rzygnąć od czasu do czasu, to przyznam się Państwu, że powoli zaczynam rozmieć rolę, jaką pełni tutejszy salon w kulturze.

    Zresztą o tym też jest w ostatniej notce właściela labradora, zaprzyjaźnionego szczególnie z jego żoną, którą to przyjaźn pisarz-bloger obserwuje każdego dnia, z wyjątkiem tych, gdy musi być na targach książki, albo w prokuraturze. Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego nie zabiera wtedy ze sobą psa. Przecież labrador doskonale sprawdza się w roli psa przewodnika.

    Ważne tylko, żeby nie zapaść go golonką, a to jest całkiem prawdopodobne w sytuacji, gdy rodzinie rośnie stopa.

    A na koniec tylko napiszę, że notka ta powstała oczywiście z miłości do zwierząt i z nienawiści do golonki, której nie znoszę, od kiedy pamiętam. Do tego stopnia, że wydaje mi się, że tematu golonki nie powinno poruszać się w kulturalnym towarzystwie. No chyba, że w związku z głodującym labradorem, do którego uśmiechnęło się szczęście.

    K.G.

  20. ViC-Thor pisze:

    Jakież to wszystko piękne.

  21. Pantryjota pisze:

    Całkowicie się z Tobą zgadzam.
    A Cieplice, w których za komuny byłem w sanatorium Edward wspominam bardzo ciepło, choć wtedy, żeby połączyć się tel. z z W-wą trzeba było zamawiać rozmowę międzymiastową i czekać kilka godzin. A w sanatarium były 2 automaty wrzutowe, w tym jeden nieczynny.

Dodaj komentarz