Kiedy idę z pieskami nad wodę, tak jak np. dziś, to oprócz ręcznika biorę ze sobą taki kawałek materiału wyciętego z większej całości, który podkładam pod ręcznik, albo wręcz kładę się na nim, a ręcznik chowam, żeby go psy nie zapaskudziły.
Na tej fotce właśnie na nim leżę:
Materiał jest wyjątkowy – nieprzemakalny (wodoodporny), cienki, bardzo mocny, szybko schnie nie słońcu, nie parzy, nie ima się go żadne robactwo i jak już napisałem, jest kawałkiem czegoś, co kiedyś było ogromne i sklejone z kilku kawałków. Fragment do leżenia wygląda tak:
Ten żółty pasek, to miesce klejenia, bo całość była właśnie klejona, a nie zszywana. Na materiale w kilku miejscach są angielskie napisy, np, taki, choć akurat tutaj nie widać, że to po angielsku:
Zagadka jest taka: Czym było to coś w całości i kiedy (jak dawno)
A dla miłośników zwierząt po raz kolejny moje sunie:
Oraz żaba i owad, jeśli ktoś go zauważy:
Dziękuję za uwagę i czekam na próby rozwiązania zagadki.
Pantryś.
Wygląda na spadochronową tkaninę 🙂
Albo fragment balonu imperialistów do rozrzucania stonki.
vannelle,
Doskonale. Gratuluję.
To możę jeszcze ile ma lat ?
Jeśli to spadochron, to tyle co ja z haczykiem. Jeśli balon, to też tyle co ja minus pięć/dziesięć.
Po zapachu poznaję, że to nylon – a nylon robiono z damskich pończoch 🙂
W tych czasach jeszcze nie było nylonu. To kawałek spadochronu ze zrzutów w czasie Powstania W.
Był w rodzinie jako pamiątka.
Podobnie jak wojskowy płaszcz dziadka z guzkikami z orłem w koronie, jeszcze starszy, ale mole go zjadły :((
Za to mam buty skórzane nienoszone, przysłane w paczce z Anglii w czasie wojny.
Jeśli producent istnieje, to być może warte są trochę kasy.
vannelle,
Pachnie gumą, bo to prawdopodobnie gumowane płótno. Łatwo obliczyć, że ma 70 lat i prawdopodobnie jest wieczne :))
Mnie węch nie myli, to nylon wynaleziony w 1935 roku w koncernie Du Pont.
Przedmioty o których piszesz to muzealia, ale nie wiem czy nadają się do muzeum prezydęta tysiąclecia.
Ooo, sorry. Jeśli pachnie gumą to raczej nie nylon.
vannelle,
Pończochy nylonowe to chyba lata 50-te, ale mogę się mylić, bo nie nosiłem.
vannelle,
Też mi się wydaje, że nylon nie pachnie gumą, ani guma nylonem :))
Choć tak prawdę mówiąc, nie wiem jak pachnie nylon :((
vannelle,
Węch Cię nie myli: https://pl.wikipedia.org/wiki/Nylon
O, wywąchałēm muchē, tak z prawego boku.
Pantryjota,
https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/papiez-zezwala-na-rozgrzeszanie-aborcji-wszystkim-kaplanom,573362.html
i kolejna zagwozdka dla klechów spod znaku rodactwa.
A i posłanka Pawłowicz znowu przyłożyła sobie żelazko do tego czegoś na swojej szyi.
Z tym węchem i pończochami spróbowałem powielić naszego najbardziej znanego noblistę, który stwierdził, że pelikany to nie gęsi, i że z nich robi się wieczne pióra 🙂
Pantryjota,
Pończochy nylonowe Amerykanie zaczęli wprawdzie wytwarzać już w r. 1940, ale do nas dotarły rzeczywiście chyba dopiero w latach 50. ub. wieku. Wszystkie rodzaje pończoch utrwaliły mi się w pamięci na zawsze, ponieważ jako dziecię nieletnie, które samo chodziło jeszcze w rajtuzach albo pończochach fildekosowych (ohyda, brrr) obserwowałam pończochowe cierpienia moich dwóch w owym czasie sporo starszych (niestety z upływem lat ta różnica wieku jest jakoś mniej widoczna) sióstr. Przy ich cierpieniach cierpienia młodego Wertera to betka.
Pończochy jedwabne, nylony, kryształki… i w każdych co chwila puszczały oczka, a na nowe nie było pieniędzy, jeśli nawet się znalazły, to nie można było ich dostać, jak się wtedy mówiło. Niemal każde ich wyjście z domu było opłakane strumieniami łez. Sytuacja odrobinę się poprawiła, kiedy radziecki chemik Iwan Ludwigowicz Knunianc wynalazł włókno kapronowe, z którego zaczęto produkować pończochy, zwane u nas kapronami. Były dość szpetne i też niełatwe do kupienia, ale jednak bywały i – o ile pamiętam – były dość mocne.
Sama miałam z pończochami już nieco mniejsze kłopoty, ale dopiero rajstopy, obok samoprzylepnych podpasek, uważam za największy wynalazek epoki, w której przyszło mi żyć. Te pierwsze rozpowszechniły się dopiero wraz z pojawieniem się mody mini, czyli w połowie lat 60. ub. wieku, te drugie – znacznie później, w każdym razie w PRLu.
Gwoli ścisłości dodam, że grubośc tego matariału to 0,25mm, a masa tego kawałka, który jest na zdjęciu, to 270g, natomiast powierzchnia to nieco ponad 1m2.
Można więc przyjąć, że około kilograma ważyło 4m2 czaszy spadochronu.
Mucha!
Eva70,
Wiem coś o tym, bo moja ciocia prowadziła w swoim czasie punkt repasacji pończoch w dzisiejszym Smyku. A jeszcze dawniej ten dom towarowy organizował od podstaw i otwierał mój dziadek, podobnie zresztą jak PDT na Woli i wiele innych na terenie kraju.
Wówczas otwarcie takiego przybytku to było duże święto i wszystkie gazety o tym pisały. Miałem gdzieś stare Zycie W-wy, gdzie właśnie bodaj z okazji otwarcia PDT pokazano dziadka dyrektora w otoczeniu współpracowników. Gdyby nie to, że nigdy nie zapisał się do partii, pewnie byłby ministrem handlu, albo co najmniej vice, bo miał dobre, „przedwojenne” kwalifikacje i dużą praktykę w tym zakresie, łącznie z praktyka oficerską w zakresie aprowizacji naszej armii na zachodzie.
W czasie okupacji słał paczki dla rodziny z Angli i bodaj na 56 wysłanych nie dotarło tylko kilka. A przypominam, że musiały przepłynąć przez Kanał i dotrzeć do Polski w czasie wojennej zawieruchy, przez kilka okupowanych krajów.
To się chyba nazwa etos pocztowca, czy jakoś tak.
ViC-Thor,
To chyba nie mucha, tylko inny owadzik.
Filipina,
nieładnie ze strony gospodarza że nie odniósł się do tego czy to mucha, CZY NIE.
ViC-Thor,
Pojęcia nie mam, czy to mucha, bo zobaczyłem to coś dopiero po „wywołaniu” zdjęcia.
muuuu-chaaaa
(sorki ale takie mam poczucie humoru)
((właśnie strzelam sobie Kukizem po oczach i uszach(z TVNu. pssst))
ViC-Thor,
Po wojnie mieszkałam na warszawskiej Pradze, są tam dwa parki, w których wówczas często były organizowane imprezy dla dzieci. Na każdej z takich imprez występował nieduży, niemłody i przysadzisty aktor o bardzo niskim głosie, który zawsze mówił ten sam wiersz Jana Brzechwy pod tytułem „Mucha” i właśnie w ten sposób, swoim tubalnym głosem, przeciągając głoski, zaczynał każdy swój występ: muuuu-chaaaa. Przypomina mi się jego głos za każdym razem, gdy tylko sama wymawiam słowo „mucha”.
Kiedy zainteresowałam się bliżej teatrem, dowiedziałam się, że ów Henryk Ładosz był nauczycielem Jana Kobuszewskiego. W owych czasach żyło jeszcze wielu przedwojennych aktorów, którzy specjalizowali się w deklamacji – robili to wspaniale. Na jakiejś imprezie w liceum (żeńskim zresztą) pani Melania Chrzanowska w niezwykły sposób deklamowała „Fortepian Szopena”, co też zapamiętałam na zawsze.
Henryk Ładosz miał syna Jarosława, który był do tego stopnia lewicowym filozofem, że w III RP założył Stowarzyszenie Marksistów Polskich. 🙂
Eva70,
:))
Rozumiem.
ViC-Thor,
Już się zrehabilitował:))
ViC-Thor,
https://indianexpress.com/article/cities/mumbai/bombay-archdiocese-to-implement-gender-policy/