Zło w ujęciu pani Zyty

Zajrzałem sobie ci ja na pewien Salon, a tam elegia na cześć zmarłej Zyty Gilowskiej. Niejaki Golonka, wciąż jeszcze  żyjący na gównianej diecie, pochwalił się był tuż po fakcie odejścia owej pani, że  kupowała jego książki że i z nim korespondowała. Poprzednio takie informacje podał po śmierci pani Walentynowicz, więc aż strach pomyśleć co wyjdzie na jaw, gdy w koncu opuści ten padok pan prezes, naczelny koniuszy IV RP.

Ów nieszczęsny i nieutulony w żalu po stracie czytelniczki Golonka zamieścił list, jaki otrzymał od pani Gilowskiej, choć ta prosiła go, żeby traktował tę korespondencję jako rozmowy  osobiste. Oto wstęp autorstwa onego:

Kiedy jeszcze żyła, prosiła mnie, bym traktował nasze rozmowy ściśle osobiście, dziś jednak nie mogę się powstrzymać, by przytoczyć jeden mały fragment z jednego z wiadomości, jaką od niej otrzymałem w odpowiedzi na pytanie, czy to, z czym mamy dziś do czynienia to bardziej zło, czy głupota, a który – w co głęboko wierzę – pozwoli wszystkim pojąć choćby w przybliżeniu, o jakiej skali stracie dziś mówimy. Bardzo proszę się skupić:

Oczywiście ZŁO. Jest metafizyczne przecież. Zatem trwałe, energiczne i
zdeterminowane. Głupota jest materialna, biologiczna, (może to jakaś
plątanina przetok po wyrwie spowodowanej grzechem pierworodnym?).
Głupota jest niby rozległa i rozlana, ale miękka i podatna na
perswazję, a także na wytrwałe ostrzeżenia. Zło chętnie karmi głupotę
– to jest fantastyczne narzędzie dla zła. Dlatego Kościół ustanowiony
przez Chrystusa musi wypełniać misję nauczycielską, to jest zasadniczy
cel Kościoła Powszechnego – zaraz po głoszeniu Dobrej Nowiny i
udzielaniu Sakramentów.  A tego właśnie ostatnio dramatycznie
zabrakło. Straszny czas zaczął się praktycznie natychmiast po śmierci
Jana Pawła II. Jakby puściły jakieś potężne hamulce. Trzeba się modlić
i porządnie żyć. Nic więcej pojedynczy człowiek nie może zrobić, chyba
że jest lewakiem albo innym postępowcem.

No i proszę bardzo – wyszło szydło z worka, bo nie dość, że była pani v-premier utrzymywała znajomość z kimś tak żałosnym jak ów niedoszły poseł i pisarz 4 obiegu, to jeszcze wdawała się z nim w 'filozoficzne” dyskusje o naturze zła, co ma z grubsza taki sens, jak dyskusja z koniem o antybiotykach w paszy.

Ciekaw jestem, czy ktoś opublikuje  po śmierci Golonki korespondencję, jaką ów z tym kimś prowadził, bo sądzę, że to mógłby być bestseller w swojej klasie.

Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że drugiego takiego Golonki nie uświadczysz za Boga.

Dawniej też Pantryjota, a więcej o mnie w stopce.

Kategoria: Różności niesklasyfikowane (8)
  1. Samuela pisze:

    Niezwykle interesujący list od pani Zyty. Urzekły mnie zwłaszcza jej słowa o podłym lewaku i postępowcu. Tak się jakoś złożyło, że nie tylko Golonka miał zaszczyt znać panią Zytę. Mnie, Samuelę, też to spotkało. Pani Zyta wykładała długo, bardzo długo ekonomię polityczną na UMCS i na pewno robiła to w duchu lewackiego postępu. Potem, już po politycznym przełomie, który, jak się okazuje, żadnym przełomem nie był, ktoś ją nazwał Beatą i tak już zostało. Może dlatego, że była na Albatrosie?

  2. Pantryjota pisze:

    Samuela,

    I pomyśleć, że to elieta elit PiS.
    Dupa zimna, że się tak wyrażę niekoniecznie apropos.

  3. ViC-Thor pisze:

    1 -siedmiokilowa baśń,.
    2-Golonka nas tu podgląda?

  4. Samuela pisze:

    Pantryjota,

    Jaka jest elyta, każdy widzi. Oto właśnie minister rolnictwa, Jurgiel, opowiedział w trakcie tzw. briefingu, że w trakcie swych czteroletnich studiów uczył się o hodowli konia oraz doił krowę. Może coś mu się pomyliło, gdyż – jak to wynika z jego życiorysu – studiować raczył na Wydziale Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej. Może doił krową na mapie libellę rurkową i myślał, że to koń?

    Jaki jest bowiem koń, każdy widzi!

  5. Jacek pisze:

    Eeeee, raczej chodził głodny po polach z łatą, zobaczył krowę to i podpisdził gospodarzowi litr mleka. I tyle jego dojenia.
    A doić pewnie uczył się we wiosce za młodu na ojcowej krowie żywicielce, jedynej zresztą. Znam ten ból :-))
    A teraz job jewo mać co i raz w ministry chodzi!!!

  6. Samuela pisze:

    O elycie mogę dużo i długo. Pomnę, że ARP zatrudniła mnie bodajże w 1997 r. albo jakoś tak, do tłumaczenia symultanicznego na wystawę przemysłową w Münster. Pracy było w bród. Licho nadało nagle ministra kultury, obywatela Podkańskiego, który przyjechał bez tłumacza na krzywy ryj. Ja wnętrzności wypruwałam w ciasnej i dusznej kabinie, zaś kolega J. musiał obsłużyć pana członka rządu. Obwieziono go, pokazano mu i na koniec w ratuszu poproszono go o złożenie podpisu w księdze pamiątkowej. Całe 18 minut mu zajęło na sformułowanie zdania „Z pozdrowieniami z Polski – minister kultury Zdzisław Podkański”.

    Na uroczystej kolacji wydanej przez samego prezydenta Landu Północna Nadrenia-Westfalia najadłam się wstydu za całą Polskę, bo pan minister kultury Rzeczypospolitej Polskiej Zdzisław Podkański opowiadał sprośne kawały o dupie. Pan prezydent Landu ucieszył się na wieść, że minister kultury Rzeczypospolitej Polskiej jest z wykształcenia historykiem i wiele mówił o mających wkrótce nastąpić obchodach rocznicy zawarcia pokoju westfalskiego z udziałem zacnych głów państw. Pan minister kultury Zdzisław Podkański był wcześniej głównie głową odpowiedzialną za organizację dożynek i festiwalu kapel wiejskich w Kazimierzu Dolnym chyba nad Wisłą, więc na kulturze się znał, jak mało kto. O pokoju westfalskim nic jednak nie miał do powiedzenia, zaś o Marynie całkiem, całkiem nieźle mu szło.

    Siedząca obok mnie niemiecka tłumaczka na ucho zadała mi pytanie: Czym trzeba być, aby w Polsce zostać ministrem kultury? Naprawdę użyła słowa „czym” („was”), a nie „kim”.

  7. McQuriosum pisze:

    Samuela,

    trochę poza meritum, ale właśnie zastanawia mnie „czym” właśnie trzeba być, aby zasłużyć na eksponowane stanowisko?
    Słuchałem przed chwilą w radio odgłosów paszczowych sędziego TK Pszczółkowskiego, nazwanych przezeń „zdaniem odrębnym”, zastanawiając się właśnie „czym” trzeba być ( oczywiście oprócz bycia pisowcem ) aby zostać pisowskim mianowańcem na tak zaszczytne – i wymagające wielkich kompetencji zawodowych – stanowisko. Wydawałoby się, że ślepa wierność ideom Fuehrera jako jedyny wyznacznik kompetencji zawodowych i moralnych to trochę mało, w tym wypadku okazuje się, że jednak chyba wystarczy, zwłaszcza gdy ma się prawdziwie partyjną moralność, niczym niegdyś najżarliwsi bolszewicy czy naziści.
    Wróciło nowe czy co?

Dodaj komentarz