Rozważania katechety szkolnego

Raz wsłuchałem się niestety
w dylematy katechety
Oto strumień świadomości
który w jego głowie gości

„Od wielu lat gadam na tzw. katechezach różne głupoty. Sam nie wiem, czy w nie wierzę czy nie. Chyba wierzę. Dzieci z in vitro są gorsze, ich rodzice są podli, bo próbują zastąpić Boga. To trzeba piętnować, jasna sprawa.

Z tego samego powodu muszę dzieciom mówić o złu wynikającym z antykoncepcji. O złych Żydach, Arabach, Ukraińcach.

Kwestii LGBT chyba nie muszę wyjaśniać. Skoro w biblii jest jak wół, że homoseksualizm musi być potępiony, to jak ja mam tego nie robić? Że ten fragment biblii napisał niewiadomo kto kilka tysięcy lat temu? A  co to za różnica?

Jak ktoś ma depresję, to chyba wiadomo, dlaczego. Nie modlił się wystarczająco. Sam sobie winien.  A jak ktoś uważa, że jest chłopakiem, choć widać, że nie jest, to ma się leczyć a nie oczekiwać jakiegoś wsparcia. No jeszcze czego.

Od kilku lat jakoś dziwnie ubywa mi uczestników zajęć. Do pewnego momentu nawet się cieszyłem. Mniej uczniów to mniej roboty, mniej muszę się z nimi przekrzykiwać. Mniej durnych pytań, czy homoś nie jest bliźnim, którego trzeba miłować. Więc tak, cieszyłem się. Roboty mniej, a kasa taka sama, niech mi polonistki czy matematycy zazdroszczą, frajerzy.

Ale nagle okazało się, że liczebność niektórych grup zaczyna zbliżać się do 7 osób na 30 osób w klasie. Jakby spadła poniżej, zgodnie z przepisami dyrektor może taką grupę zlikwidować, a jej uczestników przypisać do innej grupy. Czyli mniej godzin katechez dla mnie, mniej pieniędzy. Jak dobrze, że jakiś mądry poseł czy minister wymyślił, że grupę  MOŻNA  a nie trzeba likwidować. Dyrektorzy szkół się boją, więc raczej problemu nie będzie. No chyba że grupa będzie miała 0 uczniów. Wtedy to nie  wiem.

Problem to jest jednak inny. W mojej szkole na religię chodzi mniej niż jedna trzecia uczniów, cholernych bezbożników. Są miasta, gdzie jest to 20 procent. Na pomysł redukcji etatów dla katechetów właśnie wpadli w jednym z dużych miast wojewódzkich.

Na szczęście nasz minister od szkół nie jest naiwny. Wymyślił, że dla tych, którzy nie chcą chodzić na religię, etyka będzie obowiązkowa. Uprawnienia do nauczania nie są trudne do zdobycia, chyba się zapiszę na jakieś studium, na pewno u Rydzyka będzie można je zdobyć albo na KUL. I wtedy nic mi nie mogą zrobić.

Jedno mnie tylko niepokoi. Zaglądam czasem  na grupy uczniowskie, wiem, co te smarki piszą o katechetach. Że ciemniactwo – to jedno z łagodniejszych stwierdzeń.  O sobie co prawda nic nie znalazłem, ale jednak pamiętam, jak zachowywali się ci, którzy wypisali się z moich zajęć, zanim to zrobili. Więc nie trzeba być geniuszem, żeby przewidzieć, jak będą się zachowywać, gdy przymuszeni pojawią się u mnie ponownie.

Oni mnie psychicznie wykończą, zniszczą. Przecież wiadomo, że ja na tych lekcjach etyki, jak już będę je prowadzić, będę mówić to samo co na religii. Albo jeszcze więcej, bo na etyce łatwiej będzie agitować za PiS.

No się zacznie. Szyderstwa, przewracanie oczami. Kpiny, bezczelne wyrażanie odmiennego zdania i zadawanie zbuntowanych pytań. Pyskowanie, prowokowanie mnie, podpuszczanie i radocha jak dam się podpuścić. Łapanie mnie za słówka, szukanie błędów w moich wywodach. Będą pytać o księży pedofilów, o księży w mercedesach. O molestowanie, o krycie molestowania.

Skończę na oddziale zamkniętym.”

Kategoria: Różności niesklasyfikowane (8)
  1. Quartz pisze:

    Im więcej katechezy tym bardziej KK się stoczy.

Dodaj komentarz