W Polskę pojechałem

Pragnę podzielić się spisanymi naprawdę na gorąco – godzinę po powrocie – wrażeniami z tygodniowego solowego wyjazdu rowerowego. Wróciłem w nastroju raczej podłym, mało wypoczęty, za to przepełniony chroniczną irytacją. Postaram się wykazać, że to nie moje niezaspokojone zachcianki się do tego przyczyniły (zatem nie popadnę w zrzędzenie), ale że rzeczywiście coś jest nie tak. I sprawa nie dotyczy miejscowości, gdzie rządzą nowi „turyści” zasileni 500 zł miesięcznie.

Trzeci już raz wybrałem się szlakiem rowerowym „Green Velo”, a konkretnie jego fragmentem wiodącym od Chełma do Białegostoku. Dla niezorientowanych – jest to malowniczo wytyczony szlak prowadzący głównie wzdłuż wschodniej granicy Polski. Spotkało mnie na tej trasie wiele dobrego, zwłaszcza jeśli chodzi o cudowne widoki. Jednak…

Pierwsza gorzka konkluzja – projekt Green Velo po zaledwie kilku latach wali się organizacyjnie. Wynika to prawdopodobnie z tego, że zwyczajnie nikt tym nie zarządza. Zgłaszane (jedyną dostępną drogą – mailem) uwagi zbywane są milczeniem, a głównym problemem staje się znalezienie noclegu w drodze. Jeszcze 3 lata temu można było zaufać aplikacji Green Velo, która podpowiadała, gdzie znajdziemy nocleg, co więcej współpracujący z programem właściciele kwater byli zobowiązani udzielić noclegu na jedną noc (co, jak wie  każdy rowerzysta, jest kluczowe, bo wielu gospodarzy twierdzi, że na jedną noc przyjmować gościa się nie opłaca).

Już rok temu część kwater z systemu znikła, w tym roku na wszelki wypadek wszystkie noclegi zarezerwowałem z wyprzedzeniem (o czym za chwilę), aplikacja była już w zasadzie bezużyteczna. Jeśli dodać do tego, że w zeszłym roku bez żadnej informacji zamknięto część szlaku wiodącą przez Puszczę Białowieską – nawiguj sobie rowerzysto sam – mogę orzec, że Green Velo, o ile nic się nie zmieni, przejdzie do historii.

Ok, tyle o szlaku. Na ten szlak jednak trzeba się dostać. Ponura klamra spinająca początek i koniec mojej podróży ma na sobie logo PKP Intercity. Doświadczenia moje są następujące. Rok temu widzimisię kierownika pociągu sprawiło, że po prostu – z biletem na siebie i na rower – nie zostałem wpuszczony. „Pan z tym rowerem nie pojedzie” – i koniec. Pojechałem pociągiem 3 godziny później, co mocno skomplikowało przebieg mojej wyprawy, a wcześniej na s..syna złożyłem skargę na dworcu Warszawa Wschodnia. Skargę plus żądanie zwrotu pieniędzy, bo to nie jest tak, że jeden nie z mojej winy niewykorzystany bilet zamieniono mi na inny. Kilka tygodni później dostałem odpowiedź, że przeprowadzone postępowanie nie potwierdziło mojej wersji wydarzeń. Czyli s..syn się wyparł, a ja najwyraźniej nie wsiadłem do pociągu na własne życzenie. Efekt – zwrot za bilet pomniejszony o jakąś tam opłatę manipulacyjną.

Sądziłem, że gorzej być nie może. I nie było. W tym roku jedyne, co mi się przydarzyło to scysja z konduktorem (połączona z groźbą grzywny), wg którego niewłaściwie postawiłem rower w wagonie. Podjąłem solidne postanowienie – ostatni raz korzystam z usług tej firmy. Kolejne wyjazdy będę sobie organizował przy pomocy samochodu. Co prawda będę musiał zatoczyć pętlę, ale oszczędzę sobie środkowoazjatyckich wrażeń

Ale ale… Przecież musiałem jeszcze wrócić z Białegostoku. Pociąg relacji Suwałki Kraków (przez Warszawę, do której zmierzałem) wtoczył się 15 minut spóźniony, potem jeszcze solidnie to spóźnienie powiększył. No i gwóźdź programu: przy 30 stopniach klimatyzacja nie działała. Za to okna były zamknięte, bowiem, jak głosiły napisy na szybach, „Klimatyzacja działa prawidłowo przy zamkniętych oknach”. Stan pasażerów i aromat panujący w wagonach – nie do opisania.

Jako dodatkowy smaczek dodam: ktoś w PKP Intercity najwyraźniej musiał zarobić na nowych naklejkach informacyjnych w wagonach. Te nowe, lepsze, prawdziwie dobrozmianowe, zawierają żenujące błędy ortograficzne zarówno w wersji angielskiej jak i rosyjskiej. Oto próbka: „If NECESARRY, turn to right. […] PENATLY for improper use”.

No dobra, wystarczy o transporcie, przejdźmy do pogody. Otóż przez cały wyjazd katował mnie ponad 30-stopniowy upał. Spyta ktoś – i na co tu narzekać? Już uprzejmie wyjaśniam: pewien poziom upału w zasadzie uniemożliwia robienie czegokolwiek. Potwierdzali to prawie wszyscy ludzie, z którymi rozmawiałem. 30-32 stopnie przez ponad tydzień to prostu za dużo, mnóstwa ludzi nie bawi spędzanie urlopu plackiem na plaży. Zastanawiam się, czy wywoła to jakąkolwiek reakcję naszych rządzących? Oczywiście Polska na szczęście w niewielkim stopniu przyczynia się do zmian klimatycznych. Ale też pod rządami ciemniaków jest jednym z niewielu państw, które wprost mówią, że nie zamierzają nic z tym robić.

I prawie na koniec kilka słów o warunkach zakwaterowania. Od razu powiem, że jako turysta starej już dość daty nie mam w tej dziedzinie jakiś wielgachnych wymagań. Ale jako naprawdę doświadczony wędrowiec przyzwyczaiłem się, że za 40-50 zł z dala od utartych szlaków można spędzić noc w przyzwoitych warunkach. Z łazienką, do której nie strach wejść.  Z dostępem do kuchni i lodówki. W czystym pokoju ze ścianami bez pajęczyn, za to z miarę wygodnym łóżkiem i świeżo upraną pościelą. A w te koszmarne upały – z chodzącym wiatraczkiem

Niestety these days are gone. Te kwatery, w których sypiałem przez ostatnie lata, podrożały o jakieś 20%. Za 4-5 dych dostaje się pokój będący antytezą powyższego opisu, pokój, w którym zwyczajnie jest nieprzyjemnie.

Powie ktoś: wolny rynek. Otóż nie. Pomijając jedno miejsce (dodam – to najlepsze, z naprawdę dobrymi warunkami, a ceną niezmienioną w porównaniu z zeszłym rokiem) na wszystkich kwaterach byłem jedynym gościem. Może więc chociaż gospodarze cieszyli się, że przyjeżdżam, sprawiali, że czułem się mile widzianym gościem? A gdzie tam, mimowolnie byłem obsadzany w roli powiernika muszącego wysłuchać, że gości jakoś w tym roku mniej.

I już całkiem na koniec – jedzenie. Tak się składa, że jestem wegetarianinem. Nie jem mięsa ze względów zdrowotnych, etycznych i ekologicznych. I powiem Wam – nie jest łatwo. To znaczy – jest świetnie, jeśli na trasie jest Biedronka. Sałatki, smoothie, warzywa, owoce, humus, bulgur i rozmaite sery. Ale czasem jedzie się 2 dni i nic tylko lokalne wiejskie sklepy, tzw. spożywczo-przemysłowe. Wyobraźcie sobie 2 dni odżywiania się wyłącznie serem żółtym, pomidorami (słowo, żadnych innych warzyw), jabłkami, jogurtem i niezbyt świeżymi bananami. Wiem, wegetarian nie ma aż tak wielu, ale jednak ich liczba rośnie.

Mam nadzieję, że reszta mojego urlopu uda mi  się lepiej.

Kategoria: Różności niesklasyfikowane (8)
  1. Quartz pisze:

    Jechałeś przez kawałek Polski więc wystarczyć ci powinno doświadczeń. Dobra zmiana zmieni to jeszcze bardziej….na gorsze hehehehe. Mimo wszystko zazdroszczę ci tego kręcenia pedałami.

    Pozdrawiam

  2. Wito pisze:

    Quartz,
    Zmiany na gorsze są widoczne, choć ich związek z pisizmem nie jest oczywisty. Na pewno jest brudniej niż kiedyś. Znacznie więcej chamstwa na drodze (co dla rowerzysty może skończyć się tragicznie). No i skokowy wzrost cen.

Dodaj komentarz