Niemiec patriota

W Wrocławiu w 1868 roku urodził się Fritz Haber. Znakomity chemik, Niemiec patriota. Ze wszystkich swoich sił pracował dla potęgi cesarza Niemiec. Cóż on takiego zrobił ? Opracował mianowicie opłacalną metodę syntezy amoniaku z azotu atmosferycznego oraz wodoru. Prawdziwy dobroczyńca ludzkości. Pracował jak wół opracowując syntezę wielu związków chemicznych między innymi substancje  trujące zwalczające szkodniki w rolnictwie. W 1901 roku ożenił się, a nieco wcześniej jako starozakonny ochrzcił się , ślub odbył się w Święta Bożego Narodzenia. Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, będąc w stopniu kapitana udał się na front zachodni by udzielać swoich genialnych cennych rad niemieckiemu dowództwu. Dzięki jego cennym radom po południu 22 kwietnia 1915 roku z niemieckich okopów zaczęły się wydobywać kłęby żółtego oparu i pchane leniwym wiaterkiem skierowały się w kierunku okopów Francuzów na odcinku frontu między Langemark, a Ypres. Efekty przeszły najśmielsze wyobrażenia. Pięć tysięcy zabitych i 15 tysięcy ciężko rannych i zatrutych. Gdy wrócił do domu, pełen chwały i patriotycznego uniesienia opowiedział o swoim sukcesie żonie. Tej samej nocy małżonka wziąwszy jego pistolet strzeliła sobie w głowę. Potem z wielkim zapałem nadal służył wojsku i swojej ojczyźnie na froncie wschodnim trując tym razem Rosjan fosgenem i iperytem. Po wojnie w 1919 roku  został laureatem Nagrody Nobla z chemii za opracowanie wspomnianej syntezy amoniaku. Zrobiła się burza że honoruje się de facto zbrodniarza, ale obie strony miały sporo za pazurami więc dano spokój. Po dojściu Hitlera do władzy Haber został zwolniony z pracy skąd na krótko wyjechał do Cambridge, a potem do Szwajcarii gdzie zmarł w 1934 roku.   To jednak  nie wszystkie patriotyczne dokonania Fritza. Materiały wybuchowe by je wyprodukować trzeba mieć azotany. W tamtych czasach do ich produkcji potrzebna była saletra sprowadzana z Chile. Gdy wybuchła wojna Niemcy zdobyli co prawda 20 tysięcy ton saletry w porcie Antwerpii ale była to kropla w morzu potrzeb, a blokada morska sprzymierzonych uniemożliwiała jej import  do Niemiec.  Gdyby nie opracowanie metody produkcji amoniaku wojna skończyłaby się szybko i wiele milionów młodych ludzi żyłoby nadal. Lenin nie wywołałby rewolucji w Rosji i na pewno nie byłoby też samego Hitlera. To nie koniec jednak jeszcze historii laureata Nagrody Nobla. W czasie drugiej wojny światowej szeroko i  zapałem stosowano mordując resztki rodziny Habera i miliony innych Żydów, pestycydem  o nazwie  handlowej  Cyklon – B, którego ojcem też był Haber.

Nic szczególnego

Kategoria: Polityka, geopolityka (6), Różne ciekawe historie (5), Różności niesklasyfikowane (8)
  1. ViC-Thor pisze:

    Jeden wybuchowy Nobel dla wybuchowego Habera.

    Lubię takie ironiczne historyjki. Biję wtedy bravo…

  2. Pantryjota pisze:

    Mój dziadek był pod Ypres. Oczywiście w armii niemieckiej, zanim jeszcze został bohaterem Powstania WLKP i wojny polsko-bolszewickiej w 20r ( Virtuti, 2x Krzyż Walecznych, a w międzywojniu jeszcze Srebrny Krzyż Zasługi za…szerzenie zasad higieny:) Ale potem przenieśli go pod Poznań, na lotnisko Ławica – mam rewelacyjne zdjęcia robione przez dziadka niemieckim samolotom na tym terenie, może kiedyś pokażę.

  3. Quartz pisze:

    ViC-Thor,

    Historia to ironia, szczególnie gdy się powtarza.

  4. Quartz pisze:

    Pantryjota,

    Nasi przodkowie przelewali kiedyś krew. Dzisiaj dzięki kaczorom nasze dzieci będą przelewać.

  5. Pantryjota pisze:

    Quartz,

    Jeśli chodzi o mojego dziadka, to nigdy nie został nawet draśnięty, choć brał udział w dwóch wojnach światowych, wojnie w 20r i w powstaniu wielkopolskim. Jedynie właśnie pod Ypres został trafiony w kanister z zupą, który przenosił na plecach i gdy ciepła ciecz zaczęła płynąć mu po ciele, zemdlał, myśląc że to krew. Miał wtedy równo 17 lat.

  6. Eva70 pisze:

    CZEŚĆ I CHWAŁA TWOJEMU DZIADKOWI. TO WIELKI ZASZCZYT MIEĆ TAKICH PRZODKÓW!

  7. Pantryjota pisze:

    Droga Evo,
    O dziadku pisałem już na Salonie i specjalnie dla Ciebie wklejam teraz ten wpis z jedną tylko uwagą: oczywiście popełniłem błąd pisząc o żołnierzu Wehrmachtu, bo wtedy jeszcze nie było takiego określenia. Ale cała reszta się zgadza.

    02.05.2012 13:40 110
    opublikowana w: NOWY PARDON, Rodzynki z zakalca, SalonowaWataha

    Czy były żołnierz Wehrmachtu może być polskim patriotą ?

    Podobno część tytułu mojej wczorajszej notatki była prowokacyjna, więc ciekaw jestem, jak odebrany zostanie cały dzisiejszy wpis, a nie tylko jego tytuł.

    Pomyślałem sobie, że skoro z okazji 1-ego Maja opowiedziałem moim czytelnikom o jednym dziadku, przedwojennym działaczu PPS, to z okazji kolejnego święta nie mogę nie zamieścić krótkiej notki o drugim, bo okazja jest doskonała. A że zainspirował mnie jeden z komentatorów poprzedniej notki i pogoda się psuje, to napisałem to i publikuję dzisiaj, choć tekst miał się ukazać jutro. W związku z tym, inne czynności które miałem zrobić dzisiaj, zrobię pojutrze i dzięki temu będę miał dwa dni wolnego :))

    Obaj dziadkowie urodzili się jeszcze w 19 wieku, kiedy Polska była w sercach jej mieszkańców, ale nie istniała na mapach Europy. Kiedy wybuchła 1 Wojna Światowa, miasto w którym mieszkał bohater tej notki było pod zaborem niemieckim, więc 17-letni wówczas dziadek został wcielony do służby w Wehrmachcie. Brał udział m.innymi w bitwie pod Ypres, o ile siedzenie w okopach i obserwowanie jak „towarzyszom broni” pociski artyleryjskie co jakiś czas urywają głowy można nazwać udziałem. Pamiętam taką opowieść dziadka, jak jeden z żołnierzy (zadeklarowany ateista) mówił, że modlenie się o przetrwanie nie ma sensu i właśnie wtedy urwało mu głowę, a dziadek stał bardzo blisko. Ale to oczywiście przypadek… No ale ten epizod na szczęście zakończył się szczęśliwie i w czasie wszystkich kolejnych bitew i wojen dziadek nigdy nie był nawet draśnięty, co też być może jest argumentem dla osób wierzących – takich jak on.

    Kolejny akt tej historii to czynny udział w Powstaniu Wielkopolskim, jedynym wygranym w naszych dziejach. Wtedy to, już w polskim mundurze dowodził oddziałem samochodów pancernych i w jednej z książek opisujących tamte wydarzenia ładnie się prezentuje na zdjęciu na tle takiego automobilu. No ale czy dwudziestoletni porucznik w mundurze może prezentować się źle ?

    W roku 1920 znów przyszło mu walczyć o Polskę, tym razem z nawałą sowiecką. Jako „pancerniak” ponownie dowodził podobną formacją i za samodzielne wysadzenie w powietrze rosyjskiego pociągu pancernego został w wieku lat 22 jednym z najmłodszych żołnierzy, odznaczonych orderem Virtuti Militari. Potem jeszcze dwukrotnie Krzyżem Walecznych, m.innym za wzięcie do niewoli całego oddziału konnicy Budionnego, w dodatku bez jednego wystrzału. Awansował też na kapitana i poszedł „do cywila”.
    Wódz Naczelny opisywał te walki tak, w kontekście nadawanych przez siebie odznaczeń :

    Przechodzę do okresu najcięższego naszej wojny, którego charakterem jest generalny atak skoncentrowanych sił nieprzyjacielskich na całym froncie z uzyskaniem na przeciąg z górą miesiąca stanowczej przewagi nieprzyjaciela nad nami. Atak ten doprowadził nieprzyjaciela zarówno pod mury Warszawy, jak Lwowa. Na południu siłą rozpędową nieprzyjacielskiej bolszewickiej armii była konna armia Budiennego, która, po przerwaniu naszego frontu, rzuciła się na nasze tyły, etapy i komunikacje, doprowadzając demoralizację naszej armii do najwyższej potęgi i odcinając jednocześnie III armię gen. Śmigłego, stojącą w Kijowie i w jego okolicach nad brzegiem Dniepru. Z tego okresu walk podnieść muszę dwa zjawiska, a mianowicie wytrzymałość moralną zarówno VI armii gen. Iwaszkiewicza, jak i III armii gen. Śmigłego. Pierwszy z nich, zastąpiony potem przez gen. Romera, wytrzymywał w przeciągu kilku dni nadzwyczajnie drażliwą sytuację, przy której całą armię Budiennego miał on na zupełnie otwartej lewej flance z nie przykrytymi niczem tyłami swojej armii. Drugi zaś dopiero na rozkaz opuścił Kijów, wyprowadzając niewstrząśniętą swoją armię z sytuacji nadzwyczaj ciężkiej, niemal krytycznej, przeprowadzając zarazem ewakuację dobra wojskowego i wielkiej liczby osób cywilnych, które uciekały przed okrutną zemstą wroga. Obaj generałowie, zgodnie z tem, co powyżej, odznaczeni już są orderem II klasy na mój wniosek. W dalszych walkach na południu wszystkie wysiłki skoncentrowały się koło zatrzymania i prób rozbicia głównego nieprzyjaciela, jakim się okazał Budienny ze swą armią.

    Aż do wybuchu 2 Wojny dziadek prowadził dużą firmę kupiecką i był jednym z bardziej szanowanych obywateli miasta w którym żył. Działał też aktywnie w różnych organizacjach patriotycznych, m.innymi w Towarzystywie Sokół.

    Jak ktoś nie słyszał, to kilka informacji na ten temat :

    Celem towarzystwa – zgodnie z ideałami jego twórców – było podtrzymywanie i rozwijanie świadomości narodowej, podnoszenie sprawności fizycznej polskiej młodzieży, popularyzacja sportów letnich i zimowych, wyrabianie tężyzny fizycznych i sił moralnych – wyrażało się to w zawołaniu „W zdrowym ciele zdrowy duch”.[1]. Symbolem ruchu był sokół w locie, towarzystwo posiadało też własny hymn sokoli.
    Ale był też przez jakiś czas dyrygentem chóru kościelnego, a w wolnych chwilach jako skrzypek, z babcią pianistką, grali koncerty na cele charytatywne. W dwunastpopokojowym domu rodzinnym 2 pokoje zajmowała piękna kolekcja broni białej, ale znalazło się również miejsce dla 2 fortepianów marki Steinway, z których jeden służył babci do ćwiczeń, a drugi do koncertowania. Jako ciekawostkę mogę podać, że babcia potrafiła grać z nut a’vista, i mimo że nigdy nie kończyła żadnej szkoły muzycznej, jej wykonania Chopina czy Griega powodowały, że ludzie zatrzymywali się czasem pod oknami na ulicy, bo warto było..
    Te dobre czasy trwały niestety tylko niecałe 2 dekady. Po wybuchu wojny dziadek oczywiście zgłosił się do wojska, a po wkroczeniu Niemców do naszego domu zakwaterowany został wysoki urzędnik NSDAP, tzw. trojhender. Trzeba mu się było kłaniać w pas, bo kto tego zaniedbał, ten dostawał po pysku. Rodzina opuściła więc dom w którym wisiały już wtedy wszędzie portrety Adolfa i przeniosła się do W-wy, na Żoliborz. Tam mieszkała ciocia, która z kolei została wypędzona z Rosji po rewolucji, a przed pierwszą wojną była właścicielką pól naftowych w Baku, więc też boleśnie odczuła powiew wiatru historii. Mówiąc o rodzinie mam na myśli babcię i jej dwóch synów, czyli mojego ojca i stryjka. Dziadek w tym czasie przez Węgry i Rumunię dotarł z wojskiem aż za kanał La Manche i całą wojnę służył w armii polskiej na zachodzie. W działaniach wojennych kampanii wrześniowej nie dane mu było wziąć udziału. Wrócił do kraju w dwa lata po zakończeniu wojny i jako ciekawostkę mogę podać, że przez te 2 lata wysyłał do rodziny w W-wie paczki z Anglii, których dotarło przeszło 50, a tylko 3 zaginęły pod drodze. A współcześnie list z Jastrzębia pod Warszawę szedł 2 tygodnie, a duże koperty w których dostaję fachową prasę prawie zawsze są porozrywane… Z tych „wojennych dostaw” do dziś używam wojskowych nici angielskich do przyszywania guzików i mam skórzane buty, których nigdy nie miałem okazji nosić. Kto wie, może firma która je wyprodukowała jeszcze istnieje i może mógbym dostać za nie niezłą kasę. W końcu to już jakieś 70 lat…No i jeszcze mam tkaninę ze spadochronu, które nie chce poddać się upływowi czasu, ani żadnemu robactwu.

    Po majątku w rodzinnym mieście pozostały tylko zgliszcza, bo Rosjanie wyzwalając miasto po prostu spalili ten dom, kiedy zobaczyli portrety na ścianach. Myślę, że gdyby znali przeszłość jego właściciela z czasów Cudu nad Wisłą, tym chętniej dokonaliby dzieła zniszczenia.

    Ponieważ dziadek miał ogromne doświadczenie w dziedzinie handlu, udało mu się zaczepić do pracy „w zawodzie”. Jako człowiek o niesłychanej wręcz rzetelności i uczciwości powoli piął się po szczeblach kariery w swojej branży. Nigdy nie zapisał się do żadnej partii, choć gdyby to zrobił, posada ministerialna stałaby przed nim otworem. Ale i tak zaszedł wysoko, jako bezpartyjny, bo był dyrektorem i organizatorem całej sieci domów towarowych, w tym PDT I CDT w W-wie, oraz wielu innych na terenie całego kraju. Jako ciekawostkę mogę podać, że dziadek nie ograniczał się wyłącznie do „dyrektorowania” ale również był „racjonalizatorem” w swojej branży i kilka jego opracowań otrzymało „certyfikat” urzędu patentowego. Po prostu praca była jego pasją, a politykę pozostawiał innym, choć na tym poziomie nie było to wówczas łatwe.
    Pracował jeszcze na pełny etat kilka lat po formalnym przejściu na emeryturę, docierając do firmy autobusem na 6-tą rano ( nigdy nie miał po wojnie samochodu, choć przed wojną miał kilka równocześnie), a czasie całej kariery zawodowej opuścił tylko jeden dzień pracy. Było to wówczas, gdy bezpieka zabrała go na przesłuchanie w momencie ucieczki na zachód niejakiego Światły. Być może dlatego, że kiedyś robił zakupy u dziadka :))
    I kiedy sobie pomyślę, że kondominium na spółkę sprawiło, że niezwykle przed wojną majętny i jednocześnie zasłużony dla Polski człowiek umarł w małej kawalerce, która była jedynym jego majątkiem, to pociesza mnie chyba tylko to, że mogę z uczuciem głębokiej pogardy patrzeć na tych pseudopatriotów, którzy wyciągają Tuskowi dziadka w Wehrmachcie i również na tych, których jedynym wspomnieniem z wojny jest mama, która na czas Powstania Warszawskiego wyjechała z miasta. No może jeszcze swego rodzaju pocieszeniem jest też to, że w podobnej kawalerce, tylko kilka pięter niżej, dokonał żywota pewien pułkownik, kolega dziadka, który był szefem łączności wszystkich naszych wojsk na zachodzie i sam oglądałem kiedyś jego zdjęcia z Królową Angielską.
    I jakoś mi nie wstyd, ze awans na majora otrzymał dziadek za komuny, za udział w Powstaniu Wielkopolskim. Wiem, że był bardzo dumny z tego munduru galowego i z tych gwiazdek. I rozpierała mnie duma, kiedy dzieckiem będąc słuchałem jak dziadek rozmawia sobie z turystami niemieckimi na Starym Mieście a ci , słysząc że ze mną gada po polsku, pytają go, gdzie tak dobrze nauczył się polskiej mowy :)) No i imponowało mi też, że dziadek potrafił w pamięci dokonywać skomplikowanych obliczeń matematycznych, np. mnożyć pięciocyfrowe liczby przez siebie, choć też robił to na głos po niemiecku :)).
    A ponieważ wychowywałem się u dziadków prawie od urodzenia, aż do początków szkoły podstawowej, to myślę, że jakaś część tego dobrze pojętego „dziedzictwa narodowego” we mnie pozostała i że potrafię odróżnić patriotę od nędznego uzurpatora.
    Tak się złożyło, że pogrzeb dziadka odbył się w tych dniach, w których chowano również Popiełuszkę, w dodatku w tym samym kościele. A obok ołtarza już od lat stały wtedy piękne palmy, które dziadkowie oddali do kościoła w momencie, kiedy już nie mieściły się w domu. Również na ścianie tego kościoła znajduje się tabliczka z nazwiskiem ojca mojej stryjenki, który został zamordowany w Katyniu, podobnie jak mąż siostry mojej babci – porucznik artylerii. Więc bardzo mnie wkurzają Ci, którzy porównują katastrofę w Smoleńsku ze zbrodnią w Katyniu. Może gdyby w dzieciństwie ktoś z rodziny przekazał im jakieś świadectwo historyczne, to nie gadaliby głupot. A tak pozostaje im jedynie wsłuchiwać się w głos wujka Antosia, partyzanta z Lasku Bielańskiego.
    A teraz obaj dziadkowie leżą całkiem blisko siebie na Powązkach, więc z „historycznego” punktu widzenia można to chyba potraktować jako symbol.
    A jak ktoś chce sobie poszukać dziadka pantryjoty, to może skorzystać z informacji na stronie muzeum W.P.

    https://www.muzeumwp.pl/oficerowie/

    A teraz już chyba czas na podsumowanie:

    Wojenne losy sprawiły, że syn jednego dziadka i córka drugiego zamieszkali tuż obok siebie na jednym z żoliborskich osiedli WSM i dzięki temu możecie Państwo czytać teraz te słowa. Słowa które pisze ktoś, kto przybrał nick Pantryjota żeby nie sugerować, że łączy go coś z tymi, którzy dzisiaj bezczelnie zawłaszczają sobie to miano na własny użytek. Patriotyzm nie polega na odsądzaniu od czci i wiary wszystkich, którzy nie zgadają się z jedynie słuszną wizją prezesa. Ale polega między innymi na tym, żeby potrafić się pięknie różnić, a kiedy zajdzie potrzeba – działać pod wspólnym sztandarem.
    Ktoś kto nie rozumie podstaw i nie ma zakodowanych tradycji, w ogóle nie powinien zabierać głosu na tematy patriotyzmu. Niech sobie idzie na mecz, albo na spacer. Może sobie pomachać albo flagą, albo szalikiem – w tym przypadku to na jedno wychodzi.
    Mam nadzieję, że te wspomnienia o moich dwóch dziadkach, z których każdy na swój sposób służył ojczyźnie, nie były nudne i coś wniosły do dyskusji na drażliwe tematy.
    A jak ktoś poczuje się szczególnie rozdrażniony, niech skorzysta z mojej rady i idzie lepiej na spacer, zamiast pisać głupoty na moim blogu. Dziś można jeszcze iść bez flagi, więc ręce można zając czymś innym, np pokazywaniem palcem zaprzańców, których wszędzie pełno.

    A teraz wychodzę szukać kotki, bo od wczoraj się nie pojawiła :((

Dodaj komentarz