Będzie bardzo osobiście…
Mam znajomą. Niezwykle szlachetna osoba – tu chciałabym wymienić wszystkie jej przymioty, i zdałam sobie nagle sprawę z tego, że właściwie wszystko w niej skupia się w taką przepiękną harmonijną całość, którą spotkałam wcześniej tylko raz, u mojego ojca. Gdy umarł i przyszło nam „wypocić”, a raczej „wypłakać” nekrolog, jedyne co nam przyszło do głowy to słowo „poczciwy”, ale w tym najbardziej pozytywnym sensie tego wyrazu. Dobry. Taka jest i Ewa.
Ewa jest wierząca i regularnie co niedzielę chodzi do kościoła. Ale nie ma w niej tej zapyziałej polskiej dewocji (nie widziałam w jej domu jednego świętego obrazka), ani nie przyjmuje żadnych sakramentów. Domyślam się, że między innymi dlatego, że jest rozwódką i wyszła drugi raz za mąż, a zatem zgodnie z tym, co głosi KK, Ewa jest po prostu jawnogrzesznicą. Tyle, że, w odróżnieniu od poprzedniego „błogosławionego” związku, tym razem trafiła na świetnego faceta i jest ewidentnie z nim szczęśliwa. On jednakże, odmawia uczestniczenia w jakichkolwiek praktykach religijnych, a tym, których to dziwi mówi, że „zbyt jest wierzący, żeby chodzić do kościoła”.
Oczywiście, opowiada się tę historyjkę na spotkaniach towarzyskich jako swoistą anegdotkę, która wydaje się mieć podobne działanie jak meningokok lub salmonella. Jest po prostu zaraźliwa i zwykle jej efektem jest to, że zdecydowana większość towarzycha opuszcza imprezę w przekonaniu, że oni „też są zbyt wierzący, żeby chodzić do kościoła”, co nie tylko jest niby to żartobliwie zwerbalizowane, ale ewidentnie odmalowuje się na ich twarzach w postaci wyrazu błogiej ulgi, że wreszcie mają jak uzasadnić swoje zerwanie z katolickim rytem.
Tak było i ze mną. Jako, że rodzice, a chyba jednak tylko mama uznała, że mnie trzeba ochrzcić (ojciec był zadeklarowanym ateistą i sądzę, że w ogóle nie był ochrzczony), rosłam sobie dzielnie jako mała katoliczka. Bardzo wcześnie jednak przestałam wykazywać zainteresowanie wiarą, nie mniej jednak w papierach gdzieś tam jako członek kościoła stoję. I robię im statystykę.
Kiedyś rozmawiałam na ten temat z ulubioną przyjaciółką, która ma jasne i wyraźne (jak ja je ku jej oburzeniu nazywam szwajcarskimi) pryncypia rządzące jej zachowaniem i usłyszałam, że takie tkwienie „w rozkroku” niby mnie osobiście ani chłodzi, ani grzeje, ale jednak jest do pewnego stopnia nieuczciwe.
Potrzebowałam czasu. Potrzebowałam także powodu. Dziś sprawdziłam jak się dokonuje aktu apostazji. Mam czas się tym zająć. Mam urlop. Ulga.
Moim zdaniem, akt apostazji nie ma żadnego znaczenia dla żadnej ze stron. Nie wyobrażam sobie siebie dokonującego takiej „manifestacji”. W jakim celu miałbym to robić i dlaczego miałbym się potem lepiej poczuć? W zupełności wystarcza mi mój indywidualny brak wiary i nie muszę tego w żaden sposób manifestować. A „oni” mają to w głębokiej dudzie, bo sami w większości nie wierzą w to co gadają.
„Statystyki” niewiele zmieniają, o ile w ogóle cokolwiek.
No ale jeśli jest Ci to do czegoś potrzebne i nie masz lepszych zajęć, życzę powodzenia.
Pantryjota,
Myślałam dotychczas dokładnie jak Ty, ale teraz mam wrażenie, że te statystyki jednak dużo znaczą…A poza tym, po prostu nie chcę tam mieć „swojej ” karty – do pewnego stopnia, jest to jednak sankcjonowanie tego wszystkiego co robią. W podobny sposób, nie chciałabym tkwić jako członek jakiejkolwiek organizacji przestępczej.
Krakowianka Jedna,
Jeśli przyniesie Ci to ulgę, to nie widzę problemu 🙂
I koniecznie ogłoś to na F/B 🙂
Oczywiście od tej pory nie będziesz obchodzić żadnych świąt związanych z tradycją kościelną, zapodasz, że chcesz mieć świecki pogrzeb, a każdego nowego faceta będziesz już na pierwszej randce informowała, że nie obowiązuje Cię katolicka moralność, cokolwiek by to miało oznaczać. Na widok księdza i zakonnicy będziesz przechodzić na drugą stronę ulicy, a przechodzące obok okna procesje będziesz żegnać znakiem Bobra.
A teraz idę już spać, nie zaprzątając sobie głowy bzdetami.
Jeśli ochrzciłaś się jako osoba świadoma to apostazja ma sens. Jeśli to zrobili rodzice gdy byłaś niemowlęciem to apostazja nie ma sensu. Prawdziwa apostazja już się dokonała bo zapewne nie praktykujesz i nie robisz tego co ma największe znaczenie dla kleru czyli nie rzucasz na tacę.
Pozdrawiam
Quartz,
W zasadzie masz rację, ale ile osób w Polsce chrzci się w wieku, w którym dana osoba może sama o tym decydować?
Tak więc sądzę, że 99% aktów apostazji to przypadki podobne do Krakowianki.
Pantryjota,
Dobrze, że już się przyzwyczaiłam do Twojej złośliwości. Nie wiem, co masz na myśli,mówiąc o „przypadku” Krakowianki, a jeśli uważasz, że mój wpis to bzdety, to przecież zawsze możesz go wykasować 🙂
PS. te zachowania, które tu opisałeś, mam w zwyczaju od lat. Ostatnia moja wigilia była suto zakrapiana i z chilli con carne.
Quartz,
Dzięki Ci za zdroworozsądkowy głos w dyskusji. Masz absolutnie rację 🙂
Bzdet to apostazja, a nie Twój wpis. Można przecież pisać bardzo dobrze o bzdetach 🙂
https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,23228797,zycie-po-apostazji-dlaczego-sie-na-nia-decyduja.html
Krakowianka Jedna,
Popieram!
Krakowianka Jedna,
też popieram!
Statystyka to potęga, nie należy jej zafałszowywać.
I właśnie tym bardziej, gdy ochrzczenie miało miejsce za dziecięctwa, bez naszej świadomosci. Gdy już świadomie można się wypowiedzieć na nie, to apostazja jest jedynym i jednoczesnie najbardziej dobitnym wyrażeniem swojego zdania na ten temat.
il disinganno,
Apostazja to pusty gest, mający znaczenie jedynie dla osoby go wykonującej.
Kościołowi to rybka.
A tutaj „pean” na cześć apostazji:
https://hartman.blog.polityka.pl/2018/03/21/dlaczego-powinnas-powinienes-dokonac-apostazji-wlasnie-dzis/
Pantryjota,
Cieszę się że jednak po kilku dniach pojawiły się komentarze.
Pantryjota,
przez samo to, że ważny jest dla tej osoby, nie jest pustym gestem!
Czy rozwód też ma taki status u Ciebie? I inne procedury?
Według mnie, żeby być uczciwym wobec siebie, należy umieć pewne kwestie w porę zamknąć.
A inna sprawa, że gdyby wszyscy, którzy powinni, potrafili i zechcieli to zrobić, to okazałoby się, że to już całkiem duża ryba.
Pewnie zostanę posądzona o naiwność i zajmowanie się bzdetami na forum przeznaczonym do wyższych celów, ale dawno mnie nic tak nie oburzyło jak ten tutaj manifest świadomego zaniechania.
Idę czytać podesłanego przez Ciebie Hartmana…
il disinganno,
Odniosę się po kolei:
To prawda w odniesieniu do konkretnej osoby bez dwóch zdań.
Rozwód ma podobny status do małżeństwa, czyli jest bzdetem 🙂
Zamykanie pewnych kwestii nie jest raczej kwestią uczciwości, tylko zamykaniem pewnego etapu.
Załóżmy optymistycznie(?), że milion Polaków dokonuje aktu apostazji. I co? Klerowi od tego coś ubywa? Przecież oni wszyscy i tak go w żaden sposób nie wspierają itd.
Żeby zatrzeć niedobre wrażenie podsyłam kawał doskonałej muzy, a tytuł płyty też nie jest przypadkowy:
Pantryjota,
posłucham na pewno 🙂